Europa jako zadanie” – tak brzmiało hasło prezydencji czeskiej w Radzie UE, która właśnie dobiega końca. I trudno o inne podsumowanie tej prezydencji, niż uznanie, że Praga zadanie wykonała. Kiedy pół roku temu rozmawiałem z ministrem ds. europejskich Czech Mikulášem Bekiem, przewodnictwo miało jasne motto, ogólnikowo zarysowane cele i umiarkowany optymizm co do możliwości ich realizacji.

Nieoficjalnie krążyły również pogłoski o exodusie z czeskiego MSZ pracowników, którym możliwość kierowania pracami Rady (ministrów państw członkowskich) w najbliższych miesiącach jawiła się bardziej jako misja z gatunku niemożliwych do wykonania. Tymczasem Praga w czerwcu pogodziła się z faktem, że jej półrocze będzie nieprzerwanym zarządzaniem kryzysowym i że wszystkie ustalone harmonogramy będą miały charakter tymczasowy.
Czechy były przygotowane na taki scenariusz, przejmując prezydencję od Francji, która niemal w połowie swojej kadencji musiała zmierzyć się z początkiem rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Styl zarządzania pracami Rady przez Paryż był jednak zupełnie odmienny. Emmanuel Macron jeszcze przed 24 lutego próbował zająć pozycję lidera Europy, czemu wydawało się sprzyjać odejście z polityki kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Temu też w dużej mierze podporządkowana była francuska prezydencja, przypadająca w dodatku w newralgicznym czasie wyborów prezydenckich. Macron obronił drugą kadencję, ale kosztem zarzutów o protekcjonalność i ironicznych komentarzy, że promuje raczej sam siebie, a nie europejskie wartości. Czeskie władze podeszły do zadania z dużo większą pokorą. W ciągu pół roku nie odnotowałem żadnego głosu płynącego z dowolnej europejskiej stolicy, że Praga, zamiast szukać porozumienia w takiej czy innej sprawie, kieruje się partykularnym interesem narodowym albo choćby interesem wyłącznie swojego regionu Europy.
Czechy od początku prezydencji postawiły na silny mandat ministrów, którzy przewodzili poszczególnym gremiom ministerialnym ustalającym dalsze działania UE. Na pierwszy plan wybili się zdecydowanie minister finansów Zbyněk Stanjura i szef resortu przemysłu i handlu Jozef Síkela. Ten ostatni symbolicznie doprowadził do przyjęcia limitów cen gazu, o czym UE dyskutowała niemal od początku inwazji na Ukrainę. Na łamach DGP wielokrotnie pisaliśmy o przedłużających się rozmowach, fiasku negocjacji, możliwych scenariuszach kompromisu. Na ostatnim posiedzeniu Rady ds. Energii Síkela wystąpił w bluzie z napisem „We will convene as many Energy Councils as necessary” („Zwołamy tyle Rad ds. Energii, ile będzie trzeba”), co najlepiej podsumowuje determinację Pragi do finalizacji projektów i pomysłów, których oczekiwały państwa członkowskie. Nawet kiedy unijni komisarze wydawali się sfrustrowani i zmęczeni ciągłym wetowaniem jednolitego podatku CIT czy pakietów pomocowych dla Ukrainy, kolejni czescy ministrowie występowali przed dziennikarzami na konferencjach prasowych, spokojnie i rzeczowo tłumacząc, dlaczego do porozumienia nie doszło i jak można je wypracować. Właściwie wydawali się niezrażeni jakimikolwiek porażkami i w pełni przekonani, że kompromisy są na wyciągnięcie ręki.
Ostatecznie prezydencja czeska potrafiła nie tylko zarządzać bieżącymi pracami Rady, które definiowały kolejne etapy wojny za wschodnią granicą UE, lecz także wychodzić z własnymi inicjatywami dotyczącymi rewizji polityki wobec Rosji czy ograniczania cen energii. Tylko raz prezydencja wyszła przed szereg, ogłaszając porozumienie w sprawie jednolitego CIT, kiedy nie została jeszcze ukończona procedura pisemna, a swoje wątpliwości zgłaszała Polska. Ostatecznie jednak Praga doprowadziła do finalizacji całego, najbardziej newralgicznego w końcówce roku pakietu, obejmującego 18 mld euro pomocy makrofinansowej dla Ukrainy i wspomniany podatek. Jeśli dołożymy do tego dziewięć pakietów sankcji, spośród których kilka zostało przyjętych za czeskiej prezydencji, limity cen gazu i ropy, drobne kroki posuwające naprzód dyskusję o polityce migracyjnej i uelastycznienie wydatkowania środków budżetowych, trudno o inną niż pozytywna ocenę minionego pół roku prac rządu Petra Fiali. Zadanie zostało wykonane z nawiązką, a kolejna prezydencja (szwedzka) powinna zacząć urzędowanie od wnikliwych konsultacji z Pragą. ©℗