Na Kapitolu chaos, z którego nie wiadomo, co się wyłoni. Będą pieniądze? Nie będzie? Tylko dla Izraela? Czy dla Ukrainy też?

Od zwrotów akcji boli głowa, pewne jest tylko to, że nic nie jest pewne. A przy politycznym poplątaniu z pomieszaniem zegar tyka, bo w połowie listopada kończy się w USA obowiązywanie prowizorium budżetowego. Jeśli do tego czasu Ukraina nic nie otrzyma, to potem o nowe środki może być jeszcze trudniej. A te dotychczasowe są na ukończeniu, administracja Joego Bidena ma do swojej dyspozycji prawdopodobnie maksymalnie 5 mld dol.

Najnowszy pomysł w Kongresie jest taki – głosujemy najpierw wyłącznie nad pomocą dla Izraela (14 mld dol., o które zwróciła się administracja) i potem osobno zajmujemy się Ukrainą. Tak chce wszystko rozwiązać Mike Johnson, nowy szef kontrolowanej przez republikanów Izby Reprezentantów. To wyraźny sygnał ze strony tego dość nieoczywistego trumpisty – Izrael jest dla prawej strony w USA pierwszym priorytetem. I zarazem jest to kontr propozycja do pakietu, o który zwrócił się do Kongresu Biden w orędziu po rozpoczęciu się wojny na Bliskim Wschodzie, łączącego wsparcie Ukrainy z pomocą dla Izraela.

Pomysł Johnsona, szczęśliwie dla Kijowa, spotyka się z mieszanym odbiorem jego partii w Senacie. Wielu wpływowych senatorów republikanów odrzuca go, opowiadając się za koncepcją Białego Domu. Na czele z liderem partii w izbie wyższej parlamentu Mitchem McConnellem, który dwoi się i troi w przekonywaniu kolegów z ugrupowania, że Ameryka musi utrzymać wsparcie dla Kijowa. Wątpię, że nestorowi republikanów smakują lunche z trumpistami, ale mimo to co chwilę ich na nie zaprasza. Organizuje też dla nich rozmowy z sekretarzem stanu Antonym Blinkenem czy szefem Pentagonu gen. Lloydem Austinem. Wygląda, że na koniec jego politycznej kariery od tego, co uda mu się przeforsować w sprawie Ukrainy, zależy jego polityczne dziedzictwo, należy przyznać, że niekoniecznie krystaliczne.

Dlaczego musimy aż tak bardzo przejmować się republikanami? Bo bez nich nic nie ruszy, nic nie wyjdzie z Kapitolu. Mają większość w Izbie Reprezentantów (nie mają jej bez trumpistów). W przypadku Izraela sprawa jest jasna – ciężko sobie wyobrazić, by państwo żydowskie końcowo nie dostało środków na pociski do Żelaznej Kopuły czy amunicję kalibru 155 mm. Nikt na wysokim szczeblu na Kapitolu się temu nie sprzeciwia, wydaje się to kwestią czasu. Z Ukrainą jest gorzej, ewentualne odłączenie jej od Izraela oznacza kłopoty. – Jeśli zagłosujemy za pomocą dla Izraela, pomijając przy tym Ukrainę, to obawiam się, że Kijów może nie otrzymać w najbliższej przyszłości żadnej dodatkowej pomocy z USA – ostrzega senator republikanów Lisa Murkowski.

Wokół Ukrainy atmosfera w Waszyngtonie pogarsza się z miesiąca na miesiąc. A jeszcze w ubiegłym roku Wołodomyr Zełenski przemawiał na Kapitolu, jego wystąpienie kongresmeni kilkunastokrotnie przerywali owacjami na stojąco. W tym roku odmówiono mu wystąpienia w parlamencie, rozmowy z wysokimi urzędnikami nie były już tak przyjemne, nad Potomakiem napominano, że musi rozwiązać problem korupcji, żeby można było rozmawiać o takim wsparciu, o jakie prosi. W tym tygodniu „Time” opublikował przygnębiający artykuł m.in. o kulisach wizyty Zełenskiego w Waszyngtonie, zgodnie z relacją magazynu prezydent Ukrainy ma się nawet czuć zdradzony przez Zachód.

Faktem jest, że o pieniądze z Kongresu coraz trudniej. Wynika to też z tego – podnoszą to regularnie kongresmeni – że Biden nie przedstawia jasno swojej strategii, parlamentarzyści nie wiedzą, o co toczy się gra. Mgliste komunikaty administracji, w stylu „będziemy wspierać Ukraińców tyle, ile trzeba” czy „damy im wszystko”, kontrastują z działaniami administracji, która narzuca na Kijów pewne ograniczenia w prowadzeniu konfliktu. Tych Biden nie narzuca natomiast Izraelowi, który – jak zapewniają Amerykanie – ma wolną rękę, może prowadzić konflikt tak, jak mu się podoba. Groteskowo brzmią przy tym komunikaty Waszyngtonu, że mieszkańcy Strefy Gazy mają prawo do mieszkania we własnych domach. Brak w tym wszystkim spójności, momentami wygląda na to, że w stolicy USA żadnego większego pomysłu czy strategii na Ukrainę i Izrael nie ma. Bo mowa trawa oraz reaktywność to za mało. ©℗