- Powiodło się co najmniej sześć misji. Śmigłowce dostarczały do miasta amunicję i niezbędne leki, a wywoziły rannych - informuje Major Jewhen Sołowjow, pilot wojskowy, za lot do Mariupola uhonorowany tytułem Bohatera Ukrainy.

Jutro mija rocznica rozpoczęcia blokady Mariupola. Uznaje się, że 2 marca 2022 r. Rosjanom udało się okrążyć miasto. Jego obrońcy, wśród których był pułk Azow, pogranicznicy i piechota morska stopniowo oddawali pole, ostatecznie okopując się na terenie zakładów Azowstal. Trzymiesięczne walki odciągały Rosjan od innych odcinków frontu.
Jak mówił DGP ukraiński płk Serhij Hrabski, obrona pomogła powstrzymać marsz przeciwnika na Odessę. Pozbawieni dostaw zaopatrzenia i stopniowo dziesiątkowani obrońcy bronili pozycji do 20 maja, gdy oddali się do niewoli zgodnie z decyzją władz Ukrainy. Wcześniej wojsko przeprowadziło kilka prób dostarczenia oblężonym żołnierzom amunicji i leków. Co najmniej sześć z nich zakończyło się sukcesem.
Był pan pilotem śmigłowca Mi-8, który brał udział w jednej z najbardziej brawurowych misji wojny obronnej z Rosją. Na czym ona polegała?
W tym czasie Mariupol pozostawał otoczony i najbliższe ukraińskie pozycje znajdowały się ponad 100 km od miasta. Terytoria otaczające Mariupol były zajęte przez wojska rosyjskie. Nasze siły znajdowały się tam w pełnej blokadzie. Brakowało im amunicji, nie było leków. Malała liczba żołnierzy, którzy mogli kontynuować obronę. Rozumieliśmy jednak, że Mariupol odciąga ogromną liczbę rosyjskich żołnierzy od innych odcinków frontu, co pozwala na nich skuteczniej walczyć z wrogiem. Były pomysły, by dostarczać zaopatrzenie i wywozić rannych drogą lądową, ale ze względu na okrążenie nie dało się tego wykonać. Podejmowane próby były nieudane. Misję powietrzną zaplanował Główny Zarząd Wywiadu (HUR) i lotnictwo wojskowe. Podczas planowania wzięto pod uwagę rozmieszczenie zestawów obrony przeciwlotniczej sił rosyjskich. Powiodło się co najmniej sześć przelotów. Za każdym razem śmigłowce dostarczały na miejsce amunicję i niezbędne leki, a wywoziły rannych. Wiedzieliśmy, że ludzie, w których ranach rozpoczęły się już procesy gnilne, nie mogą otrzymać niezbędnej pomocy w warunkach polowych. Niestety były przypadki, kiedy nie wszystkim udało się wrócić. Liczba możliwych tras przelotu była przecież ograniczona.
Pan poleciał na miejsce z misją numer pięć. Co pan przywiózł obrońcom Azowstalu?
Wojskowych ochotników, którzy wyrazili chęć dołączenia do obrońców Mariupola, amunicję, broń i leki. W drodze powrotnej zabraliśmy tylko rannych. To była moja druga misja, ale za pierwszym razem zostaliśmy ostrzelani i wróciliśmy.
Ile osób udało się wywieźć?
Moim śmigłowcem 20 rannych i jednego przedstawiciela HUR.
A podczas wszystkich sześciu misji?
O ile się nie mylę, co najmniej 65 osób.
Jak długo trwał lot?
Ponad godzinę. Ze względów bezpieczeństwa lot odbywał się na wysokości 3-5 m nad ziemią. Wszyscy rozumieliśmy, że szanse na powrót są niewielkie.
Dolecieliście, wylądowaliście na terenie Azowstalu i co dalej? Ile czasu spędzaliście na miejscu?
Wszystko zależało od okoliczności, ale zwykle trwało to od 5 do 10 minut. W moim przypadku to było siedem minut, podczas których wyładowaliśmy żołnierzy i sprzęt oraz załadowaliśmy rannych do ładowni.
Cała akcja odbyła się nocą.
A dokładniej nad ranem, jeszcze w ciemności. Przy czym zwykle zmienialiśmy porę lotu, żeby unikać powtórzeń, które wróg mógłby wykorzystać.
W drodze powrotnej pilotowany przez pana Mi-8 został trafiony. Jak to się stało i jak udało się wrócić na tereny kontrolowane przez siły ukraińskie?
Po czterech minutach od startu, gdy tylko przelecieliśmy linię brzegową i znaleźliśmy się nad lądem, trafiliśmy w zasadzkę i zostaliśmy ostrzelani z przenośnego zestawu przeciwlotniczego. Jedna z rakiet przestrzeliła mi silnik, ale dzięki Bogu nie zdetonowała. Mimo straty jednego silnika, na drugim udało się wymanewrować podczas ostrzału i wyjść cało z opresji. Drugi śmigłowiec, który leciał za mną, miał mniej szczęścia. Rakieta, która w niego trafiła, eksplodowała i maszyna rozpadła się na kawałki. Tylko jedna osoba przeżyła. Inni zginęli. Dwa inne śmigłowce - a w tej misji uczestniczyły w sumie cztery maszyny - leciały z pewnym odstępem czasu. Załogi zobaczyły, co się stało, i udało im się uniknąć zasadzki.
Co się stało z człowiekiem, który przeżył strącenie helikoptera? Trafił do niewoli?
Tak.
A co się stało z pilotowanym przez pana śmigłowcem?
Udało się go wyremontować i po tygodniu wrócił do służby. Sam też niejednokrotnie zasiadałem potem za jego sterami. ©℗
Rozmawiał w Kijowie Michał Potocki