Sezon prawyborów jest bliski końca. Choć Donald Trump ma w swojej partii problemy, to elektorat po prawej stronie jest wobec niego arcylojalny

Prawybory na Florydzie i w Nowym Jorku w ubiegłym tygodniu były ostatnimi istotnymi starciami w walce o partyjne nominacje w tegorocznych wyborach w USA, zwanych „połowinkowymi” czy „środka kadencji”. Uwaga Ameryki przesuwa się teraz na 8 listopada, gdy między kandydatami nominowanymi przez demokratów i republikanów obywatele wybierać będą m.in. gubernatorów czy sekretarzy poszczególnych stanów. A także, co najważniejsze, kongresmenów. Kongres to główna rywalizacja – zwycięska partia będzie mogła go kontrolować przez co najmniej dwa lata. Obecnie bukmacherzy i rynki prognostyczne w przypadku Izby Reprezentantów faworyzują republikanów, demokraci mają jednak utrzymać Senat.
Wśród wniosków z prawyborów w amerykańskiej prasie dominuje jeden – mimo że Donald Trump opuścił Biały Dom ponad półtora roku temu, to wciąż pozostaje najbardziej wpływowym republikaninem w kraju, z rzeszą arcylojalnych stronników czy nawet wyznawców. W zdecydowanej większości wewnątrzpartyjnych prawyborów o ostatecznym sukcesie decydowała deklaracja wierności wobec byłego prezydenta, czyli stwierdzenie, że wybory prezydenckie w 2020 r. zostały sfałszowane. Ci, którzy mówili tak publicznie, uzyskiwali poparcie Trumpa i zazwyczaj wygrywali z kandydatami uznawanymi za umiarkowanych.
Tak było m.in. w Pensylwanii, jednym z kluczowych stanów na politycznej mapie Ameryki. Kandydatem na gubernatora z ramienia republikanów został tu Doug Mastriano, głośno kwestionujący wyniki wyborów prezydenckich sprzed dwóch lat. W Arizonie, innym ważnym i spornym stanie w 2020 r., utrzymujący, że wybory sfałszowano, mają szanse na urząd gubernatora i sekretarza stanu. W Ohio o Izbę Reprezentantów z doświadczoną demokratyczną kongresmenką Marcy Kaptur walczyć będzie J.R. Majewski, który w przeszłości ciepło wypowiadał się o teorii spiskowej QAnon. Wśród ubiegających się o najwyższe stanowiska w państwie republikanów nie brakuje też postulujących zlikwidowanie FBI czy aresztowanie kierownictwa tej służby, prowadzącej obecnie śledztwo w sprawie przechowywania przez Trumpa niejawnych dokumentów po zakończeniu prezydentury. Sukcesy takich polityków niepokoją establishment partii, „jakość kandydatów” kwestionował nawet lider republikanów w Senacie Mitch McConnell.
Jak wyliczał „Washington Post”, w tzw. stanach wahających się (ang. swing states) dwie trzecie kandydatów republikanów na stanowiska z wpływem na przebieg wyborów głosi, że wybory przed dwoma laty zostały Trumpowi „skradzione”. Spośród sześciu republikanów z Izby Reprezentantów, którzy ubiegali się w tym roku o reelekcję, a w 2021 r. głosowali za impeachmentem Trumpa, w prawyborach przepadło aż czterech. Najgłośniejszy przypadek stanowi tu Liz Cheney, od kilku miesięcy twarz wewnątrzpartyjnej opozycji wobec byłego prezydenta, wiceprzewodnicząca komisji parlamentarnej zajmującej się szturmem na Kapitol z 6 stycznia 2021 r. W Wyoming z kandydatką wspieraną przez Trumpa przegrała w prawyborach o blisko 40 pkt proc. Mimo porażki spekuluje się, że Cheney zdecyduje się wystartować w wyborach prezydenckich w 2024 r., córka Dicka Cheneya (byłego wiceprezydenta USA) wskazywała przykład Abrahama Lincolna, założyciela Partii Republikańskiej, który przegrał wybory do Kongresu, a później został prezydentem USA.
Po stronie demokratów sytuacja przedstawia się spokojniej. W debacie o kierunku Partii Demokratycznej wyborcy w dużej mierze opowiedzieli się za kandydatami uznawanymi za umiarkowanych czy związanych z establishmentem. Tak wydarzyło się m.in. w Teksasie, gdzie w głośnym wyścigu „konserwatywny demokrata” Henry Cuellar uzyskał nominację do Izby Reprezentantów kosztem reprezentantki „progresistów” Jessiki Cisneros. Choć lewemu skrzydłu nie udało się zdominować partii, to frakcja ta osiągnęła punktowe sukcesy, m.in. w Pensylwanii oraz Wisconsin.
Na nieco ponad dwa miesiące przed wyborami nie brakuje spraw, które mogą powodować zaniepokojenie wśród strategów demokratów. Na pierwszy plan wysuwa się wysoka, sięgająca w lipcu 8,5 proc. inflacja. Do tego dochodzi niskie poparcie dla prezydenta Joego Bidena. Według badań ufa mu jedynie ok. 40 proc. Amerykanów. Prócz tego wybory w środku prezydenckiej kadencji są w USA tradycyjnie już trudne dla partii gospodarza Białego Domu i zazwyczaj kończą się utratą przewagi w Kongresie przez prezydenckie ugrupowanie. Na koniec prawyborów demokraci nie ukrywają jednak, że mają nadzieję, iż tak wiele nominacji „trumpistów” ze strony ich rywali okaże się nie do zaakceptowania przez wyborców środka, co pozwoli im przechylić szalę zwycięstwa na ich stronę. ©℗