Wojna nie zabiła ukraińskiej polityki. Zamiotła ją pod dywan.

Ukraińcom nie wypada prowadzić tradycyjnej walki politycznej w warunkach wojny obronnej z Rosją. Ale rywalizacja – zarówno między rządzącymi a opozycją, jak i wewnątrz ekipy Wołodymyra Zełenskiego – trwa w najlepsze.
W biurze prezydenta – co potwierdziliśmy w kilku źródłach zbliżonych do obozu władzy – trwają niewiążące dyskusje, jak obejść konstytucyjny zakaz organizowania wyborów w trakcie stanu wojennego. Decyzja nie zapadła, ale jest bardzo kusząca. Ekipa Zełenskiego jest u szczytu popularności, a kolejne miesiące będą prowadzić do erozji poparcia. Zwłaszcza jeśli powtórzą się skandale korupcyjne w rodzaju tych, które niedawno doprowadziły do kadrowej rewolucji w ministerstwie obrony. Im więcej upływa czasu od 24 lutego 2022 r., tym bardziej do świadomości publicznej przebijają się też echa eksperckich dyskusji na temat stopnia przygotowania władzy do inwazji. Dowodem pytanie zadane przez opozycyjny 5 Kanał podczas rocznicowej konferencji prezydenta. – Kiedy w styczniu 2022 r. USA i NATO uprzedzały, że zbliża się pełnowymiarowa inwazja Rosji, pan wzywał Ukraińców, by zachowywali zimną krew i nie ulegali prowokacjom. Żałuje pan tego? – zapytała Hanna Rybałka, na co Zełenski odpowiedział nieskrywaną irytacją.

Kadry w gotowości

Od 24 lutego 2022 r. w Kijowie nie publikuje się sondaży wyborczych. Teoretycznie nie wiadomo więc, kto miałby szansę na sukces w planowanych na jesień tego roku – gdyby nie inwazja – wyborach parlamentarnych, a kto w przyszłorocznym boju o prezydenturę. Teoretycznie, bo sondażownie pytają o zaufanie do instytucji. A jedną z nich jest prezydent Ukrainy.
Z przeprowadzonego w listopadzie 2022 r. sondażu ośrodka Rejtynh wynika, że Zełenskiemu ufa 90 proc. ankietowanych, szanujących go za to, że został w Kijowie mimo groźby śmierci, oraz za codzienne, podnoszące na duchu orędzia. To ogromna zmiana, bo na miesiąc przed inwazją ufało mu tylko 36 proc. Ukraińców. Zaufanie nie musi się automatycznie przekładać na decyzje podejmowane przy urnie wyborczej, ale akurat w tym przypadku konsolidacja narodu wokół przywódcy jest faktem. Co więcej, partie po cichu przeprowadzają własne sondaże – a z nich wynika, że zarówno Zełenski, jak i jego rządząca partia Sługa Narodu (SN) byliby zdecydowanymi faworytami wyborów.
Prezydent mógłby wygrać w I turze, a jego ugrupowanie odzyskałoby de facto utraconą samodzielną większość. Co więcej, nowy układ sił w Radzie Najwyższej mógłby być korzystniejszy także z innych względów. Jak wynika z informacji uzyskanych od ludzi zaznajomionych z wynikami wewnętrznych sondaży, osłabłaby rola opozycji prozachodniej, czyli Europejskiej Solidarności (JeS) Petra Poroszenki, Ojczyzny Julii Tymoszenko oraz liberalnego Głosu. Opozycja prorosyjska została zdelegalizowana, zresztą szok wywołany skalą rosyjskiej agresji i tak podkopałby jej szanse na pokonanie progu wyborczego. Badania wykazują natomiast rosnące zapotrzebowanie na „nowe twarze”, które pewnie nie miałyby nic przeciwko ewentualnej koalicji z ludźmi Zełenskiego.
