Nasz zachodni sojusznik od wczoraj dowodzi siłami szybkiego reagowania Sojuszu. Ale osiągnięcie postulowanego przez NATO celu 2 proc. PKB na obronność zajmie mu nawet pięć lat

Prawie 12 tys. żołnierzy wojsk lądowych będzie liczyć w 2023 r. szpica NATO, czyli siły bardzo szybkiego reagowania (VJTF), zdolne do przemieszczenia się w rejon kryzysowy w ciągu kilkudziesięciu godzin. W tym roku rotacyjne przywództwo nad nimi objęły Niemcy, a trzonem szpicy będzie 37 Brygada Grenadierów Pancernych „Freistaat Sachsen”. W sumie swoje siły wystawia dziewięciu sojuszników. Oprócz Niemiec są to Belgia, Czechy, Holandia, Litwa, Luksemburg, Łotwa, Norwegia i Słowenia. W 2022 r. szpicą dowodziła Francja, a Polska w 2020 r. Wówczas jednak liczyły one 6 tys. żołnierzy.
– Niemcy są ważnym sojusznikiem i dziękujemy za przewodzenie VJTF w 2023 r. – stwierdziła Oana Lungescu, rzeczniczka Sojuszu. – Ponieważ nielegalna wojna Rosji nadal zagraża pokojowi i bezpieczeństwu w Europie, nie może być wątpliwości co do determinacji NATO do obrony każdego centymetra terytorium Sojuszu. VJTF to pierwsza jednostka reagowania Sojuszu i kluczowy element kolektywnej obrony. Przywództwo Niemiec jest mocnym pokazem ich zaangażowania i możliwości – tłumaczyła urzędniczka. Jednak przygotowania niemieckich żołnierzy do dowodzenia szpicą nie obyły się bez problemów. W grudniu 2022 r. okazało się, że wozy bojowe typu Puma, które miały być na wyposażeniu wojskowych wchodzących w skład VJTF, tak często się psują, że Bundeswehra w tym wypadku z nich nie skorzysta. Podczas niedawnych ćwiczeń usterki zaliczyło wszystkie 18 wozów, dlatego używane będą starsze pojazdy typu Marder.
To miało także dalej idące konsekwencje. – Dopóki pumy nie okażą się stabilne, nie będzie zakupów kolejnej partii – zapowiedziała minister obrony Christine Lambrecht. – Nasi żołnierze muszą wiedzieć, że systemy broni są wytrzymałe i stabilne także w warunkach bojowych, a NATO, że może nadal polegać na naszej służbie w VJTF – mówiła polityk, która musiała się zmierzyć z kryzysem. To zresztą nie są jedyne problemy, z którymi zmaga się niemieckie wojsko. Mimo zapowiadanej w lutym 2022 r. przez kanclerza Olafa Scholza zmiany (tzw. Zeitenwende) i radykalnego dofinansowania obronności (chodziło o dodatkowe 100 mld euro), w 2023 r. z tej kwoty wykorzystane będzie tylko 8,4 mld. Wielu ekspertów krytykuje wolne tempo zwiększania wydatków, przyspieszania zakupów i reform. Podstawowy budżet pozostanie na poziomie ok. 50 mld euro, a według szacunków NATO z czerwca 2022 r., Niemcy miały wydać w zeszłym roku na obronność 1,44 proc. PKB, choć Sojusz Północnoatlantycki zaleca, by było to co najmniej 2 proc. PKB.
Gdy w 2020 r. dowodzili Polacy, szpica była dwa razy mniej liczebna
Pewnym usprawiedliwieniem dla Berlina może być to, że to kryterium wypełnia obecnie zaledwie 10 z 30 państw Sojuszu. W tym roku niemieckie wydatki na obronność zapewne nie przekroczą 1,7 proc. PKB. – Niemcy nadal dążą do osiągnięcia 2-proc. celu, zgodnie z ustaleniami na szczycie Sojuszu w Walii – wyjaśnia DGP urzędnik z wydziału prasowego niemieckiego resortu obrony. – Za pomocą tzw. Sondervermögen (wspominane dodatkowe 100 mld euro na obronność zadeklarowane przez Scholza – red.) chcemy osiągnąć cel NATO wynoszący średnio 2 proc. w ciągu maksymalnie pięciu lat – dodaje. Dla porównania zgodnie z planem Polska w 2023 r. wyda na obronność ponad 4 proc. PKB, czyli ok. 30 mld euro. – W celu uzupełnienia braków z lat ubiegłych realizowane będą inwestycje w wyposażenie Bundes wehry, zwłaszcza w zakresie utrzymania zdolności, rozwoju i cyfryzacji – tłumaczy nam urzędnik.
Do tych lakonicznych informacji można dodać pewne konkrety: już po 24 lutego Niemcy ogłosiły, że za te dodatkowe 100 mld euro kupią 60 ciężkich śmigłowców transportowych CH-47F Chinook. Potwierdzony został także zakup 35 samolotów F-35. To istotne, ponieważ te samoloty będą również częścią sojuszniczego programu Nuclear Sharing, czyli będą miały zdolności do przenoszenia amerykański bomb jądrowych, które są składowane w Niemczech. Ale wiele więcej konkretów w zapowiadanej w lutym przez Scholza zmianie w podejściu do obronności nie ma. – Od tego czasu prowadziliśmy różne dyskusje na temat programów zbrojeniowych. Do tej pory nie mieliśmy konkretnych zamówień, które można by przypisać przełomowi – mówił niedawno Ralf Ketzel, prezes koncernu zbrojeniowego Krauss-Maffei Wegmann, w wywiadzie dla Merkur.de i przyznawał, że jest rozczarowany poziomem wydatków na nowe uzbrojenie planowanym przez resort obrony. ©℗