Rosyjska inwazja destabilizuje cały region. Najnowszym przejawem jest eskalacja konfliktu na granicy Armenii i Azerbejdżanu.

Ukraińcy wciąż mają inicjatywę na wschodzie kraju, choć ze względu na konieczność podciągnięcia zaopatrzenia kontrofensywa straciła impet. Szef administracji obwodu ługańskiego Serhij Hajdaj powiedział wczoraj, że Rosjanie wycofali się z dwóch miast regionu - Kreminnej i Starobielska. To przełom, bo od początku lipca siły agresora okupowały praktycznie całe terytorium obwodu ługańskiego. Kolejnym celem kontrofensywy, prowadzonej na Donbasie, są kolejne miasta Ługańszczyzny oraz Łyman w obwodzie donieckim. O to ostatnie miasto toczą się już walki.

Kreml opanowuje narrację

Brytyjski wywiad ogłosił wczoraj, że w trakcie ubiegłotygodniowego kontruderzenia Ukraińcy wypchnęli z obwodu charkowskiego 1 gwardyjską armię pancerną. W codziennym komunikacie czytamy, że armia poniosła poważne straty w początkowej fazie inwazji i nie została w pełni odbudowana. „1 gwardyjska armia pancerna była jedną z najbardziej elitarnych armii. Miała ona służyć obronie Moskwy i przeprowadzaniu kontrataków podczas wojny z NATO” - piszą autorzy. Ich zdaniem rozbicie tych oddziałów oznacza, że zdolności militarne Rosji zostały ograniczone na lata. W ciągu tygodnia Ukraińcom udało się odbić 3500 km kw.
Rosyjskie władze próbują opanować niepokoje w przestrzeni informacyjnej. Wczoraj rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow ostrzegł, by w krytyce „specjalnej operacji wojskowej” nie przekraczać czerwonych linii. Bliski współpracownik Władimira Putina odpowiedział też jastrzębiom żądającym przeprowadzenia mobilizacji i uderzenia na Ukrainę większymi niż dotychczas siłami, że takie działanie nie jest na razie planowane. Doszło do kosmetycznej zmiany w przekazie, ponieważ dotychczas Pieskow nie używał zwrotu „na razie”. Żadna ze stron nie zamierza siadać do stołu rozmów. Szef MSZ Ukrainy Dmytro Kułeba powiedział wczoraj w rozmowie z „RBK-Ukrajina”, że „obecnie rozmowy toczą się na polu bitwy”.

Azerbejdżan atakuje

Własne wnioski z klęski Rosjan na froncie charkowskim wyciągnął Azerbejdżan. W nocy z poniedziałku na wtorek Azerowie rozpoczęli ostrzał artyleryjski Armenii. W przeciwieństwie do wojny z jesieni 2020 r., gdy Baku odzyskało znaczną część terenów znajdujących się pod okupacją ormiańską od lat 90., tym razem zaatakowano uznane międzynarodowo terytorium Armenii. Azerowie przekonują, że to odpowiedź na prowokacje Ormian. Ci zaprzeczyli i poprosili o interwencję Organizację Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB), zwane czasem rosyjskim odpowiednikiem NATO, która jest traktatowym gwarantem bezpieczeństwa kraju. Przedstawiciele ODKB i Rosji stwierdzili jednak, że konflikt powinien zostać rozstrzygnięty przy stole rokowań.
Ormianie podejrzewają, że celem maksimum Azerów może być zbrojne przebicie korytarza do Nachiczewanu, autonomicznej republiki oddzielonej od reszty Azerbejdżanu wąskim skrawkiem terytorium Armenii. Otwarcie korytarzy komunikacyjnych było jednym z postanowień rozejmu zawartego pod auspicjami Rosji po wojnie w 2020 r., lecz nie zostało ono w pełni zrealizowane. Naciski na Armenię wywołują silne napięcia wewnętrzne. Rząd Nikola Paszinjana jest pod ostrzałem opozycji, w znacznej mierze opanowanej przez ludzi pochodzących z Górskiego Karabachu, którzy oskarżają premiera o zdradę interesów narodowych. Nowa eskalacja może też udaremnić starania o normalizację relacji Armenii z Turcją. Jak podejrzewają Ormianie, działania Baku mogą być uzgodnione z Ankarą, ponieważ prezydent Azerbejdżanu İlham Aliyev spotkał się kilka dni temu ze swoim tureckim odpowiednikiem Recepem Tayyipem Erdoğanem.

Gagauzja protestuje

Konflikt dojrzewa także w Mołdawii. Szczególnie groźna może być zima, gdy kraj może zostać pozbawiony dostaw gazu z Rosji. Proeuropejska ekipa prezydent Mai Sandu od kilku tygodni mierzy się z protestami w Gagauzji, autonomicznej jednostce zamieszkanej przez mocno prorosyjski naród. Sandu na początku września odwiedziła Komrat, stolicę autonomii, ale nie udało jej się załagodzić konfliktu. Także dlatego, że pierwotny plan wizyty nie zakładał spotkania z liderką Gagauzji Iriną Vlah; ekipa Sandu twierdziła, że nie udało jej się w tej sprawie skontaktować z administracją w Komracie. Gagauzi protestują przeciwko rosnącym cenom i pogarszającej się sytuacji ekonomicznej, ale część polityków ma też pretensje, że władze w Kiszyniowie nie skonsultowały z nimi złożenia wniosku o członkostwo w Unii Europejskiej. W efekcie Sandu rozszerzyła skład komisji ds. eurointegracji. Zostali do niej włączeni Vlah i szef gagauskiego parlamentu Dmitrii Constantinov.
Region ma za sobą nieudaną próbę secesji w latach 1990-1994, którą - w przeciwieństwie do secesji Naddniestrza - udało się zakończyć pokojowo. Obecny kryzys jest podgrzewany przez rosyjskie media i serwisy społecznościowe. W Telegramie pojawiają się wpisy straszące skierowaniem do Gagauzji mołdawskiego wojska albo oskarżające Mołdawian o represje wobec ludności rosyjskojęzycznej (Gagauzi nominalnie mówią językiem podobnym do tureckiego, ale większość z nich na co dzień używa rosyjskiego). Z drugiej strony władze w Kiszyniowie liczą, że wojna pomoże uregulować sprawę Naddniestrza. Choć Ukraińcy obawiali się, że stacjonujący tam Rosjanie mogą zostać wykorzystani do natarcia na Odessę, same elity parapaństwa korzystają ze status quo i nie chcą eskalacji. Kolejne niepowodzenia Rosji mogą zwiększyć ich motywację do rozmów z Kiszyniowem o uregulowaniu statusu. ©℗