Brytyjski premier Boris Johnson wykluczył w środę rozpisanie przedterminowych wyborów, które ewentualnie mogłyby być dla niego szansą na uratowanie stanowiska. Tymczasem jego rezygnacji domagają się ministrowie ze ścisłego gabinetu.

"Nie widzę absolutnie żadnej potrzeby wyborów. Oczywiście wykluczam to, najwcześniejszy termin, jaki widzę na wybory powszechne to rok (20)24" - powiedział Johnson, odpowiadając na pytanie, czy ma taki plan, zadane w czasie środowego przesłuchania przed komisją łącznikowej, którą tworzą szefowie wszystkich komisji parlamentarnych.

Spekulacje na temat przedterminowych wyborów pojawiły się w związku z falą rezygnacji posłów ze stanowisk rządowych. Miałby to być sposób dla Johnsona na potwierdzenie mandatu społecznego w sytuacji, gdy nie ma poparcia własnych posłów.

W ciągu minionych 24 godzin, od czasu gdy do dymisji podali się minister zdrowa Sajid Javid i minister finansów Rishi Sunak, liczba rezygnacji wzrosła do 36. Wprawdzie poza tymi dwoma pozostali to osoby z niższych stanowisk rządowych - wiceministrowie i parlamentarni podsekretarze stanu, ale skala dymisji jest na tyle duża, że Johnsonowi mogłoby być trudno obsadzić te stanowiska w związku z kurczącą się liczbą posłów, którzy jeszcze są wobec niego lojalni.

Na dodatek odejścia Johnsona chce coraz większa liczba członków ze ścisłego gabinetu. Jak informują brytyjskie media, na Downing Street na spotkanie z Johnsonem, by przekonać go do złożenia rezygnacji udało się w środę po południu siedmiu ministrów, w tym nowy minister finansów Nadhim Zahawi, szefowa MSW Priti Patel, minister transportu Grant Shapps i minister biznesu Kwasi Kwarteng.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński