Po rokoszu rostowskim pytaniem numer jeden dla Warszawy jest to, jak będzie wyglądała przyszłość Jewgienija Prigożyna na Białorusi.

Gdy we wtorek na lotnisku w Maczuliszczach lądował Embraer Legacy 600, należący do Jewgienija Prigożyna, prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka opowiadał o tym, jak widzi przyszłość nowego sojusznika. O przywódcy Grupy Wagnera mówił „Żenia”. Czyli tak, jak ma w zwyczaju tytułować każdego, kogo nie traktuje co najmniej jak równego sobie. W zasadzie pełnego imienia z otczestwem Łukaszenka używa tylko wobec Władimira Putina. Na przykład przywódca Ukrainy Wołodymyr Zełenski to dla niego Wołodia. A ministrowie spraw zagranicznych Polski i Niemiec Radosław Sikorski i Guido Westerwelle podczas wizyty w Mińsku byli nazywani przez niego „chłopcami”. Prigożyn trafił zatem na półkę z kolegami, klientami i frajerami.

Żenia nie zamierzał wchodzić w tego typu logikę. Tuż przed wylotem na Białoruś na jednym ze swoich kanałów w Telegramie opublikował nagranie, z którego wynika, że niczego nie żałuje, nie będzie się płaszczył, o nic prosił ani przepraszał. Podobnie jak przed swoim marszem sprawiedliwości i w jego trakcie opowiadał o błędach popełnianych na wojnie w Ukrainie przez ministra obrony Siergieja Szojgu i szefa sztabu generalnego Walerija Gierasimowa. Przechwalał się, że gdyby to on miał poprowadzić natarcie na Kijów 24 lutego 2022 r., to szybko dotarłby aż do Użhorodu – miasta na Zakarpaciu, regionu graniczącego z Polską, ze Słowacją, z Węgrami i Rumunią.

Jednocześnie do rosyjskiej prasy zaczęły wyciekać nazwiska potencjalnych następców Szojgu i Gierasimowa. Niezależnie od tego, czy dojdzie do zmian w ministerstwie obrony i armii – klucz tej giełdy był czytelny. Typowany na ministra obrony narodowej Aleksiej Diumin i szefa sztabu gen. Siergiej Surowikin to ludzie mniej lub bardziej przychylni Prigożynowi. I związani z tą częścią wojska, która jest sfrustrowana przebiegiem wojny w Ukrainie. Pierwszy, oprócz tego, że był szefem ochrony Putina, ma za sobą epizod na wysokim stanowisku w wywiadzie wojskowym GUGSz (dawniej GRU) i dowództwie sił specjalnych. To właśnie z tych struktur wyłoniła się Grupa Wagnera – wymyślił ją wywiad wojskowy, a kadrami zasilił specnaz. Surowikin z kolei zna się z Prigożynem z Syrii. Z tego kraju przywiózł też pseudonim Rzeźnik. Taki sam, jaki nadał sobie Prigożyn po zajęciu Bachmutu w maju tego roku. Surowikin na swój pseudonim zasłużył, równając z ziemią miasto Dara na przełomie 2017 r. i 2018 r., co zakończyło wojnę domową na południu Syrii. Podobną taktykę stosował wobec Aleppo, które padło w 2016 r. W tym sensie Surowikin i Prigożyn są do siebie podobni. Obaj są specjalistami od zagłady miast i wojny bez zasad.

Informacja o tym, że Diumin i Surowikin mogliby być potencjalnymi następcami Szojgu i Gierasimowa, byłaby dla Prigożyna dobrą wiadomością. Od ministra obrony będzie zależał dalszy los Grupy Wagnera. Wiadomo już, że co najmniej jeden z tej giełdy przynajmniej na chwilę odpadł – Surowikin ma być w areszcie za to, że nie podzielił się z prezydentem wiedzą o planach Prigożyna. Generał nie pierwszy raz trafił za kraty. Po puczu moskiewskim w 1991 r. osadzono go w areszcie, z którego po siedmiu miesiącach wyszedł oczyszczony z zarzutów i został awansowany na majora. Dziś ma siedzieć w Lefortowie.

