Autonomia Palestyńska jest w oczach wielu jej mieszkańców narzędziem izraelskiej okupacji, a Hamas jedyną frakcją, która z nią walczy.

– Będę żyć wyłącznie na oliwie i za’atarze – obiecywał w 2006 r. palestyński polityk Ismail Hanija. To tak, jakby polski polityk zadeklarował, że będzie przestrzegać diety składającej się z chleba i wody. Hanija, który dorastał w obozie dla uchodźców w Strefie Gazy, był jedynką na liście Hamasu w wyborach parlamentarnych w Palestynie, które odbywały się w styczniu. I ku zaskoczeniu Zachodu poprowadził swoje ugrupowanie do zwycięstwa. Hamas zdobył 44,5 proc. głosów, a jego główny rywal, kierowany przez Mahmuda Abbasa, Fatah – 41,43 proc. W marcu Hanija objął stanowisko premiera Autonomii Palestyńskiej, ale wygraną nie cieszył się długo. Konflikt z partią Abbasa doprowadził w 2007 r. do podziału Palestyny: Zachodni Brzeg trafił w ręce Fatahu, Hamasowi została Strefa Gazy. Kolejne wybory już się nie odbyły.

Dziś Hanija – jako szef całej organizacji – nie żyje już tak skromnie jak przed laty. Z Gazy wyjechał w 2019 r. – oficjalnie udał się w krótką podróż zagraniczną. W rzeczywistości wraz z żoną i dziećmi przeniósł się do Kataru, którego władze są ważnym sojusznikiem Hamasu i Palestyńczyków. Odmawiają normalizacji stosunków z Izraelem, choć na taki ruch zdecydowały się inne państwa Zatoki Perskiej: Zjednoczone Emiraty Arabskie i Bahrajn. Rozmowy z państwem żydowskim toczyła też Arabia Saudyjska (choć trudno przewidzieć, jaka będzie ich przyszłość).

Różnicę w podejściu do konfliktu izraelsko-palestyńskiego między Katarem a pozostałymi bogatymi krajami regionu było widać po ubiegłotygodniowym ataku Hamasu, który spowodował, że władze w Tel Awiwie po raz pierwszy od 1973 r. ogłosiły stan wojny. Oświadczenie resortu spraw zagranicznych w Ad-Dausze głosiło, że państwo żydowskie ponosi „wyłączną odpowiedzialność za trwającą eskalację z powodu ciągłego naruszania praw narodu palestyńskiego, w tym niedawnych wtargnięć do meczetu Al-Aksa”. ZEA były bardziej powściągliwe, stwierdzając m. in., że są zbulwersowane doniesieniami o wzięciu izraelskich cywilów za zakładników.

To właśnie z luksusowych hoteli w Katarze Hanija kieruje działaniami grupy, którą Unia Europejska i Stany Zjednoczone uznały za organizację terrorystyczną. Również inni liderzy Hamasu po cichu przenieśli się do ekskluzywnych oaz poza Palestyną. Nie tylko w Ad-Dausze – np. wysoki rangą urzędnik i były minister spraw wewnętrznych Fathi Hamad wyjechał rok temu do Stambułu.

Palestyńska enklawa jest jednym z najgęściej zaludnionych miejsc na świecie. Na terytorium mającym ok. 41 km długości i od 6 do 12 km szerokości mieszka ponad 2 mln ludzi. Większość żyje w biedzie, do czego walnie przyczyniły się blokady powietrzna, lądowa i morska, które Izrael w 2006 r. nałożył na Gazę. Powód? Bojownicy Hamasu porwali izraelskiego żołnierza Gilada Szalita. W zamian za uwolnienie zakładnika żądali wypuszczenia z zakładów karnych palestyńskich kobiet i nieletnich. Szalit wyszedł na wolność w 2011 r. na mocy układu o wymianie więźniów, ale blokada nie zniknęła. Wręcz przeciwnie – po rozłamie w Palestynie i przejęciu przez Hamas kontroli nad Strefą Gazy Izrael zdecydował o jej zaostrzeniu. „Ze względu na wprowadzoną blokadę, ubóstwo i wysoką stopę bezrobocia prawie 80 proc. mieszkańców polega dziś na pomocy humanitarnej” – pisał w 2022 r., w 15. rocznicę nałożenia sankcji, UNICEF. Gaza ma problemy z dostępem do wody, opieki zdrowotnej czy leków. Jej mieszkańcy nie mogą też swobodnie się przemieszczać – na wyjazd (choćby w celu podjęcia leczenia) zgodę muszą wyrazić władze izraelskie.

Dlatego określenie Strefy Gazy jako „więzienia pod otwartym niebem” weszło już do mainstreamu. W przestrzeni publicznej – głównie na lewicy – pojawiają się nawet porównania z obozem koncentracyjnym. W 2019 r. na łamach izraelskiego centrolewicowego dziennika „Ha-Arec” dziennikarka Amira Hass, której matka siedziała przez dziewięć miesięcy w niemieckim obozie Bergen-Belsen, pisała: „Izrael ma plan odizolowania Strefy Gazy. Zamienił ją w obóz koncentracyjny i nie ma to nic wspólnego z Hamasem”. Podobny komentarz po ataku palestyńskiej organizacji terrorystycznej wygłosił prezydent Kolumbii Gustavo Petro: – Żaden demokrata na świecie nie powinien godzić się na zamienienie Gazy w obóz koncentracyjny.

