Arabski atak na państwo żydowskie w święto Jom Kippur o mały włos nie zakończył jego istnienia.

Daty mają znaczenie: w sobotę, 7 października, dzień po 50. rocznicy najazdu koalicji państw arabskich na Izrael, palestyński Hamas uderzył w żydowskie osiedla oraz bazy wojskowe. Izrael dał się zaskoczyć podobnie jak w 1973 r. w święto Jom Kippur. Sławne za sprawą swojej skuteczności wywiad i potężna armia nie zapewniły bezpieczeństwa obywatelom państwa żydowskiego. Kompromitacja, która pół wieku temu odmieniła oblicze Bliskiego Wschodu i świata, była do uniknięcia. Obecnie – zapewne również.

Żydzi skupieni na sobie

„W decydujących miesiącach 1973 r., kiedy arabskie armie (...) koncentrowały się na granicach, izraelskie elity rządzące zdawały się niezdolne do uzgodnienia stanowiska w kwestii polityki narodowej” – pisze Patrick Tyler w „Twierdzy Izrael”. „Przywódcy Izraela dyskutowali, jak dokonać trwałej aneksji arabskich ziem, a nie czy należy je wcielić; spierali się, jak rządzić palestyńskimi Arabami, a nie czy nimi rządzić” – dodaje.

Wielkim zwolennikiem rozszerzenia granic był minister obrony Mosze Dajan. W wywiadzie opublikowanym przez tygodnik „Time” 30 lipca 1973 r. tłumaczył: „Są Palestyńczycy i był kiedyś kraj zwany Palestyną. Tamta Palestyna została podzielona między Izrael i Jordanię, tak więc istnieje naród palestyński, ale nie ma państwa palestyńskiego”. Po czym przekonywał, że możliwa jest koegzystencja pokonanej nacji z narodem żydowskim za sprawą „pewnego rodzaju umowy dwóch narodów zamieszkujących ten sam obszar”. Jednocześnie podczas spotkań ze zwolennikami mówił wprost, iż musi powstać „nowe państwo Izrael z rozległymi granicami, silne i bezpieczne, w którym władza izraelskiego rządu sięgałaby od Jordanu po Kanał Sueski”.

Słowa Dajana miały wówczas szczególną wagę. Pięć lat wcześniej przekonał rząd, by zgodził się na wcielenie w życie koncepcji, jaka w sztabie generalnym powstała pod kierunkiem gen. Icchaka Rabina. I nim kraje arabskie zaatakowały, siły powietrzne Izraela dokonały 5 czerwca 1967 r. ataku, niszcząc egipskie, syryjskie oraz jordańskie lotnictwo. Po czym dywizje pancerne rozpoczęły ofensywę, która przeszła do historii pod nazwą wojny sześciodniowej. Autorzy oszałamiającego sukcesu – Dajan i Rabin – zyskali status bohaterów narodowych. Potem minister obrony umocnił go, forsując operację odwetową wobec palestyńskiej organizacji Czarny Wrzesień, która podczas igrzysk olimpijskich w Monachium w 1972 r. pojmała izraelskich sportowców. Dajan uzyskał zgodę premier Goldy Meir na wysłanie grupy operacyjnej Mosadu, która po kolei likwidowała terrorystów z Czarnego Września.

Minister obrony coraz bardziej dominował nad schorowaną szefową rządu. „Prawdą było, że Izrael również zaabsorbowany był wewnętrznymi rozgrywkami o następstwo po Meir, która walczyła z chłoniakiem i licznymi innymi dolegliwościami, trapiącymi tę palącą nałogowo, otyłą i przemęczoną matronę” – pisze Tyler. Dajan wydawał się tym, który zostanie jej następcą. „Tego lata, kiedy zbierały się chmury wojny, był drapieżną postacią sceny politycznej. Atakował swych rywali i groził, że jeśli jego koncepcje nie zostaną przyjęte, wystąpi z zawiązanej przez Partię Pracy koalicji” – dodaje Tyler.

