- Turcja nie będzie chciała iść na całkowite zwarcie z Zachodem, ten nie musi spełniać jej wszystkich żądań - mówi w rozmowie z DGP Karolina Wanda Olszowska turkolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

ikona lupy />
Karolina Wanda Olszowska turkolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego / Materiały prasowe
Jak donosił Bloomberg, w zamian za zgodę na przyjęcie Szwecji i Finlandii do NATO Turcy chcą potępienia przez Sztokholm i Helsinki Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), zakończenia restrykcji na transfer nad Bosfor broni ze Szwecji i Finlandii oraz ponownego włączenia do programu zakupu myśliwców F-35 z USA. Naprawdę Zachód musi spełnić to wszystko?
Nie, prawdopodobnie nie będzie musiał. Prezydent Recep Tayyip Erdogan negocjuje wysoko, by potem schodzić niżej. Z pewnością Turcji zależy na zniesieniu embarga na broń z Finlandii i Szwecji oraz na uzbrojeniu z USA. Bardziej prawdopodobne od F-35 wydaje się, że Turcja chce, by USA zgodziły się na dostarczenie zmodernizowanych F-16 i zmodernizowanie tych F-16, które już ma. W USA toczy się nad tym debata, zobaczymy, czy Kongres wyrazi na to zgodę.
Ankarze zależy na tym, by wskazać innym państwom NATO, jakie ma interesy bezpieczeństwa. Pokazuje to, blokując postanowienia w ramach Sojuszu. W ten sposób chce przekazać, że jej polityka bezpieczeństwa jest inna niż pozostałych krajów NATO, a Zachód jej nie uwzględnia. Otwarcie komunikuje, że większym zagrożeniem dla jej bezpieczeństwa jest od Rosji w tym momencie wojna w Syrii. Jestem pewna, że Turcja końcowo zgodzi się na poszerzenie NATO, bo zależy jej na osłabieniu Rosji, ale w tym momencie większym problemem jest dla niej wojna w Syrii. A Ankara nie chce, by Szwecja i Finlandia wspierały kurdyjskie Powszechne Jednostki Ochrony (YPG), które uważa za odłam PKK, uznawanej przez Turcję, UE i USA za organizację terrorystyczną. Pytanie, na jakie ustępstwa pójdzie Zachód i w którym momencie Turcja zorientuje się, że więcej nie wylicytuje. Erdogan nie chce przelicytować, stracić wszystkiego czy stać się czarną owcą w NATO.
To nie pierwszy raz, gdy Turcja wyrasta na najbardziej krnąbrnego członka NATO. Jak Zachód ma odczytywać takie ruchy, negocjować?
Turcy zawsze stawiają sprawę „wszystko albo nic”. Zachód musi się liczyć z tym, że to negocjacje i musi coś Turcji dać, by Turcja też coś dała. Ankara uważa, że jej interesy w Sojuszu się ignoruje. USA deklarowały, że użycie przez rząd w Damaszku broni chemicznej w Syrii będzie przekroczeniem czerwonej linii i oznaczać będzie mocne amerykańskie zaangażowanie w konflikt. Broni chemicznej użyto, USA nie weszły mocniej. Turcja to kraj, który szanuje tych, którzy negocjują twardo. Pytanie, na jakie rozmowy gotowi są Finowie i Szwedzi. Szef MSZ Turcji Mevlüt Çavuşoğlu twierdzi, że Helsinki są konstruktywne w negocjacjach, a Sztokholm mówi, że na ustępstwa nie pójdzie. Z Turcją trzeba negocjować mocno, ale pokazywać, że liczymy się z jej perspektywą.
Załóżmy, że część żądań Turcji w sprawie kurdyjskiej zostanie spełniona. Co to będzie oznaczało dla samych Kurdów i konfliktu w Syrii?
Zależy, do jakich zmian dojdzie. Jednak Ankara nie ma co liczyć, że nastąpi deportacja członków PKK ze Szwecji i Finlandii, także ze względu na opinię publiczną w tych krajach. Nie dojdzie też do zaprzestania działalności przez PKK. Ale ewentualne ustępstwa Zachodu osłabią Kurdów, także ich pozycję w Syrii.
Jak bardzo działania Erdogana podyktowane są polityką wewnętrzną?
Bardzo. W Turcji jest spora niechęć do NATO i ona rośnie. W sondażach ok. 20 proc. Turków obwinia NATO o wybuch wojny w Ukrainie. Wielu krytycznie ocenia Sojusz, także dlatego, że czuje się w nim niedocenianymi. Dlatego Erdogan tak mocno negocjuje. Chce pokazać, że nie ugina się pod presją Zachodu, że jest silnym przywódcą. Wybory mamy w przyszłym roku, według sondaży w tym momencie Erdogan przegrywa wybory prezydenckie, a jego Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) w koalicji z Partią Narodowego Działania (MHP) przegrywa wybory parlamentarne. Oczywiście przez rok wiele może się wydarzyć, a głównym czynnikiem będzie sytuacja gospodarcza. A tu Turcja potrzebuje Zachodu, by poprawić swoje położenie. Jeśli chodzi o gospodarkę, to państw zachodnich nie zastąpią ani Rosja, ani Chiny, ani inne kraje. Dlatego Ankara nie będzie chciała iść na całkowite zwarcie. Wyraża weto, by negocjować.
Czy widzi pani w tym rolę dla Polski? Warszawie zależy na wejściu Finlandii i Szwecji do NATO, a w ostatnich latach relacje z Ankarą wydają się układać dobrze.
Polska może być pośrednikiem między Szwecją, Finlandią a Turcją, krajem, który będzie pomagał w negocjacjach. Największą rolę odgrywają jednak Amerykanie, którzy też mogą coś położyć na stół. Do czwartku w Stanach Zjednoczonych jest Çavuşoğlu. Amerykański sekretarz stanu Antony Blinken zapowiedział, że rozmowy zakończą się pozytywnie. W przeszłości, gdy Turcja coś wetowała, zwykle trochę to trwało, ale w końcu i tak zgadzała się na to, co chciało NATO.
Czyli pani podziela ten urzędowy optymizm? I wątpi, że Turcja zawetuje czy znacząco spowolni proces akcesji Finlandii i Szwecji?
Nie nazwałabym tego optymizmem, bo to wszystko będzie pewnie trudne dla Kurdów. Ale jestem przekonana, że w końcu Turcja się zgodzi. Myślę, że opóźni proces, nie wiem, na jak długo, czy o dni, tygodnie czy dłużej. To zależeć będzie od negocjacji. W tym momencie jednak dla Ankary rozsypanie się sojuszu z Zachodem jest jednym z najgorszych scenariuszy, tym bardziej że zależy jej na osłabieniu Rosji, także w Syrii i Libii. I zakończeniu wojny w Ukrainie, bo ma z Kijowem i Moskwą interesy gospodarcze.
Rozmawiał Mateusz Obremski