Naturalnym kandydatem do wypełnienia tej niszy jest pierwszy wolontariusz Ukrainy Serhij Prytuła, który zdołał zebrać pieniądze nie tylko na bayraktara, ale nawet na sztucznego satelitę dla armii. Prytuła już wcześniej przejawiał ambicje polityczne; startował w 2020 r. w wyborach na mera Kijowa, zajmując trzecie miejsce. Na razie zawiesił działalność polityczną, skupiając się na zbiórkach pieniędzy, ale nikt nie ma tu wątpliwości, że po wojnie zechce wykorzystać zebrany kapitał polityczny.
– Jeśli wybory nie odbędą się w konstytucyjnym terminie, ich rezultat będzie dla nas gorszy. Stąd dyskusje, czy nie dałoby się obejść zakazu organizowania głosowania w stanie wojennym – mówi nam osoba zbliżona do rządu. Żadne decyzje nie zapadły, bo istnieje świadomość ogromnych wątpliwości konstytucyjnych. Pojawił się m.in. pomysł, by zawiesić stan wojenny na czas głosowania, a jednocześnie zezwolić na agitację w trakcie jego obowiązywania (wszystko przy założeniu, że przed jesienią osłabłaby intensywność walk). Była też koncepcja (ostatecznie zarzucona) przeniesienia głosowania do internetu, np. do aplikacji Dija. Rząd przeprowadzał już za jej pomocą sondaż na temat rezygnacji z kalendarza juliańskiego w Cerkwi. Ale głosowanie online wymagałoby zmiany konstytucji, czego w trakcie stanu wojennego także nie da się przeprowadzić – i koło się zamyka. Poseł Głosu Andrij Osadczuk twierdzi, że struktury SN w regionach zostały postawione w tryb czuwania. – Poszedł jasny przekaz: utrzymujcie kadry w gotowości – mówi.

Kto nowym premierem

Oficjalnie panuje urzędowy optymizm. Prezydent mówił 24 lutego, że jeśli państwa Zachodu spełnią obietnice dotyczące dostaw sprzętu, wojna może się skończyć w tym roku. – Moim zdaniem następne wybory powinny się odbyć w granicach z 1991 r. Wszystko inne będzie pośrednim uznaniem, że nasze granice są płynne – mówi Osadczuk.
Wśród elit panuje konsensus, że wojna wywróciła polityczny stolik, a skoro tak, głosowanie po nastaniu pokoju trzeba przeprowadzić najszybciej, jak się da. – Gdy będzie jasne, że zbliża się głosowanie do Rady, można się spodziewać zmiany premiera. Jeśli nic się nie zmieni, kolejne wybory zostaną po raz pierwszy w całości przeprowadzone w ordynacji proporcjonalnej. Potrzebujemy lokomotywy wyborczej, tymczasem Denysa Szmyhala wielu Ukraińców po prostu nie kojarzy – mówi nasz rozmówca z otoczenia rządu. Szmyhal jest typem sprawnego administratora bez większej charyzmy; zresztą właśnie tego od rządu oczekuje Zełenski w czasie wojny. Za decyzje polityczne odpowiada on i jego biuro, gabinetowi ministrów pozostawiając codzienne administrowanie i politykę ekonomiczną.
Oczekiwania prezydenta zmienią się w przededniu wyborów. Na stołek Szmyhala jest wielu chętnych, ale nikt nie zamierza wszczynać teraz o to otwartej wojny. Latem ubiegłego roku jako kandydatkę na następczynię wymieniano wicepremier Olhę Stefaniszynę. – Nie słyszałam takich plotek, komfortowo mi się pracuje na moim stanowisku. Mam nadzieję, że nadal będę się zajmować także integracją euroatlantycką i że ten odcinek będzie równie perspektywiczny jak integracja europejska – zapewniała Stefaniszyna w sierpniowej rozmowie z DGP. – Niezależnie od możliwych przesunięć jesteśmy razem z kolegami, z premierem, nie tylko jednym zespołem, ale wręcz rodziną ze względu na to, co przyszło nam przeżyć przez ostatnie miesiące – dodawała.
Teraz wyżej stoją akcje Ołeksandra Kubrakowa, wicepremiera ds. odbudowy Ukrainy, a zarazem szefa superresortu rozwoju gmin, terytoriów i infrastruktury. Czterdziestoletni Kubrakow spodobał się Zełenskiemu ze względu na energiczność, decyzyjność i kreatywność. Gdy pod Kijowem stały rosyjskie czołgi, minister mieszkał i pracował w tym samym bunkrze, co szef państwa. Najważniejszym przejawem ciepłych relacji był udział w składzie prezydenckiej delegacji, która w grudniu 2022 r. odwiedziła Stany Zjednoczone.
– Kubrakow wykorzystuje tekę wicepremiera, by brać pod kontrolę inne resorty. Motywuje to tym, że skoro odpowiada za powojenną odbudowę, musi mieć wpływ na ministerstwa, które będą się nią zajmować – mówi nasze źródło. – Koledzy z rządu z irytacją pytają, czy skoro Rosjanie niszczą też przychodnie oraz szkoły, to nie zechce wziąć pod swoje skrzydła resortów ochrony zdrowia czy oświaty i nauki. Z zewnątrz wygląda to zabawnie, nic tylko wziąć popcorn i obserwować – śmieje się nasz rozmówca.
Kubrakowowi nie zaszkodziła nawet afera, w wyniku której na gorącym uczynku z 400 tys. dol. łapówki zatrzymano jego zastępcę Wasyla Łozynskiego, który miał ustawiać kontrakty na dostawy agregatów prądotwórczych. Jednocześnie przeciwnicy Kubrakowa rozpoczęli kampanię czarnego PR, kolportując plotki, jakoby ministra łączyły interesy z domniemanym krewnym gen. Iwanem Kubrakouem, szefem białoruskiego MSW. Obu mężczyzn łączy przypadkowa zbieżność nazwisk (inna ostatnia litera nazwiska wynika z różnic między białoruską a ukraińską ortografią), ale wrogom wicepremiera to nie przeszkadza.
O włos od dymisji był minister obrony Ołeksij Reznikow. Skandal z zawyżonymi kontraktami na dostawy żywności do jednostek tyłowych skończył się falą zatrzymań w resorcie, a klub parlamentarny SN zdążył ogłosić, że Reznikow obejmie resort strategicznych gałęzi przemysłu (Minstratehprom). Ministra uratowało zaangażowanie w negocjacje dostaw broni z Zachodu i spodziewana rosyjska ofensywa, jego następca natomiast potrzebowałby czasu na wdrożenie się w obowiązki. Kijów nie powinien więc sobie pozwalać na jego dymisję – uznano. Polityk sam sobie pomógł, ogłaszając, że do Minstratehpromu się nie wybiera. Przetrwał, ale wymieniono mu trzech wiceministrów, w tym pierwszego zastępcę.
Część rozmówców postrzegało próbę odwołania Reznikowa jako dowód na rozpychanie się Andrija Jermaka, wszechwładnego szefa biura prezydenta. Każdy z szefów państwa próbował przekształcić ten pozakonstytucyjny urząd, przed 2019 r. nazywany administracją prezydenta, w równoległy rząd. Zełenskiemu ze względu na wojnę udało się w sposób wzorcowy. Do tego stopnia, że opozycyjni komentatorzy szydzą, iż Zełenski pracuje w biurze Jermaka na stanowisku prezydenta.
Jednym z zastępców szefa biura jest Ołeh Tatarow, który w czasach Wiktora Janukowycza był wiceszefem departamentu śledczego MSW i uzasadniał najbrutalniejsze akcje milicji w czasie rewolucji godności. Do biura Zełenskiego trafił – jak wskazywała opozycja, co jednak spotkało się też z odmiennymi interpretacjami – z naruszeniem przepisów lustracyjnych, zakazujących pełnienia takich funkcji ludziom odpowiedzialnym za represje wobec Majdanu. Nazwisko Tatarowa przewijało się też w śledztwach antykorupcyjnych, ale żadne nie zakończyło się wyrokiem.