Elity polityczne Izraela były zbyt zajęte wewnętrzną polityką, by poświęcać uwagę kolejnym sygnałom ostrzegawczym, jakie napływały z zagranicy. Wolały zdać się na opinię wojennych bohaterów, a ci wykazywali niczym niezmącony spokój. Rabin, który po odejściu ze stanowiska szefa sztabu generalnego został ambasadorem Izraela w Waszyngtonie, 26 września 1973 r. oświadczył dziennikarzom: „Nigdy nie było okresu, w którym kwestia izraelskiego bezpieczeństwa wydawała się tak dobra jak teraz”.

Lekceważenie Egipcjan

„Podstawowe błędy, które Izraelczycy popełnili w czasie wojny Jom Kippur, wynikały (...) z ich zwycięstwa w wojnie sześciodniowej. Nigdy w pełni nie doceniono faktu, że w czasie tamtych walk siły izraelskie zaatakowały nieprzygotowaną oraz pospiesznie rozmieszczoną armię egipską” – podkreślił były prezydent Izraela Chaim Herzog w książce „Wojna Jom Kippur”.

Tymczasem najpotężniejszy z krajów arabskich pragnął rewanżu za upokorzenie. Ale potrzebował czasu, bo podczas wojny sześciodniowej egipska armia utraciła 85 proc. posiadanego sprzętu. Prezydent Gamal Naser zaczął od wyrzucenia 800 generałów i uwięzienia marszałka Muhammada Amira – wkrótce zresztą ogłoszono, iż popełnił samobójstwo. Za drugi problem do rozwiązania Naser uznał stan lotnictwa. Jedynie w drugiej połowie 1969 r. myśliwce państwa żydowskiego zestrzeliły 41 egipskich maszyn, tracąc zaledwie dwie.

Tracąc złudzenia co do jakości wyszkolenia własnych pilotów, Naser poprosił o pomoc Moskwę. „W ciągu kilku tygodni ZSRS przerzucił dywizję rakiet przeciwlotniczych oraz najnowsze typy samolotów (MiG-21 J) do Egiptu oraz rozbudował najpotężniejszą pozycję przeciwlotniczą od czasu II wojny światowej, porównywalną z tą stworzoną w Wietnamie Północnym” – opisuje w opracowaniu „Od wojny sześciodniowej do wojny Jom Kippur. Armia egipska w latach 1967–1973” Łukasz Przybyło. To oznaczało odebranie Izraelowi możliwości zdobycia przewagi w powietrzu, która stanowiła klucz do sukcesu podczas wojny sześciodniowej. Od tego momentu egipska armia skupiła się na przygotowaniach do nowego starcia, acz ostrzały artyleryjskie powtarzały się regularnie, dowodząc kruchości zawieszenia broni.

Ten stan rzeczy starał się wykorzystać Kreml, by wzmocnić swoje wpływy w regionie. Najskuteczniejszym ku temu narzędziem okazywało się zapewnienie Arabom tego, co potrzebowali najbardziej – broni i wsparcia. „W latach 1967–1973 wartość sprzętu wojskowego wysłanego Egiptowi wyniosła 2,2 mld dol., a liczba doradców wzrosła w 1972 r. do 15 tys. (...) W połowie 1971 r. sowieccy doradcy wojskowi latali na 30 proc. egipskich MiG-ów, obsługiwali 20 proc. wyrzutni rakiet plot. i byli w 100 proc. odpowiedzialni za walkę elektroniczną” – wylicza Przybyło.

Wprawdzie Naser zmarł w 1970 r., lecz jego następca Muhammad Anwar as-Sadat kontynuował politykę mentora do lipca 1972 r., gdy ku zaskoczeniu nie tylko Moskwy, lecz także Tel Awiwu i Waszyngtonu, wyrzucił z kraju większość sowieckich doradców. Amerykanie zaczęli spekulować, że chce dokonać odwrócenia sojuszy – miał na to wskazywać katastrofalny stan egipskiej gospodarki, którą bez zachodnich inwestycji i kredytów trapił coraz dotkliwszy kryzys. „Zagranie Sadata było iście pokerowe i zostało dobrze odczytane przez Sowietów, a źle przez Amerykanów, Izraelczyków i państwa arabskie. Prezydent Egiptu zdawał sobie sprawę, że ze względu na stan gospodarczy kraju musi jak najszybciej rozpocząć wojnę z Izraelem – a do tego potrzebował dużo uzbrojenia, którego Sowieci nie bardzo chcieli wysłać” – tłumaczy Przybyło.

