W2022 r. demokraci przestali odczuwać zagrożenie ze strony Donalda Trumpa. I nie zależy już im zbytnio na wyeliminowaniu go z życia politycznego. Doszli do wniosku, że zmizerowana obecność byłego prezydenta po republikańskiej stronie gra na ich korzyść, a mocniejsze próby jego wygumkowania byłyby strategicznym błędem. Po pierwsze, dlatego że postać „tego złego” jest im potrzebna do mobilizacji elektoratu. Po drugie, Trump wprowadza u republikanów zamęt, osłabia ich jako partię. Aby utrzymać po drugiej stronie politycznego sporu chochlika, demokraci gotowi są mu nawet podawać tlen.
Tak jak w zeszłorocznych pra wyborach. Część swoich funduszy kampanijnych demokraci przeznaczyli w nich na wsparcie kandydatów, których sami nazywają radykałami. Mając słusznie nadzieję, że łatwiej niż kandydatów bardziej umiarkowanych będzie ich potem pokonać w bezpośrednim listopadowym starciu republikanin kontra demokrata. Skalę zjawiska trudno oszacować. „Washington Post” wyliczał, że tylko w ośmiu stanach demokraci przeznaczyli na wsparcie skrajnych prawicowych kandydatów ok. 19 mln dol.
W deklaracjach Joe Biden i jego partia wzywają do odrzucenia ekstremistów, którymi niewątpliwie są osoby zaangażowane w wielkie kłamstwo dotyczące czegoś, co określa się mianem „sfałszowania wyniku wyborczego w 2020 r.” i w późniejszy szturm na Kapitol, od którego w piątek miną dwa lata. Jednak mimo ust pełnych frazesów o konieczności „ratowania demokracji” (Bidenowi zdarzało się nawet publicznie uronić łezkę) w chwili weryfikacji w zeszłym roku demokraci dolali oliwy do ognia. W myśl zasady, że skoro przeciwnicy polityczni są tacy źli, tacy niemoralni, tacy apokaliptyczni, to sięgnięcie po pewne paskudztwa właściwie jest usprawiedliwione.
Dowodem na to, że potępianie Trumpa ma swoje granice, jest też działalność kontrolowanej przez demokratów komisji parlamentarnej zajmującej się szturmem na Kapitol. Wykonała ona mrówczą pracę, jej publiczne przesłuchania oglądały miliony Amerykanów w głównym czasie antenowym, a zeznania byłych współpracowników Trumpa były wstrząsające i mocno go obciążające. Jednak w swoim końcowym raporcie komisja nie zdecydowała się wspomnieć o konieczności uruchomienia wobec byłego prezydenta 14. poprawki do konstytucji Stanów Zjednoczonych. Podobnie jak w przypadku skazania w procedurze impeachmentu taki krok mógłby zablokować byłemu gospodarzowi Białego Domu ponowne kandydowanie na najwyższy urząd w kraju. Lub chociaż zainicjować proces czy debatę w tym kierunku.
Nadchodzi więc kolejny prawyborczy trumpowski shitshow, na który demokraci czekają z popcornem w rękach. Trump, który dotychczas jako jedyny republikanin ogłosił swój start w wyborach prezydenckich, nie zmieni przecież swojej natury. Partyjnych kontrkandydatów będzie ochlapywał błotem, na celowniku już jest Ron DeSantis, popularny republikański gubernator Florydy, którego Trump nazywa „świętoszkowatym”. 76-latek będzie dalej kłamał jak najęty i przy oburzeniu liberalnych mediów łamał kolejne niepisane świętości amerykańskiej debaty publicznej. Czy końcowo uzyska nominację, przewidzieć trudno. Po zeszłorocznych wyborach łatwo natomiast zauważyć, że jego postać republikanom coraz bardziej ciąży. Już teraz odwracają się od niego kolejne konserwatywne telewizje, gazety oraz byli doradcy, a to grono będzie się powiększało.
Przy słowach krytyki należy przyznać, że przy ustalaniu swojej strategii wobec Trumpa demokraci są w niewdzięcznym położeniu. Bo czy naprawdę dobrym rozwiązaniem dla państwa byłaby próba jego politycznego utopienia? Wiązałoby się to pewnie z poważnym rozbujaniem emocji społecznych, być może z jeszcze większą radykalizacją. To właśnie na emocje wskazywał Gerald Ford, ułaskawiając swojego poprzednika Richarda Nixona, który złożył rezygnację w wyniku afery Watergate. „Mr. Nice Guy” mówił wtedy, że „potencjalny spór sądowy ponownie rozbudziłby nieprzyjemne namiętności, a naród znów byłby spolaryzowany w swoich opiniach”.
Niedługo po wyborach w 2020 r. na tymczasowym ogrodzeniu przed Białym Domem na kilka dni umieszczono, dość wysoko, kukłę Donalda Trumpa z przewieszonym napisem: „Jesteś zwolniony” (zwrotu tego używał Trump w „The Apprentice”, reality show sprzed lat). Pod nią można było oczywiście do woli wyzywać odchodzącego przywódcę USA, niektórzy próbowali na kukłę pluć, jeden mężczyzna próbował nawet sięgnąć ją metalowym kijem. W sumie o to chodzi teraz demokratom – by jakaś forma Trumpa w amerykańskiej polityce pozostała dla rytualnych potępień. ©℗
Rywale republikanów wpłacali na kampanię najbardziej radykalnych kandydatów po prawej stronie. Aby mieć punkt odniesienia i grać na umiarkowany elektorat