Mija trzeci tydzień od zwycięstwa Partii Ludowej w wyborach parlamentarnych, jednak wciąż nie udało się wyłonić nowego gabinetu.

Zgodnie z ostatecznymi wynikami wyborów konserwatywna Partia Ludowa uzyskała 137 mandatów (poprawiając swój wynik sprzed czterech lat o 48 mandatów), Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE) urzędującego wciąż premiera Pedro Sancheza – 121, prawicowy Vox – 33, lewicowa partia Sumar – 31. 14 mandatów przypadło łącznie dwóm partiom katalońskim, 11 baskijskim, a trzy pozostałym niewielkim partiom regionalnym.

Do utworzenia rządu jest potrzebne poparcie 176 posłów. Jeśli nie uda się to w pierwszym głosowaniu, w kolejnym jest potrzebna większa liczba głosów „za” niż „przeciw”. Powtórne głosowanie organizuje się 48 godzin po pierwszym.

Na razie jednak żadna z dwóch największych partii nie może liczyć na uzyskanie wotum zaufania w pierwszej rundzie. Lewica dysponuje w koalicji PSOE-Sumar jedynie 152 mandatami. Prawicy w potencjalnej koalicji Partii Ludowej i Vox do wymaganej większości brakuje sześciu mandatów.

Mowa o potencjalnej prawicowej koalicji, bo choć część przedwyborczych sondaży wskazywała na stosunkowo łatwe zwycięstwo tej strony sceny politycznej, to prawdopodobnie do utworzenia wspólnego rządu przez Partię Ludową i Vox nie dojdzie.

W niedzielnym oświadczeniu Vox – będący wraz z Prawem i Sprawiedliwością częścią Grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów – zapowiedział, że jest gotów poprzeć zwycięską partię Alberto Núñeza Feijóo bez jakiegokolwiek udziału w rządzie. – Nie będziemy przeszkodą w uniknięciu rządu zniszczenia narodowego – stwierdzono w oświadczeniu.

To schemat znany np. ze Szwecji. Wybory wygrała tam konserwatywna Umiarkowana Partia Koalicyjna. Objęcie władzy przez partię Ulfa Kristerssona było możliwe dopiero po uzyskaniu poparcia skrajnie prawicowych Szwedzkich Demokratów, którzy nie weszli w skład rządu.

Hiszpański Vox wyraził chęć powtórzenia tego scenariusza po tym, jak socjaliści pod wodzą Pedro Sancheza zintensyfikowali rozmowy z regionalnymi partiami katalońskimi i baskijskimi, których poparcie dawałoby lewicy kolejną kadencję rządów.

W początkowej fazie rozmów powyborczych Katalończycy i Baskowie w zamian za poparcie socjalistów oczekiwali zorganizowania referendów niepodległościowych. Sanchez stanowczo taki wariant odrzucił, choć przez prawicowy Vox wciąż jest określany jako ten, który flirtuje z „rebeliantami” i może doprowadzić do – znów cytat z oświadczenia – „wspieranego przez rząd zamachu stanu”.

Socjaliści zasygnalizowali w zamian pod koniec zeszłego tygodnia chęć zmiany mechanizmu przyznawania środków budżetowych hiszpańskim samorządom, która ma zwiększyć ich finansową autonomię, czego domagali się m.in. Katalończycy.

Do tej zapowiedzi dochodzi jeszcze symboliczny pomysł partii Sumar, by w parlamencie narodowym posłowie mogli przemawiać w innych językach niż kastylijski – w tym w regionalnych językach, m.in. baskijskim i katalońskim. Regionalne partie, zwłaszcza katalońskie, na razie sceptycznie podchodzą do nagłych zapowiedzi i zapewnień socjalistów.

Języczkiem u wagi jest m.in. katalońskie ugrupowanie Junts założone przez Carlesa Puigdemonta, który wciąż jest poszukiwany przez hiszpańskie władze za próbę zorganizowania referendum niepodległościowego w 2017 r. Część współpracowników Puigdemonta sprzed sześciu lat została ułaskawiona w trakcie rządów Sancheza. Katalończycy mogą przez wstrzymanie się od głosu zapewnić rządy Partii Ludowej lub – jeśli socjaliści przekonają pozostałe partie regionalne – umożliwić lewicy rządzenie przez kolejną kadencję.

Na razie kataloński lider stwierdził, że jego ugrupowanie nie będzie podejmować żadnej decyzji pod presją największych partii. Ostateczną okazją do policzenia szabel i wyłonienia nowego rządu lub zarządzenia przeprowadzenia powtórnych wyborów będzie pierwsza sesja parlamentu w nowym składzie, która jest zaplanowana na 17 sierpnia. ©℗