Prezydent Korei Południowej nie wyklucza pozyskania broni jądrowej przez jego państwo, ale Stanom Zjednoczonym nie podoba się nawet rozpoczynanie debaty na ten temat.

Na pierwszym publicznym wystąpieniu od ponad miesiąca przywódca Korei Północnej Kim Dzong Un zapowiedział w tym tygodniu „rozszerzenie i intensyfikację” ćwiczeń wojskowych. To kolejny niepokojący sygnał płynący z Pjongjangu w ostatnich miesiącach. Poprzedni rok był rekordowy jeśli chodzi o liczbę północnokoreańskich prób rakietowych, pociski balistyczne testowano ok. 90 razy. Równocześnie komunistyczna dyktatura ogłosiła prace nad rozwojem nowych rodzajów broni, na czele z pociskami hipersonicznymi. Światową opinię publiczną najbardziej niepokoi jednak wymachiwanie przez Kim Dzong Una nuklearną szabelką. W ubiegłorocznej rewizji strategii atomowej Korea Północna zostawia sobie szersze prawo do użycia broni jądrowej, we wcześniejszych stadiach ewentualnego konfliktu zbrojnego. A w Waszyngtonie i Seulu rosną obawy, że Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna szykuje się do przeprowadzenia w tym roku próby nuklearnej, pierwszej od 2017 roku.

W odpowiedzi na liczne prowokacje ze strony swojego północnego sąsiada w styczniu prezydent Korei Południowej Yoon Suk-yeol zapowiedział, że jego kraj może sam pozyskać bron atomową lub poprosić Stany Zjednoczone o ponowne przeniesienie na Półwysep Koreański amerykańskich ładunków taktycznych. O takiej ewentualności w przypadku gdy „problemy staną się poważniejsze” gospodarz Błękitnego Domu miał też informować dyplomatów akredytowanych w Seulu. Do tej pory południowokoreańscy politycy głównego nurtu w dużej mierze trzymali się z dala od publicznych komentarzy o ewentualnej proliferacji. W kampanii prezydenckiej w ubiegłym roku zmienił to Yoon Suk-yeol. Wybory w marcu roku temu wygrał, mimo łatek „nuklearnego populisty” czy „koreańskiego Trumpa”. Odważniejsza nuklearna retoryka podoba się jego rodakom, z sondaży wynika że nawet 70 proc. jest za tym, by Korea Południowa dysponowała własną bronią jądrową.

Dla połączonych z Koreą Południową mocnym sojuszem Amerykanów nowa linia Seulu rodzi dylematy. Waszyngton jest oczywiście zagorzałym przeciwnikiem proliferacji broni atomowej. A po rozpoczęciu w lutym ubiegłego roku szerokiej rosyjskiej inwazji przeciwko Ukrainie wzrosło nad Potomakiem zaniepokojenie, że zaawansowane technologicznie kraje dążyć będą do dołączenia do „nuklearnego klubu”. Do tej pory najdalej w tym zakresie, choć tylko retorycznie, idą władze Korei Południowej.

„Utrzymanie broni jądrowej poza Koreą Południową będzie ostatecznie obowiązkiem USA. Wymaga to zajęcia się zarówno pogarszającymi się warunkami bezpieczeństwa w regionie, jak i wewnętrznymi czynnikami leżącymi u podstaw oświadczeniaYoon Suk-yeola” - przekonuje Stephen Herzog, ekspert od kontroli zbrojeń nuklearnych na szwajcarskim Center for Security Studies. Dlatego też administracja Joe Bidena próbuje zdusić dyskusję w zarodku, sprawy oficjalnie nie komentować i podkreślając, że USA będą bronić sojusznika i to powinno wystarczyć. Podczas ubiegłotygodniowej wizyty szefa Pentagonu generała Lloyda Austina w Seulu prócz zapewnień o gwarancjach bezpieczeństwa ze strony USA, ogłoszone zostały też plany powrotu do wspólnych ćwiczeń z amunicją. By bronić Korei Południowej użyjemy „pełnego zakresu zdolności obronnych Stanów Zjednoczonych, w tym konwencjonalnych, nuklearnych i przeciwrakietowych” – zapewniał amerykański minister obrony. Obecnie na południe od 38 równoleżnika stacjonuje na Półwyspie Koreańskim około 30 tys. amerykańskich wojskowych.

W Korei Południowej od późnych lat pięćdziesiątych XX wieku do końca zimnej wojny magazynowano amerykańską broń atomową. Na ten moment oficjalnie magazyny nie są przygotowane na to, by znów ją do nich sprowadzić. Zresztą, Amerykanie nie mają oficjalnie w tym zakresie żadnych planów. Waszyngton za wątpliwe uznaje to, by ponowne rozmieszczenie ładunków nuklearnych byłoby pomocne przy rozładowaniu napięć między Seulem i Pjongjangiem. Dodatkowo, taki krok z pewnością nie zostałby przyjęty pozytywnie przez Pekin.

Alternatywa, czyli pozyskanie przez Seul własnej broni jądrowej, wydaje się natomiast mało prawdopodobne w krótkim terminie. Wyjście przez Seul z Układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej z pewnością stanowiłoby precedens (do tej pory tylko Korea Północna wystąpiła z traktatu) i spotkało z krytyką posiadających broń nuklearną stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ. Yoon zapewnia jednak, że gdyby taka decyzja została podjęta, to zaawansowana „nauka i technologia” w jego kraju zapewniłaby, że czas potrzebny na zbudowanie takiej zdolności byłby krótki. Czyli Korea Południowa, podobnie jak pobliska Japonia, w razie czego jest o „przekręcenie kilka śrubek” od broni jądrowej.