- Ta katastrofa ma ogromne znaczenie polityczne. Widać to po zachowaniu samego Erdoğana, który rozumie, że rozpoczęła się walka o jego polityczne przetrwanie - mówi dr Karol Wasilewski, ekspert ds. Turcji i konsultat w firmie 4CF.

Napisał Pan na Twitterze, że poniedziałkowe trzęsienie ziemi może okazać się większą katastrofą niż to z 1999 r., dodając, że polityczno-społeczne skutki tamtego wydarzenia są w Turcji odczuwalne do dziś. Jakie konsekwencje miał Pan na myśli?

Wydarzenia 1999 r. zapisały się w historii jako punkt odniesienia. Trzęsienie ziemi, do którego państwo nie było przygotowane w żadnym stopniu. Jako coś, z czego należało wyciągnąć wnioski. Uchwalono wtedy zresztą specjalny podatek od trzęsień ziemi. Zdobyte w ten sposób pieniądze miały być przeznaczane m.in. na modernizację infrastruktury. Dlatego jest to również punkt odniesienia dla obecnego rządu. Można porównać, czy po ponad dwudziestu latach cokolwiek posunęło się do przodu. Trzęsienie z 1999 r. było bowiem jednym z elementów, które przyczyniły się kilka lat później do zwycięstwa w wyborach Partii Sprawiedliwości i Rozwoju prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana. Turcja była wtedy odbierana przez wyborców jako państwo nieefektywne i zarządzane przez skorumpowanych polityków, którzy nie potrafią zadbać o swoich obywateli. Dlatego kiedy w 2002 r. pojawiła się nowa siła polityczna, Turcy na nią zagłosowali.

Władze były bardziej przygotowane do poniedziałkowego trzęsienia niż 24 lata temu?

Tak i nie. Pewne inicjatywy zostały przez te lata podjęte. Tyle, że ich skala raczej nie korespondowała z poziomem narażenia Turcji na tego typu zjawiska. W ubiegłym roku budżetowym na dostosowanie infrastruktury przeznaczono 0,5 proc. wydatków, a np. na mechanizmy ochrony tureckiej liry, czyli tzw. „erdonomikę” (połączenie wyrazów Erdoğan i ekonomia - red.), aż 14 proc. To pokazuje najlepiej, że państwo nie było przygotowane, wzbudzając tym samym gniew części Turków. Jedną z rzeczy rzucającym się im się w oczy, jest nowe budownictwo, które w wyniku trzęsienia ziemi uległo zawaleniu. A przecież miało być odwrotnie. Planowano wdrażanie nowych przepisów, miał obowiązywać wzmocniony nadzór budowlany. Tymczasem nawet do nas docierają zdjęcia nowych, całkowicie zniszczonych bloków. Mówię „nawet do nas”, bo widzimy tylko skrawki tragedii, która się w Turcji dzieje. Na miejscu jest dużo gorzej, niż nam się wydaje.

Czy w takim razie kwestia trzęsienia ziemi będzie miała znaczący wpływ na wyniki majowych wyborów parlamentarno-prezydenckich?

Ona już ma ogromne znaczenie polityczne. Widać to po zachowaniu samego Tayyipa Erdoğana, który rozumie, że rozpoczęła się walka o jego polityczne przetrwanie. We wtorkowym - bardzo gniewnym - przemówieniu mówił, że to nie jest czas rozliczeń, ale obserwuje tych, którzy podburzają dziś naród przeciwko sobie. Również lider opozycyjnego ugrupowania (Kemal Kılıçdaroğlu, szef Republikańskiej Partii Ludowej - red.) powiedział, że teraz jest czas solidarności z narodem, a nie rządem. I on z Erdoğanem w ogóle nie będzie rozmawiał. Walka polityczna trwa więc w najlepsze. Trzeba pamiętać, że w tym wydarzeniu ogniskuje się tak naprawdę bardzo wiele elementów obrazujących klęskę polityki Erdoğana. To też pojawia się już w wypowiedziach Turków. Pierwszym symbolicznym elementem jest fakt, że państwo, które wszędzie grzmi o swojej potędze i uwzględnia w swoich planach podbój kosmosu, nie potrafi zadbać o własnych obywateli. Drugą kwestią są wspomniane wcześniej wydatki na dostosowanie infrastruktury. Poza tym, Turcja jest państwem, którego gospodarka przez ostatnie 20 lat opierała się na budownictwie. A nagle się okazuje, że wszystko zawiodło i wcale nie ma czegoś takiego jak „tureckie budownictwo”. To kolejny element obnażający klęskę polityki Erdoğana oraz jego ugrupowania. I wreszcie - osoby, które w 1999 r. pomagały walczyć ze skutkami trzęsienia ziemi, jak np. filantrop Osman Kavala, dziś są zamknięte w tureckich więzieniach. Ten element doskonale obrazuje fatalne skutki populistycznej polityki, która podporządkowuje państwo jednemu człowiekowi.

To wystarczy, by odsunąć Erdoğana od władzy?

Pytanie, czy ten przekaz dotrze do wszystkich Turków. Nie tylko tych wspierających opozycję, bo oni zdają sobie już z tego sprawę, ale również zindoktrynowanych wyborców partii rządzącej. Nie wiem, czy wyciągną jakieś wnioski. Odpowiedź poznamy w najbliższych miesiącach.

Na pomoc Turkom ruszyły różne państwa. Także Grecja, której jeszcze niedawno turecki przywódca groził wojną. Czy to wpłynie na kształt polityki zagranicznej Ankary?

To na pewno jest duża szansa, by państwa europejskie znów trafiły ze swoim przekazem do tureckiego społeczeństwa. Tym, który był w ostatnich latach zatrzymywany przez nacjonalizm i mocarstwowe pohukiwania Erdoğana. Kluczowe jest dotarcie do społeczeństwa, nie zaś rządu. Czy poniedziałkowe wydarzenia faktycznie zmienią coś w polityce zagranicznej Turcji? Wszystko zależy od skutków. Turcja na pewno będzie potrzebowała ogromnej pomocy międzynarodowej. Nie spodziewałbym się jednak, że Tayyip Erdoğan, który walczy o przetrwanie polityczne, nagle stanie pod wrażeniem tych wszystkich gestów solidarności. Będzie robił wszystko, by pozostać w siodle. Ale nie dlatego, że jest pod wrażeniem wsparcia okazywanego Turcji. Jemu zależy po prostu na utrzymaniu władzy. Dużo ważniejsze jest więc dla państw zachodnich, by „wykorzystać” okazję i pokazać, że państwa Unii Europejskiej nadal dbają o mieszkańców tego kraju. A z punktu widzenia samej UE kluczowe jest też tłumaczenie, że polityczne i ekonomiczne kryteria kopenhaskie, które mają prowadzić do budowy demokracji, sprzyjają również budowie odporniejszego na tego typu kryzysy państwa. W przeciwieństwie do systemów autorytaryzujących się, które nie są rządzone w oparciu o merytokratyczne kryteria.

rozmawiała Karolina Wójcicka