Szturm zwolenników eksprezydenta Jaira Bolsonaro na gmachy rządowe oznacza, że pierwsze miesiące nowego szefa państwa Luli da Silvy upłyną pod znakiem morza politycznych oskarżeń i procesów.

Takich obrazków nie oglądaliśmy od dwóch lat i szturmu sympatyków Donalda Trumpa na Kapitol w Waszyngtonie. W niedzielę niepogodzeni z wyborczą porażką zwolennicy byłego prawicowego prezydenta Brazylii Jaira Bolsonaro wtargnęli do gmachów rządowych w stolicy tego kraju, w tym do pałacu prezydenckiego, parlamentu oraz Sądu Najwyższego. Światowe telewizje na żywo relacjonowały ocean demonstrantów w kanarkowych koszulkach piłkarskich wśród futurystycznych gmachów modernizmu lat 50. Jednemu z nich, który z tłumem wtargnął do parlamentu, podest pod mównicą w senacie posłużył za zjeżdżalnię.
Gdy zamykaliśmy ten numer DGP, brazylijska prasa pisała o kilkudziesięciu rannych i o ok. 400 aresztowanych. Szczęśliwie nie było doniesień o ofiarach śmiertelnych, choć dochodziło do poważnych starć między demonstrantami a służbami bezpieczeństwa, a także aktów wandalizmu. W niedzielę wieczorem czasu miejscowego policja odzyskała pełną kontrolę nad centrum miasta, a zaprzysiężony tydzień temu socjalistyczny prezydent Luiz Inácio Lula da Silva udał się do Sądu Najwyższego, by na własne oczy zobaczyć zniszczenia. Wcześniej ogłosił stan nadzwyczajny w Brasílii, wysłał do stolicy oddziały Gwardii Narodowej i zamknął Oś Monumentalną, główną aleję w dystrykcie rządowym. W Brazylii rozpoczyna się już wielkie szukanie winnych, wykraczające poza uczestników samego szturmu, których Lula nazwał „wandalami i faszystami”.
Nowy prezydent domaga się rozliczeń wśród służb bezpieczeństwa, które oskarżył o „niekompetencję lub złą wolę”. Za nieutrzymanie porządku Sąd Najwyższy odsunął już ze stanowiska na 90 dni gubernatora Dystryktu Federalnego Ibaneisa Rochę. Sprawą budzącą największe emocje w kraju jest jednak kwestia ewentualnej odpowiedzialności Bolsonaro.
Od 30 października 2022 r. i II tury wyborów prezydenckich „Trump tropików” wielokrotnie odmawiał zaakceptowania porażki (różnicą ponad 2 mln głosów). Jego prawnicy kierowali pisma do sądów o domniemanych fałszerstwach wyborczych. Pod koniec roku, jeszcze przed złożeniem urzędu, prezydent opuścił ojczyznę i wylądował na Florydzie, gdzie prawdopodobnie przebywa do dziś. Były przywódca największego kraju Ameryki Południowej złamał tym samym tradycję, nie wziął udziału w inauguracji następcy na początku roku i nie przekazał mu osobiście prezydenckiej żółto-zielonej szarfy.
Przed zaprzysiężeniem Luli jego przeciwnicy tworzyli w niektórych miastach obozy, część z nich tuż koło koszar, mając nadzieję, że wojsko zainicjuje pucz. Tak się nie stało, więc w niedzielę część postanowiła w stolicy wziąć sprawy w swoje ręce. Bolsonaro najpierw milczał, ale sześć godzin po wybuchu zamieszek zajął stanowisko na Twitterze i potępił szturm, odrzucając zarazem oskarżenia, że to on ponosi za niego odpowiedzialność. Mniej opieszała i bardziej zdecydowana była reakcja świata. Przemoc w czwartej największej demokracji świata szybko potępili przywódcy największych państw Ameryki Łacińskiej, w tym Chile, Kolumbii i Meksyku, a także m.in. Chin, Niemiec, Turcji i Wielkiej Brytanii. Jedną z pierwszych stolic, które zareagowały, był Waszyngton. „Potępiamy dzisiejsze ataki na pałac prezydencki w Brazylii, Kongres i Sąd Najwyższy. Nigdy nie można akceptować stosowania przemocy i atakowania instytucji demokratycznych. Przyłączamy się do Luli, który wzywa do natychmiastowego zakończenia tych działań” – pisał na Twitterze sekretarz stanu Antony Blinken.
Po szturmie stojące przed Lulą zadanie zjednoczenia wyjątkowo podzielonego kraju wydaje się jeszcze trudniejsze. Teraz prezydent w ostrych słowach wzywa do rozliczeń, ale jeszcze w swoim przemówieniu inauguracyjnym obiecywał, że jego administracja nie będzie kierowała się „duchem zemsty”. A zaufania nie ma już tak dużego, jak w pierwszej dekadzie XXI w., gdy także stał na czele państwa. Prawie połowa wyborców uważa go za polityka skorumpowanego, który powinien siedzieć w więzieniu. Lula faktycznie spędził 18 miesięcy za kratkami po wyroku za korupcję, który zapadł w 2017 r. Cztery lata później Sąd Najwyższy unieważnił jednak orzeczenia skazujące ikonę brazylijskiego ruchu związkowego.
Teraz lewicowy polityk ponownie buduje swoją bazę wśród osób o niższych dochodach, głównie o niebiałym kolorze skóry. Dla milionów z nich Lula to postać kultowa, przywódca, który jako pierwszy stawił czoła trawiącym Brazylię od dekad gigantycznym nierównościom. Mimo obiekcji rynków finansowych 20 lat temu skutecznie wdrożył system szerokich świadczeń społecznych, dzięki którym z biedy wydostało się od kilkunastu do kilkudziesięciu milionów Brazylijczyków. Wtedy – jeszcze przed skandalami korupcyjnymi – cieszył się ogromnym poparciem. Teraz, przy znacznie mniejszej popularności, przyjdzie mu się zmierzyć nie tylko z wyzwaniami gospodarczymi, lecz także głębokimi podziałami politycznymi.©℗