Z biura prezydenta zwolniono za to innego zastępcę Jermaka, Kyryła Tymoszenkę, którego przyłapano na korzystaniu z SUV-a pochodzącego z pomocy humanitarnej. „Ukrajinśka prawda” pisała, że Jermakowi nie podobało się, że Tymoszenko zbyt ewidentnie zaczął grać na siebie. Dlatego stał się idealnym kozłem ofiarnym antykorupcyjnego wzmożenia. W biurze zastąpił go Ołeksij Kułeba, człowiek Jermaka, wcześniej szef administracji obwodu kijowskiego.

Co z opozycją

W polityce czasów wojny nie odnajduje się za to dotychczasowa opozycja. Od razu po rozpoczęciu inwazji SN zawarł z nią półformalny pakt o nieagresji. Aby zapewnić spokój społeczny, podniesiono rangę międzypartyjnych uzgodnień ustaw. Poseł Osadczuk przekonuje, że dyskusje w ramach rady uzgodnieniowej nie są fikcją. – Dyktatury w parlamencie nie ma, a posiedzenia rady to prawdziwe piekło. Szczerze mówiąc współczuję Rusłanowi Stefanczukowi (przewodniczącemu Rady Najwyższej, który czuwa nad negocjacjami – red.). Jasne, że Sługa Narodu ma przewagę, ale przedstawiciele ugrupowań naprawdę przed każdą sesją siedzą godzinami i krok po kroku przedyskutowują porządek obrad – opisuje.
Większość potrzebnych projektów wciąż jest przyjmowana przygniatającą większością głosów, ale im dłużej trwa wojna, tym częściej zdarzają się propozycje wzbudzające niezadowolenie opozycji, do których rządzący muszą szukać większości. Tym bardziej że topnieje też klub SN. Niedawno z frakcji usunięto skandalizującego posła Mykołę Tymczenkę, który pod pozorem spotkania z ukraińską diasporą pojechał do Tajlandii.
Największy rywal Zełenskiego, Petro Poroszenko, stracił stały dostęp do wyborców, odkąd władze usunęły z cyfrowego multipleksu bliskie mu telewizje. 5 Kanał, Espreso i Priamyj nadają w internecie oraz kablówkach, ale jeśli ktoś przywykł do darmowej transmisji, jest skazany na stacje pokazujące wspólny przekaz w postaci maratonu informacyjnego „Jedyni nowyny” (Zjednoczone wiadomości). Te zaś zamieniły się w coraz bardziej irytującą mieszankę oficjalnych przekazów dnia z narracjami podnoszącymi morale. W efekcie widzowie – co pokazują sondaże – odchodzą od telewizji, zwracając się w stronę anonimowych kanałów na Telegramie, gdzie padają ofiarą dezinformacji.
Skutkiem ubocznym jest też utrudnienie dostępu do mediów politykom opozycji. Starają się oni przypominać o swoim istnieniu, dostarczając pomoc humanitarną i wojskową, ale systemowo nie są w stanie konkurować z politykami obozu władzy, z których część – jak doradca Jermaka Mychajło Podolak – pojawia się w „Jedynych nowynach” codziennie. – Monopolizacja przekazu to zło, ale zawsze sobie zadaję pytanie, czy dany ruch przybliża nasze zwycięstwo, czy też nie. Demokracji to z pewnością nie pomaga, ale nie czas na polityczne boje – komentuje Osadczuk.