Nie tylko izraelska blokada, lecz także rządy muzułmańskich fundamentalistów nie ułatwiają Palestyńczykom życia – szczególnie kobietom. W 2021 r. Najwyższa Rada Sądownicza, organ zarządzany przez władze Hamasu, zadecydowała, że mężczyźni mogą zabraniać swoim żonom i córkom podróży poza granice enklawy jako ich opiekunowie.„Kobieta, nawet jeśli jest w stanie opuścić Strefę Gazy pomimo szeroko zakrojonych ograniczeń w przemieszczaniu się, może zostać pozbawiona takiej opcji, gdy jej opiekun złoży wniosek o zakaz sądowy. Nawet przed wydaniem orzeczenia przez sąd” – pisała organizacja Human Rights Watch. I tak np. we wrześniu 2021 r. na przejściu granicznym Rafah między Gazą a Egiptem (jedynym, którego nie kontrolują Izraelczycy) palestyńscy funkcjonariusze zablokowali wyjazd na studia 19-letniej Afaf al-Najar po tym, jak ojciec dziewczyny złożył do sądu wniosek o zakazanie jej podróżowania.

Niezadowolenie z rządów Hamasu w kilku miejscowościach doprowadziło nawet pod koniec lipca do protestów. Demonstranci skandowali hasła przeciwko wysokiemu bezrobociu czy przerwom w dostawach prądu. „Chcemy wybrać własny rząd” – napisano na jednym z plakatów. Choć wystąpienia przebiegały spokojnie, to – jak pisał później portal The New Arab – siły bezpieczeństwa Hamasu rozpędziły protestujących, zniszczyły telefony osób fotografujących wydarzenie i aresztowały niektórych uczestników.

Nathaniel George, ekspert ds. Bliskiego Wschodu w School of Oriental and African Studies (SOAS) na Uniwersytecie Londyńskim, podkreśla w rozmowie z DGP, że demonstracje przeciwko rządom Hamasu są rzadkością. Istnieje bowiem ogólna akceptacja dla jego rządów w Strefie Gazy. – Oczywiście nie oznacza to, że jej mieszkańcy nie krytykują Hamasu. Wiele osób, co zrozumiałe, jest bardzo sfrustrowanych swoją sytuacją i ograniczoną zdolnością władz do radzenia sobie z blokadą – mówi Nathaniel George.

Jak wynika z badania przeprowadzonego w czerwcu przez Palestinian Center for Policy and Survey Research i Fundację Konrada Adenauera, ponad połowa Palestyńczyków w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu w wyborach prezydenckich zagłosowałaby na Haniję, a nie na obecnego prezydenta Autonomii Abbasa. Na pytanie o najlepszą rzecz, jaka przydarzyła się ich narodowi od czasu Nakby (w języku arabskim pojęcie to oznacza katastrofę związaną z wysiedleniem Palestyńczyków z ich domów w 1948 r.), najczęściej padała odpowiedź, że powstanie ruchów islamskich, takich jak Hamas czy Islamski Dżihad, który również działa na terytorium Strefy Gazy i dołączył do napaści na Izrael – tak stwierdziło 24 proc. respondentów. Tylko 9 proc. wskazało na powstanie Fatahu.

Hamas zyskał na popularności, bo jest postrzegany jako jedyna frakcja, która potępia korupcję w Autonomii Palestyńskiej i kwestionuje jej poparcie dla porozumień pokojowych zawartych w 1993 r. w Oslo. Na ich mocy w zamian za uznanie Izraela przez Organizację Wyzwolenia Palestyny (Fatah pełni w niej główną rolę – red.), Tel Awiw miał uznać OWP za reprezentanta narodu palestyńskiego, nie musząc iść na żadne inne ustępstwa. Choć porozumienia były krytykowane, to dawały nadzieję na zagwarantowanie Palestynie suwerenności – tłumaczy Nathaniel George.

Państwo do tej pory jednak nie powstało, a – jak mówi badacz z SOAS – zarządzana przez Fatah Autonomia Palestyńska jest w oczach mieszkańców narzędziem izraelskiej okupacji, które utrudnia narodowi stawianie oporu. – Od ponad dekady nie ma żadnych negocjacji w sprawie porozumienia. Ludzie nie widzą więc dowodów na to, aby proces prowadzony przez Abbasa i Fatah dokądkolwiek zmierzał. W rzeczywistości przynosi im ciągłe porażki. Palestyńczycy zwracają się więc do ugrupowań takich jak Hamas czy Islamski Dżihad, które otwarcie odrzucają porozumienia z Oslo. Uważają, że władze Palestyny nie otrzymują nic w zamian za uznanie Izraela – wyjaśnia ekspert.