Gdy Moskwa zaczęła się bać, że dotychczasowy sojusznik w strategicznym regionie świata może przejść na stronę Amerykanów, Leonid Breżniew zdecydował się na okazanie hojności. „Dostawy ponownie ruszyły (...) i w samym 1972 r. wyniosły 550 mln dol., co stanowiło wzrost o ponad 52 proc. w stosunku do 1971 r., a w następnym roku – już 850 mln dol.” – podaje Przybyło. Dzięki temu w krótkim czasie Egipt zyskał zdolność do rozpoczęcia wojny.

W tym samym czasie także Syria pod rządami Hafiza al-Asada odbudowywała siły zbrojne. Prezydent Egiptu bardzo zręcznie to wykorzystał. „Asad podczas wizyty w Egipcie w kwietniu 1973 r. został poinformowany o przygotowaniach armii egipskiej do wojny z Izraelem i tym samym dał się w pewnym sensie złapać w pułapkę, jaką zastawił na niego Sadat. Gdyby Syria nie przystąpiła do sojuszu z Egiptem, to w opinii świata arabskiego stałaby się pariasem” – tłumaczy Przybyło. Co do reszty szczerze nienawidzącego Żydów świata arabskiego Sadat miał pewność, iż gdy zacznie się wojna, stanie on za nim murem.

Ostrzeżenia, ostrzeżenia

„Aszraf Marwan nie był zwyczajnym szpiegiem. Był mężem Mony Naser, córki egipskiego przywódcy” – podkreśla Patrick Tyler. „Po śmierci Nasera w 1970 r. Marwan został powiernikiem prezydenta Sadata. Nowy egipski przywódca traktował go jak członka rodziny, zasięgał jego rad i udostępniał mu zapisy oraz relacje ze swych spotkań z głowami państw, w tym z przywódcami Związku Radzieckiego. Dla Mosadu Marwan był żyłą złota” – dodaje.

Mając tak wysoko ulokowanego agenta, izraelski wywiad sądził, że w pełni kontroluje sytuację, choć zbrojenia Egiptu budziły niepokój. Jednocześnie w Tel Awiwie ulegano złudzeniom, że Sadat blefuje dla uzyskania korzyści politycznych. „W przenikliwej analizie owej klęski izraelskiego wywiadu, ogłoszonej trzy lata po wojnie, Michael Handel z Uniwersytetu Hebrajskiego podsumował jej źródła w postaci pięciu paradoksów” – pisze Konstanty Gebert w książce „Miejsce pod Słońcem. Wojny Izraela”.

Na tej liście na pierwszym miejscu znalazł się szum informacyjny. Na polecenia Sadata egipska armia wykazywała olbrzymią aktywność: aż 22 razy ogłaszała mobilizację dla rezerwistów, powołując ich na wielkie ćwiczenia, przeważnie w okolicach Kanału Sueskiego. Kolejne paradoksy to potęga militarna Izraela, zniechęcająca wrogów do ryzyka wojny, oraz jednoczesne dążenie przywódców USA i ZSRR we wzajemnych relacjach do odprężenia. „Dlaczego więc podejrzewać, że klient jednego z nich mógłby rozpętać wojnę?” – wskazywał Handel. W Izraelu nie doceniano również niezależności Sadata. Na dodatek pragnący zbliżenia z Kremlem Richard Nixon przestrzegł Goldę Meir, iż jeśli państwo żydowskie podobnie jak w 1967 r. pierwsze uderzy na kraje arabskie, wówczas nie może liczyć na wsparcie Stanów Zjednoczonych. Jak sądzono, Breżniew podobnie dyscyplinował prezydenta Egiptu. Wreszcie skuteczność Mosadu w zdobywaniu tajnych informacji w krajach arabskich okazywała się tak wielka, że zarówno wszyscy w rządzie Goldy Meir, jak i w sztabie generalnym żyli w przekonaniu, iż ostrzeżenie o planowanym ataku przyjdzie na czas.