Nawet jeśli Putin zdecyduje o wygaszeniu Grupy, kluczowe będzie to, gdzie pojawią się najemnicy. Ilu odejdzie do cywila, a ilu trafi do armii i na Białoruś. Według niepotwierdzonych informacji pod jurysdykcją Łukaszenki ma się znaleźć 8 tys. wagnerowców. I tu docieramy do najważniejszego pytania: do czego dyktatorowi posłużą ci ludzie. Odpowiedź na nie z punktu widzenia Polski jest nawet ważniejsza niż to, jakie będą postępy kontrofensywy Kijowa na wschodzie i południu kraju. Nawet jeśli ukraińska armia nie przesunie frontu znacznie, Rosjanom najpewniej nie uda się powiększenie zdobyczy terytorialnych. Co oznacza, że ich siły będą o ponad tysiąc kilometrów od polskich granic. Tymczasem wagnerowcy mogą znaleźć się w Grodnie czy Brześciu i nękać polską i litewską Straż Graniczną. Mogą przenieść kryzys migracyjny na nowy poziom. Uczynić z republiki namiotowej, która obecnie jest zamrożonym konfliktem, problem gorący i pomóc Łukaszence wymuszać na Zachodzie ustępstwa. Akurat pod tym względem ma on spore doświadczenie.

Jak przekonują rozmówcy DGP z polskich władz zaangażowani w rozwiązywanie kryzysu migracyjnego – w 2021 r. doszło co najmniej do trzech prób wtargnięcia na teren naszego kraju uzbrojonych białoruskich grup dywersyjnych bez oznaczeń państwowych. – Po tych incydentach kanałami dyplomatycznymi przekazaliśmy władzom w Mińsku, że kolejne zakończą się odesłaniem żołnierzy i funkcjonariuszy białoruskich w workach foliowych – przekonuje źródło DGP. Jak pisaliśmy, przy okazji białorusko-rosyjskich manewrów Zapad 2021 również Litwa obawiała się wtargnięcia „zagubionego oddziału” na swoje terytorium. Jesień 2020 r. i zima 2021 r. to z kolei testowanie przez Łukaszenkę i Putina „broni D”, demograficznej, i sprawdzanie szybkości reakcji rządów w Warszawie i Wilnie na generowane zagrożenie.

Wzasadzie niemal cała prezydentura Łukaszenki to mniej lub bardziej intensywny szantaż lub handel żywym towarem. Nie tylko migrantami. Wcześniej dyktator negocjował z Unią Europejską i Stanami Zjednoczonymi ustępstwa, targując się więźniami politycznymi. Teraz może zyskać nowe narzędzie – organizację paramilitarną z doświadczeniem z Afryki Subsaharyjskiej, Libii, Syrii i Donbasu. Jeśli Prigożynowi uda się przenieść na Białoruś (bo co do tego pewności nie ma) przynajmniej część doświadczonych żołnierzy, zaoferuje Łukaszence usługi „konsultingowe” z obsługi dronów zwiadowczych i kamikaze czy zasad szturmu obszarów zurbanizowanych. Wagnerowcy mogą mu posłużyć do tłumienia np. buntu w armii czy siłach bezpieczeństwa. Dyktator protestów demokratycznej opozycji nie obawia się tak bardzo jak fermentu w strukturach siłowych. Na oba warianty prywatna armia jest doskonałym lekarstwem.

Białoruś nie jest dla Prigożyna tematem nowym czy nieznanym. Od jesieni ubiegłego roku oficerowie Grupy Wagnera budowali dla Łukaszenki prywatną armię, która jeden do jednego odzwierciedla rosyjski odpowiednik. Korporacja Guard Service (GS) miała spełnić putinowski wymóg wysłania na Donbas i południe Ukrainy białoruskiego kontyngentu bez konieczności uczestnictwa w wojnie oddziałów pod flagą Białorusi.