Poprzedni poważny kryzys izraelsko-palestyński miał miejsce w maju 2021 r. Zaczęło się od protestów, które wybuchły w Jerozolimie przeciwko eksmisji czterech palestyńskich rodzin w arabskiej dzielnicy Asz-Szajch Dżarah, położonej w przyłączonej po wojnie w 1967 r. wschodniej części miasta. Kilka dni później, mimo trwającego ramadanu, izraelskie wojsko brutalnie wkroczyło do meczetu Al-Aksa, używając przeciwko zgromadzonym tam wiernym m.in. gazu łzawiącego i gumowych kul. Zgodnie z prawem żydowskim wyznawcy Jahwe mają zakaz wstępu do położonego na Wzgórzu Świątynnym kompleksu. W reakcji na wydarzenia Hamas zażądał od Tel Awiwu wycofania swoich sił bezpieczeństwa. Władze izraelskie nie zareagowały na ultimatum, a w konsekwencji jeszcze tego samego dnia wojskowe skrzydło organizacji ostrzelało kraj z rakiet. W odpowiedzi Siły Obrony Izraela (IDF) ruszyły do ataku na Gazę. Palestyńska polityczka Hanan Aszrawi – pierwsza kobieta, która weszła w skład rady OWP – przekonywała mnie wtedy, że działania Tel Awiwu przyczyniają się do wzmocnienia radykałów. Zapowiadała, że poparcie dla Hamasu będzie rosło, bo „jako organizacja zapewnili ludziom powód do dumy – wystąpili przeciwko Izraelowi”.

Skala sobotniego ataku była ogromna. Hamas dokonał inwazji z lądu, morza i powietrza. Jak informowali jego przedstawiciele, w ciągu 20 minut wystrzelono niemal 5 tys. pocisków (izraelskie wojsko mówiło o 3,5 tys.). Jednocześnie związani z organizacją bojownicy wtargnęli do baz wojskowych i miejscowości oddalonych nawet o 24 km od granicy z Gazą. Strzelali do cywilów i żołnierzy, wkraczali do domów i mordowali ich mieszkańców. Dużą grupę Izraelczyków wzięli jako zakładników. Niewykluczone, że uderzając w państwo żydowskie, Hamas chciał m.in. uniemożliwić Rijadowi porozumienie z Tel Awiwem. Układ kraju uznawanego za okupanta z największą gospodarką świata arabskiego oznaczałby definitywny koniec marzeń o wolnej Palestynie. Oficjalnie jako powody napaści ugrupowanie podało szturm Izraelczyków na meczet Al-Aksa i zaostrzenie reżimu okupacyjnego.

Władze w Tel Awiwie zadeklarowały, że odpowiedź będzie jeszcze bardziej brutalna, a jej celem będzie zniszczenie całego potencjału militarnego Hamasu. Na początku tygodnia Izrael rozpoczął oblężenie Gazy, odcinając ją od dostaw prądu, wody i żywności. „Dotychczas wysyłaliśmy tam 54 tys. m sześc. wody i 2,7 tys. megawatów energii elektrycznej dziennie. Koniec tego. Bez paliwa nawet lokalnie wytwarzanej energii elektrycznej zabraknie w ciągu kilku dni, a studnie przestaną działać w ciągu tygodnia” – napisał na platformie X (dawniej Twitter) minister energetyki Israel Katz. Jednocześnie trwają bombardowania. – Są bardzo intensywne. Czasem ludzie w środku nocy dostają SMS-y, że powinni się ewakuować. Jednak bardzo często nie mają dokąd iść. Zostają pod gołym niebem, w środku nocy, pod gradem bomb. Mówią, że tym razem jest inaczej niż zwykle: nie widzą wyjścia z sytuacji i zastanawiają się, jak to wszystko się skończy – tłumaczy Léo Cans, kierownik działań Lekarzy bez Granic w Palestynie.

Izraelscy eksperci, z którymi rozmawiałam w ostatnim tygodniu, przekonują, że oblężenie Gazy to jedyne rozwiązanie. – Wszystkie opcje są teraz na stole. Bo atak na obywateli Izraela był niewiarygodny. Nie mówię o żołnierzach, tylko o naszych dzieciach, kobietach, osobach starszych. Zrobimy wszystko, by Hamas zapłacił za to najwyższą cenę – dowodził w wywiadzie dla DGP Eldad Szawit, były pracownik służby wywiadowczej Sił Obronnych Izraela i Mosadu. Jednocześnie podkreślał, że liczy, iż do planowanej ofensywy lądowej nie dojdzie. – Jako Izraelczyk i Żyd mam nadzieję, że kiedy chaos i wojna dobiegną końca, Palestyńczycy w Gazie zyskają szansę na normalne życie. Stanie się tak tylko, jeśli Hamas przestanie istnieć. A tego nie możemy obiecać.

Nathaniel George z SOAS uważa, że Izraelowi nie uda się zniszczyć organizacji terrorystycznej ani stłumić szerszego palestyńskiego oporu. Według niego do zakończenia walk doprowadzi wyłącznie „ostateczne porozumienie polityczne, które będzie sprawiedliwe dla obu stron”. ©Ⓟ