Największy paradoks polegał jednak na tym, że takie ostrzeżenia od wiosny 1973 r. napływały od zwerbowanych przez Mosad agentów coraz częściej – ale nic z tego nie wynikało. „Po prostu nikt się nimi nie przejmował. Niepokojące informacje nie miały żadnych szans w starciu z trójką nazbyt pewnych siebie postaci, które rządziły krajem: premier Goldą Meir, ministrem obrony Mosze Dajanem i szefem Amamu Elim Zeirą” – twierdzą w książce „Szpiedzy Mosadu i tajne wojny Izraela” Dan Raviv oraz Yossi Melman. Przy czym ich zdaniem największa wina ciążyła na dyrektorze zarządu Wywiadu Wojskowego (Amam). „Zeira wielokrotnie ścierał się na gruncie zawodowym z dyrektorem Mosadu Zwim Zamirem” – podkreślają. To zaś odgrywało kluczowe znaczenie w kwestii radzenia sobie z szumem informacyjnym oraz odczytywaniem intencji wroga. „Jako że Mosad pozbawiony był działu analiz z prawdziwego zdarzenia, Zamir – podobnie jak inni izraelscy przywódcy – polegał na szacunkach i ocenach możliwości oraz intencji krajów arabskich przygotowanych przez pracowników Amamu. Na początku lat 70. w Narodowym Raporcie Wywiadowczym zatwierdzonym przez Zeirę znalazła się konkluzja, że arabskie armie nie zaatakują Izraela, bo nie są w stanie tego zrobić” – podkreślają Raviv i Melman.

Jedyną osobą wyrażającą wątpliwości co do tej diagnozy – która w umysłach ludzi rządzących Izraelem zamieniła się w pewnik – był szef sztabu generalnego gen. Dawid Elazar.

Ostatnie szanse

Na początku maja 1973 r. armia egipska rozpoczęła manewry wzdłuż całego Kanału Sueskiego, gromadząc siły większe niż podczas wcześniejszych ćwiczeń. Generał Elazar uznał, że to ostatni dzwonek alarmowy, i 7 maja ogłosił częściową mobilizację rezerwistów. Nagłe wyrwanie z biur, zakładów i fabryk tysięcy ludzi sparaliżowało gospodarkę kraju. Ale atak nie nastąpił. Rozwścieczeni Meir i Dajan wezwali gen. Elazara na dywanik i kategorycznie zabronili mu nowych mobilizacji. Zupełnie nie mając świadomości, że zdecydowane działanie szefa sztabu generalnego opóźniło wybuch wojny o pół roku. Prezydent Sadat wydał bowiem rozkaz ataku, po czym widząc gotowość państwa żydowskiego do jego odparcia, odwołał agresję, chcąc poczekać na lepszy moment.

Znaczenie miał też inny czynnik. USA i ZSRR ogłosiły wspólnie, że na drugą połowę czerwca w Moskwie na rokowania rozbrojeniowe umówili się Nixon i Breżniew. Prezydent Egiptu zdawał sobie sprawę, że gdyby tuż przed szczytem supermocarstw wszczął konflikt zbrojny na Bliskim Wschodzie, największe potęgi ówczesnego świata by mu tego nie wybaczyły. „Sadat odwołał planowany na maj atak ze względu na szczyt rosyjsko-amerykański. Być może jednak częściowa mobilizacja ogłoszona przez Elazara sama by wystarczyła, by doprowadzić do odwołania ataku” – pisze Gebert.

Paradoksalnie decyzja szefa izraelskiego sztabu generalnego, choć była najlepszą z możliwych, okazała się dla państwa żydowskiego fatalna. Władze postanowiły bowiem, że teraz mobilizacja zostanie przeprowadzona jedynie wtedy, gdy atak będzie już przesądzony. Po czym nie przyjmowano do wiadomości kolejnych ostrzeżeń, nawet jeśli wróg przekazywał je osobiście.

Taką rolę wziął na siebie władca Jordanii, przymuszony przez Egipt i Syrię do dołączenia do antyizraelskiej koalicji. Król Husajn ibn Talal robił, co tylko mógł, żeby się od tego uchylić, bojąc się, że izraelska armia w odwecie zniszczy jego państwo. Ale wzięty w dwa ognie przez Kair i Damaszek uległ żądaniom arabskich współbraci. Jednak 23 września 1973 r. skontaktował się z Goldą Meir, prosząc ją o spotkanie w cztery oczy. „Dwa dni później izraelski helikopter przetransportował go do pensjonatu należącego do Mosadu na północ od Tel Awiwu” – opisują Raviv i Melman. Gdyby świat arabski dowiedział się o poczynaniach króla Husajna, stałby się on najbardziej znienawidzonym człowiekiem na Bliskim Wschodzie. Mimo to zaryzykował, żeby opowiedzieć premier Izraela o sojuszu, jaki zawarł z przywódcami Egiptu i Syrii. Nie ukrywał, że decyzja o ataku zapadła i jedyne, czego nie ustalono, to jego dokładnej daty. Golda Meir uznała, że kłamie. „Analitycy Mosadu oczywiście tę rozmowę podsłuchiwali, ale i oni nie dali wiary słowom króla” – podsumowują Raviv i Yossi.

