Kreml chce się nauczyć od specjalistów z Damaszku, jak korzystać z taniej, śmiercionośnej broni.

Na terytorium Rosji przebywają syryjscy technicy, którzy odpowiadali za wykorzystanie bomb beczkowych przez tamtejsze wojsko w trwającej od 2011 r. wojnie. To właśnie tego rodzaju broń pomogła reżimowi Baszara Al-Asada w zniszczeniu kraju. Teraz specjaliści z Damaszku mają wesprzeć Moskwę w przygotowaniach do podobnej kampanii w Ukrainie. Według europejskiego wywiadu w Rosji przebywa ich ok. 50.
Bomby beczkowe – surowe materiały wybuchowe pakowane do beczek i zrzucane ze śmigłowców – były używane przez cały okres trwania wojny w Syrii. Oprócz materiałów wybuchowych reżim Al-Asada został oskarżony o napełnianie ich śmiercionośnymi chemikaliami, takimi jak chlor, i zrzucanie ich na miasta znajdujące się pod kontrolą sił opozycji. W rezultacie zabitych zostały setki ludzi. Al-Asad zaprzeczył, jakoby jego wojska kiedykolwiek takiej broni użyły.
Bomby ważą zwykle od 300 do 600 kg. – To najstraszniejsza i najbardziej szkodliwa broń – cytowała na swojej stronie jednego z chirurgów z Aleppo organizacja Amnesty International.
W 2021 r. Syryjska Sieć Praw Człowieka (SNHR) opublikowała raport, z którego wynika, że w ciągu dziewięciu lat reżim syryjski zrzucił prawie 82 tys. bomb beczkowych, zabijając ponad 11 tys. cywilów, w tym niemal 2 tys. dzieci. SNHR określiło ten rodzaj broni jako prymitywną i barbarzyńską, dodając, że jej użycie jest hańbą nawet wśród najsłabszych armii świata. Raport wykazał, że reżim syryjski stosuje ją z kilku powodów. Pierwszym jest brak jakiejkolwiek reakcji odstraszającej ze strony Rady Bezpieczeństwa ONZ i społeczności międzynarodowej. Drugim – to, że bomby beczkowe są tanimi urządzeniami domowej roboty, łatwymi w produkcji, jednocześnie mającymi dużą siłę niszczenia – jedna odpowiada około siedmiu pociskom moździerzowym. Po trzecie reżim syryjski jest obojętny na masowe działanie tej broni i nie rozróżnia cywilów od bojowników – bomby są często zrzucane z helikopterów na zasadzie swobodnego spadania, a zatem nie są wymierzone w żaden konkretny cel. Oznacza to, że ich wykorzystanie jest równoznaczne ze zbrodnią wojenną.
Nie dysponując bronią przeciwlotniczą, opozycja w Syrii miała niewielkie możliwości przeciwstawienia się przewadze powietrznej wojsk Al-Asada, co w dużej mierze przyczyniło się do odzyskania przez jego reżim kontroli nad niektórymi częściami państwa. Obecnie, po 11-letniej wojnie, sprawuje on władzę nad ok. 60 proc. terytorium kraju. Wysłannik ONZ do Syrii Geir Pedersen przypominał miesiąc temu na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa, że Syria wciąż jest jednak „konfliktem gorącym, a nie zamrożonym”. Wymienił też niektóre z obecnych zagrożeń: wzrost liczby ataków lotniczych, nasilenie starć na północnym wschodzie kraju, regularne incydenty między podmiotami międzynarodowymi lub z ich udziałem, a także terroryzm.
Sytuacja w Ukrainie jest inna. Oddziały wojskowe, uzbrojone w rakiety ziemia– –powietrze, mogą zestrzelić rosyjskie odrzutowce i śmigłowce. – Prawdopodobnie właśnie dlatego nie widzieliśmy jeszcze bomb beczkowych na terenie Ukrainy – powiedział w rozmowie z brytyjskim „Guardianem” jeden z europejskich urzędników. – Wiemy, że Rosjanie mają możliwość ich użycia, ale jeśli to zrobią, przegrają. Będziemy wiedzieć, kto za tym stał, i sprawcy prawdopodobnie zostaną zabici – dodał.
Ściągnięci przez Kreml specjaliści od bomb beczkowych to nie jedyni Syryjczycy, którzy dotarli w ostatnim czasie do Europy. Na początku wojny kremlowscy urzędnicy chwalili się ponad 16 tys. zgłoszeń gotowych do walki w Ukrainie ochotników z Bliskiego Wschodu. Jednak Bassam al-Ahmad z organizacji Syryjczycy na rzecz Prawdy i Sprawiedliwości przekonywał pod koniec marca na łamach DGP, że ostatecznie w Ukrainie mogło się ich znaleźć maksymalnie kilkuset, a nie 16–40 tys. (takie szacunki pojawiały się po stronie ukraińskiej). Teraz media donoszą, że dotychczas do walki po stronie Rosji zgłosiło się od 800 do 1 tys. syryjskich żołnierzy. Kreml obiecał im pensje w wysokości od 1,5 do 4 tys. dol., czyli nawet 20 razy więcej, niż mogliby zarobić w kraju. Wśród ochotników mieliby być zarówno syryjscy żołnierze, jak i byli rebelianci oraz doświadczeni bojownicy, którzy przez lata walczyli z Państwem Islamskim.
Rząd syryjski utworzył cztery ośrodki rekrutacyjne dla żołnierzy: w Damaszku, Latakii, Hamie i Homs. Rekruci są wysyłani do Europy w ramach kontraktu z Grupą Wagnera, rosyjską prywatną organizacją wojskową, która odgrywa główną rolę w wynajmowaniu najemników do wspierania rosyjskich działań poza granicami kraju. Pod koniec kwietnia rząd Ukrainy donosił, że w miejscowości Popasna zginęło nawet 25 libijskich lub syryjskich bojowników. Zaprzeczyli temu jednak zarówno syryjscy urzędnicy, jak i członkowie tamtejszej opozycji.
Bomby beczkowe dotychczas nie były wykorzystywane w Ukrainie. Przyjazd techników z pogrążonego w wojnie państwa uznaje się jednak za jeden z powodów, dla których USA i Europa ostrzegały, że rosyjskie wojsko może przygotowywać się do użycia broni chemicznej na terytorium Ukrainy. ©℗
W ciągu dziewięciu lat reżim syryjski zrzucił prawie 82 tys. takich bomb