Guard Service to prywatna firma wojskowa zasilana głównie żołnierzami co lepszych jednostek powietrznodesantowych – brygady brzeskiej i witebskiej – oraz pułku specjalnego z Marinej Horki. Nie ma precyzyjnych danych na temat tego, jak są oni wynagradzani i czy pracując w GS, nadal są żołnierzami i równolegle pobierają żołd. Nie wiadomo również zbyt wiele na temat tego, jaka jest jakość tej firmy i czy ma ona na swoim koncie jakiekolwiek sukcesy w walkach w Ukrainie.

Wiadomo natomiast, że od pewnego czasu władze w Kijowie szykują się do wsparcia opozycji białoruskiej i osłabienia reżimu Łukaszenki. Ale nie poprzez wspieranie ugrupowań politycznych, tylko zbrojnych. Między innymi pułku Kalinowskiego, który był zaangażowany w obronę Bachmutu i ma dobrą opinię w ukraińskich elitach politycznych i wojskowych. Białorusini w planach Kijowa są projekcją możliwości ekspedycyjnych na wypadek, gdyby Łukaszenka zdecydował się na zwiększenie swojego zaangażowania w wojnie. W marcu grupa rebeliantów we współpracy z SBU za pomocą drona kamikaze uszkodziła na lotnisku w Maczuliszczach – tam, gdzie lądował embraer Prigożyna – jeden z dwóch rosyjskich samolotów wczesnego ostrzegania A-50 Szmiel. W efekcie musiał on zostać wycofany do bazy w Taganrogu pod Rostowem nad Donem i wciąż nie powrócił do służby.

Gdy Prigożyn rozpoczął marsz sprawiedliwości, pułk Kalinowskiego wezwał Białorusinów, aby przygotowywali powstanie przeciwko Łukaszence. Żywot obydwu organizacji stał się równoległy. – To początek końca wielkiej tyranii. Apeluję do wszystkich białoruskich żołnierzy. Nie angażujcie się w wewnętrzny konflikt w Rosji. Ta wojna domowa nas nie dotyczy, Białorusini mają inny cel. Zbliża się czas, kiedy będziecie mieli wybór: wykonać rozkaz złodziei albo trzymać się przysięgi na wierność narodowi białoruskiemu – powiedział Dzianis vel Kit, jeden z liderów formacji. – Potrzebujemy ludzi do zdecydowanych działań. Przygotujcie się do wstąpienia do oddziałów samoobrony. Każde miasto, każda dzielnica, każda ulica. Bądźcie gotowi do obrony swojego terytorium. Wojsko, rezerwiści, Białorusini: czekajcie na nasz sygnał. Nadchodzi czas wolności – dodał.

Zapewniał przy tym, że w armii pułk Kalinowskiego ma swoich zwolenników i gdy przyjdzie odpowiedni moment, zostaną oni uruchomieni.

Właśnie wariantu zbrojnego powstania boi się Łukaszenka i niewykluczone, że Prigożyn będzie mu budował alternatywną wobec wojska strukturę z zadaniem ochrony reżimu przed takim powstaniem. Grupa Wagnera utrwalała władzę płk. Assimi Goity w Mali i pomagała satrapie Faustinowi-Archange’owi Touadérze w Republice Środkowoafrykańskiej, szturmowała syryjską Palmyrę i pacyfikowała afrykańskie Bambari, zakładała obozy filtracyjne, nie gardząc przemocą w czystej formie, prowadziła walki miejskie o Bachmut i ma szeroką wiedzę o współczesnych konfliktach. Wagnerowcy mogą być oczywiście zagrożeniem dla Łukaszenki, tak samo jak stali się dla Putina. Niemniej jednak czynnikiem osłabiającym władzę dyktatora jest dziś przede wszystkim rosyjski prezydent, a nie Prigożyn. Żenia i Sasza mają wspólny interes. Nawet jeśli ich sojusz jest taktyczny, stanowi zagrożenie dla sąsiadów Białorusi. ©Ⓟ