Prezydent Joe Biden po raz pierwszy za swojej prezydentury udał się na południową granicę. W El Paso w Teksasie spotkania z migrantami pragnącymi dostać się do Stanów Zjednoczonych jednak nie było.

Amerykański przywódca rozmawiał natomiast z funkcjonariuszami straży granicznej i z krytycznym wobec niego republikańskim gubernatorem Teksasu Gregiem Abbottem.
Czterogodzinna wizyta ma głównie wymiar symboliczny, od miesięcy domagali się jej republikanie, dla których temat napływu przybyszy z Południa na granicę i przeciążenia służb jest jednym z głównych powodów do krytyki administracji. Republikanie, a wraz z nimi część lokalnych władz, utrzymują, że prezydent na pogranicze przyjechał za późno, polityka Białego Domu wobec nielegalnych migrantów jest zbyt pobłażliwa, a finansowe wsparcie federalne zbyt niskie.
Według rządowych danych od czasu objęcia najwyższego urzędu w kraju przez demokratę wzdłuż granicy amerykańsko-meksykańskiej dokonano ponad 2,4 mln aresztowań. Szczyt nastąpił kilka miesięcy temu, gdy skierowały się na nią dziesiątki tysięcy migrantów, którzy liczyli na złagodzenie przepisów wprowadzonych w Waszyngtonie w trakcie pandemii koronawirusa, co jednak nie nastąpiło. Prezydent Biden ogłosił natomiast, że w ramach specjalnego programu Stany Zjednoczone przez dwa lata będą przyjmować miesięcznie 30 tys. osób z Kuby, Nikaragui, Haiti oraz Wenezueli. ©℗
MO