W kolejnych dniach liczba ostrzeżeń rosła lawinowo. Tymczasem izraelskie służby, Mosze Dajan oraz premier zachowywali się tak, jakby ich głównym celem stało się nieprzyjęcie żadnego do wiadomości. Zlekceważono nawet znaczenie magii dat. Tymczasem 6 października dla muzułmanów ma wyjątkową symbolikę. „Przypada bowiem weń rocznica bitwy pod Badrem, która prorokowi Mahometowi otworzyła drogę do Mekki. Dlatego też ustalono, że hasło rozpoczęcia operacji brzmieć będzie «Badr»” – podkreśla Gebert. Wprost wskazywało to na datę operacji.

Syryjczycy i Egipcjanie zaczęli rozpowszechniać rozkaz „Badr” 1 października, co nie mogło ujść nasłuchowi Mosadu. Cztery dni później personel radzieckiej ambasady w Syrii spakował rodziny i dobytek, aby z godziny na godzinę odlecieć z Damaszku do Moskwy. Wreszcie superagent Aszraf Marwan po naradzie u Sadata wysłał Mosadowi meldunek, iż w sobotę, 6 października, o godz. 18 egipska armia rozpocznie ofensywę skoordynowaną z uderzeniem wojsk syryjskich. „W południe 5 października szef sztabu Elazar postawił wreszcie całą armię w stan gotowości bojowej” – opisuje Gebert. Ale nadal nie był on najwyższym z możliwych. W sumie jedynie odwołano wydawanie przepustek do domów na czas święta Jom Kippur.

„Obradujący w niepełnym składzie rząd jednomyślnie postanowił nie przeprowadzać mobilizacji. Elazar miał zastrzeżenia, lecz po majowym blamażu postanowił się nie przeciwstawiać” – uzupełnia Gebert. Jednak kolejne informacje utwierdzały go w przekonaniu, że w sobotę wybuchnie wojna. W nocy zażądał od Dajana zgody na wezwanie rezerwistów do jednostek. Ale ten odmówił. Dopiero o świcie Golda Meir uległa powtarzanym przez szefa sztabu generalnego prośbom, zabroniła jednak jakiegokolwiek ataku wyprzedzającego lotnictwa, jak w 1967 r. Powołując się na to, że wówczas Stany Zjednoczone odwrócą się od Izraela.

Tymczasem Sadat postanowił zafundować wrogowi jeszcze jedną niespodziankę i przyśpieszył czas ataku. Zaraz po tym, jak 6 października wybiła godz. 14, w całym Izraelu zawyły syreny. Od północy do natarcia na zaledwie dwie izraelskie brygady ruszyło 1,4 tys. syryjskich czołgów. Na południu Kanał Sueski w popisowym stylu sforsowało 100 tys. egipskich żołnierzy, wspieranych przez 1,3 tys. czołgów. Uderzali na pozycje bronione przez pół tysiąca rezerwistów. W ciągu kilku godzin pozyskane od Związku Radzieckiego systemy rakiet ziemia–powietrze zestrzeliły ok. 20 proc. posiadanych przez Izrael samolotów bojowych. Przyszłość śmiertelnie zaskoczonego państwa żydowskiego zawisła na dwóch cienkich włoskach – zdolności mobilizacji całego narodu do walki o przetrwanie oraz szybkich dostawach broni z USA. Oba nie pękły właściwie cudem. ©Ⓟ

Przesyłane ostrzeżenia nie miały żadnych szans w starciu z trójką nazbyt pewnych siebie postaci, które rządziły krajem: premier Goldą Meir, ministrem obrony Mosze Dajanem i szefem Amamu Elim Zeirą