Władze w ciągu tygodnia zablokowały lub zmusiły do likwidacji większość niezależnych od Kremla mediów

Kreml obawia się rozpowszechniania wśród Rosjan informacji o bombardowaniu Charkowa i innych ukraińskich miast oraz o szybko rosnących stratach w szeregach wojska. W piątek parlament przyjął drakońskie przepisy przewidujące nawet 15 lat więzienia za „świadome rozpowszechnianie nieprawdziwej informacji o działalności sił zbrojnych”. Równolegle rozbito niemal wszystkie media niezależne.
Poprawki do kodeksów karnego i wykroczeń administracyjnych zostały przyjęte jednogłośnie. Za rozpowszechnianie nieprawdy o działaniach wojska będzie można dostać 1,5 mln rubli (60 tys. zł) grzywny albo trzy lata więzienia. Nowy artykuł przewiduje też przypadki kwalifikowane. Jeśli oskarżony rozpowszechnia fejki, wykorzystując swoją funkcję lub jeśli robi to z motywacji politycznej, ideologicznej, rasowej, narodowej lub religijnej, kara może wynieść 5 mln rubli (200 tys. zł) i 10 lat, a jeśli czyn ma „ciężkie skutki” – nawet 15 lat. Wprowadzono też kary za „dyskredytację wykorzystania sił zbrojnych” – nawet pięć lat pozbawienia wolności.
Nie wiadomo, jak te przepisy będą interpretowane w praktyce. W skrajnym przypadku można będzie pod nowy paragraf podciągnąć nawet udział w proteście antywojennym.
Za niezgodne z oficjalną linią relacjonowanie agresji na Ukrainę, czyli np. określanie jej mianem wojny, a nie operacji specjalnej, albo podawanie informacji płynących z oficjalnych źródeł w Kijowie, władze doprowadziły do likwidacji wielu mediów. 1 marca prokuratura zażądała ograniczenia dostępu do rozgłośni Echo Moskwy oraz telewizji Dożd. Jednym z powodów było „świadome podawanie nieprawdziwych danych dotyczących działań rosyjskich wojskowych w ramach przeprowadzenia operacji specjalnej związanej z obroną Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych”.
W czwartek rada nadzorcza należącego do Gazpromu Echa Moskwy poinformowała o zamknięciu stacji i jej strony internetowej. Nadawanie wstrzymał też Dożd, a jego redaktor naczelny Tichon Dziadko wyjechał z Rosji. W piątek „Nowaja gazieta” w obawie o własną przyszłość zdecydowała się usunąć artykuły dotyczące wojny na Ukrainie ze swojej strony internetowej. „Wojenna cenzura szybko przeszła od groźby zablokowania i zamknięcia tytułów do karnego represjonowania dziennikarzy i obywateli rozpowszechniających informacje o działaniach bojowych, które różniłyby się od komunikatów resortu obrony. Nie ma wątpliwości, że te groźby zostaną zrealizowane. Nie mamy prawa ryzykować wolności naszych towarzyszy” – wyjaśniła redakcja.
Zamknięto serwis Znak.com, „The Bell” przestał opisywać atak na Ukrainę, a redakcja „The Village” przeniosła się do Warszawy. Z publikowania nowości na YouTubie zrezygnowała publicystka i była kandydatka na prezydenta Ksienija Sobczak, która w weekend wyjechała do Izraela. Rosyjskie władze zaczęły też blokować strony internetowe pracujące z zagranicy, w tym popularny serwis Meduza.io, rosyjską służbę BBC, Deutsche Welle, Nastojaszczeje Wriemia i Radio Swoboda. Rosyjskie władze zaczęły blokować Facebook i Twitter, przez co korzystanie z sieci społecznościowych stało się bardzo utrudnione. Kolejni użytkownicy obu serwisów zachęcają do przejścia na Telegram, którego ograniczenia na razie nie dotknęły.
Tymczasem w Rosji krążą plotki, że to nie koniec dokręcania śruby. Meduza.io podała, że władze rozważają przesunięcie planowanych na wrzesień wyborów lokalnych, ponieważ w czasie wojny nie czas na politykę. Ukraińcy podali też, że w ostatni piątek parlament miał uchwalić stan wojenny i zamknąć granice. Miałaby też zostać ogłoszona mobilizacja. Ceny biletów na ostatnie loty i pociągi zagraniczne (np. do Erywania, Helsinek i Stambułu) przekraczały tysiąc euro. Na razie te obawy nie sprawdziły się, a Putin obiecał, że na razie o żadnym stanie wojennym nie ma mowy, jednak w Dumie zarejestrowano propozycję, by uczestników nielegalnych protestów antywojennych wcielać do wojska i wysyłać na Ukrainę.
Projekt przygotowali dwaj deputowani Liberalno -Demokratycznej Partii Rosji Władimira Żyrinowskiego, w tym Andriej Ługowoj, który w 2006 r. brał udział w zamordowaniu na terenie Wielkiej Brytanii Aleksandra Litwinienki. Do masowych protestów przeciwko agresji na Ukrainę wezwał zza krat lider opozycji Aleksiej Nawalny. Pierwsze odbyły się w niedzielę. W 44 rosyjskich miastach policja rozpędzała manifestantów siłą. Zatrzymano kilka tysięcy ludzi. Ze względu na wprowadzone przepisy wielu protestujących niosło plakaty z ośmioma gwiazdkami, oznaczającymi w Rosji „nie wojnie” albo wulgarne hasło, które można przetłumaczyć jako „mamy przerąbane”.