Przed inwazją obóz władzy starał się zwalczać Poroszenkę, szukając na niego haków pozwalających na oskarżenie go o związki z Rosją. Lider JeS odwzajemniał się tym samym. Gdy Służbie Bezpieczeństwa Ukrainy udało się zatrzymać zbiegłego tuż po inwazji z aresztu domowego Wiktora Medwedczuka, oskarżonego o zdradę lidera obozu prorosyjskiego, po wielu przesłuchaniach zmontowano film, który sugerował, że Medwedczuk niemal wszystkie działania podejmował za zgodą i w interesie byłego prezydenta. Pod koniec 2021 r. Poroszenko mógł trafić do aresztu, ale w ostatniej chwili sąd – nie bez nacisków Zachodu – podjął decyzję, by objąć go najłagodniejszym środkiem zapobiegawczym w postaci osobistego zobowiązania do współpracy podczas śledztwa. Medwedczuk nic nowego już prokuraturze nie powie, bo został wysłany do Moskwy z rosyjskimi jeńcami w zamian za uwolnienie 215 Ukraińców. – Poroszenko nie zbiednieje, choćby wydawał na cele charytatywne 1 mln dol. rocznie, a twarde jądro elektoratu utrzyma. W nowej Radzie na pewno go zobaczymy – mówi sympatyzujący z opozycją politolog Jewhen Mahda.
Inna rozgrywka trwa wokół zdelegalizowanych partii prorosyjskich. Członkowie najważniejszej z nich, Platformy Opozycyjnej o Życie (OPZŻ), stworzyli dwa nowe koła poselskie: Odbudowę Ukrainy oraz Platformę o Życie i Pokój. Ich skład stopniowo się wykrusza. Jedni zasilili szeregi batalionu Monako, jak prześmiewczo określa się przedstawicieli elit, którzy wybrali wygodne życie na Zachodzie zamiast wspierania ojczyzny. Część zrzekła się mandatów albo straciła je ze względu na posiadanie rosyjskiego obywatelstwa (wśród nich Medwedczuk). Obóz władzy ma dylemat, co zrobić z resztą. Z jednej strony oczekiwania są takie, że dla piątej kolumny nie ma już miejsca w parlamencie. Z sondażu Fundacji Inicjatywy Demokratyczne i Centrum Razumkowa z grudnia 2022 r. wynika, że tylko 2,9 proc. ankietowanych pozwoliłoby im pracować do końca kadencji. Z drugiej strony ci, którzy pozostali w Kijowie, karnie głosują za projektami władz, bo – jak wyraził się jeden z rozmówców „Ukrajinśkiej prawdy” – „nic tak szybko nie robi z człowieka eurooptymisty, jak dwie, trzy wszczęte sprawy karne”. Nad lojalnością posłów osobiście czuwa szef klubu SN Dawyd Arachamija.
Głosowanie podyktowane strachem przed konsekwencjami własnych wyborów politycznych to w Kijowie nic nowego. Identycznie zachowywali się deputowani Partii Regionów i Komunistycznej Partii Ukrainy w decydujących momentach 2014 r., gdy zdominowany przez nich parlament zatwierdzał odsunięcie od władzy Janukowycza, powołanie prozachodnich p.o. prezydenta i premiera czy przyjęcie ustaw legitymizujących wyniki rewolucji godności. – W ten sam sposób zdominowany przez komunistów parlament uchwalał w 1991 r. przepisy dające Ukrainie niepodległość. Na razie głosy dawnych posłów OPZŻ zapewniają Słudze Narodu komfort rządzenia bez konieczności oglądania się na Poroszenkę czy Głos. Przy czym nie miejmy wątpliwości – w OPZŻ nie ma patriotów. Od marca 2022 r. powtarzam, że dla tych ludzi nie ma już miejsca w Radzie – wskazuje poseł Osadczuk.
Otwarte jest przy tym pytanie, kto zagospodaruje elektorat dawnych sił prorosyjskich w kraju, w którym otwarcie głoszone poglądy prorosyjskie straciły rację bytu. – Ktoś jak zwykle spróbuje zbudować przekaz na hasłach pokoju i tolerancji – przewiduje poseł Głosu. To jednak na razie pieśń przyszłości. ©℗
Próbę odwołania szefa MON postrzegano jako dowód na rozpychanie się wszechwładnego szefa biura prezydenta. Opozycyjni komentatorzy szydzą, iż Zełenski pracuje w jego biurze na stanowisku prezydenta.