Zacieśniając kontrolę nad miastem, Pekin zapewnił zwycięstwo w wyborach do Rady Legislacyjnej chińskim lojalistom

Jedynym niezależnym kandydatem, któremu udało się zdobyć mandat, jest Tik Chi-yuen. Mężczyzna był liderem opozycyjnej Partii Demokratycznej, ale odszedł z niej w 2015 r. z powodu nieporozumień dotyczących współpracy z Pekinem. 82 z 90 mandatów trafiło w ręce członków prochińskiego obozu. Powiązania polityczne pozostałych siedmiu zwycięzców są niejasne.
W marcu władze komunistyczne wprowadziły kontrowersyjne zmiany do miejskiego systemu wyborczego. Zgodnie z zapisami rezolucji o „patriotach zarządzających Hongkongiem” zaledwie 20 ustawodawców może zostać wybranych bezpośrednio przez obywateli. 40 członków 90-osobowej rady nominuje teraz prochińska Komisja Wyborcza, a 30 – grupy interesów zawodowych, które również skłaniają się ku Pekinowi. W dotychczas obowiązującym systemie w miniparlamencie zasiadało 70 członków, spośród których połowę wybierali mieszkańcy.
Choć zasady wyborcze w Hongkongu zawsze sprzyjały władzom komunistycznym, dopiero nowy system całkowicie wyeliminował ryzyko sukcesu partii demokratycznych. W listopadzie 2019 r. obóz prodemokratyczny odniósł oszałamiające zwycięstwo, zdobywając niemal 90 proc. miejsc w głosowaniu do rad dzielnic. Wybory, do których doszło po miesiącach antyrządowych protestów ulicznych, nie spodobały się władzom w Pekinie. Te były zdeterminowane, by nie dopuścić do powtórki wydarzeń.
Dlatego zdecydowały o wprowadzeniu dwustopniowego procesu weryfikacji kandydatów przez organy bezpieczeństwa i urzędników. W rezultacie na listach wyborczych znalazło się niewielu opozycjonistów. W styczniu policja aresztowała kilkudziesięciu najbardziej znanych zwolenników demokracji, twierdząc, że ich kampania wyborcza stanowi spisek przeciwko rządowi w Pekinie. 14 z nich zostało zwolnionych za kaucją, ale 33 wciąż pozostaje w areszcie w oczekiwaniu na proces, który ma się rozpocząć dopiero w drugiej połowie przyszłego roku. Część polityków opozycji udała się na emigrację w obawie przed aresztowaniem. Ale nawet ci, którzy wciąż pozostają aktywni w miejskich partiach prodemokratycznych, nie chcieli brać udziału w niedzielnych wyborach. Żadne z głównych ugrupowań opozycyjnych nie wystawiło swoich kandydatów. Obawiano się, że legitymizacja niesprawiedliwych wyborów byłaby nie na miejscu.
W poniedziałek – tuż po ogłoszeniu wyników – Pekin wydał oświadczenie, w którym nakreślił, czym jest „charakterystyczna dla Hongkongu demokracja”. Ogłoszono, że w wyniku wprowadzonych zmian w mieście przywrócony został porządek. „Antychińskich agitatorów” oskarżono o wywołanie szkodliwych niepokojów społecznych. Tym samym władze komunistyczne zapewniły sobie jako taką kontrolę nad miastem.
Mieszkańcy pozostają jednak sceptyczni. Ostatecznie tylko 30 proc. uprawnionych do głosowania udało się do urn wyborczych. To najniższy wynik w historii miasta. W 2016 r., kiedy odbyły się ostatnie wybory do rady, karty do głosowania oddało 58 proc. wyborców. Carrie Lam – prochińska szefowa rządu w Hongkongu – argumentowała, że niska liczba głosujących może być oznaką zadowolenia z ekipy rządzącej. – Jest takie powiedzenie, że kiedy rząd dobrze sobie radzi i jego wiarygodność jest wysoka, frekwencja wyborcza spada, bo ludzie nie mają silnego zapotrzebowania na wybór ustawodawców, którzy musieliby go nadzorować – powiedziała w rozmowie z kontrolowaną przez komunistów gazetą „Global Times”.
Urzędnicy państwowi robili jednak wszystko, by zachęcić 4,5 mln zarejestrowanych wyborców do udziału w wyborach. Transport publiczny był w niedzielę darmowy, a do mieszkańców masowo wysyłano SMS-y z informacją o głosowaniu. Rząd otworzył lokale wyborcze na granicy z Chinami kontynentalnymi dla obywateli Hongkongu, którzy chcieliby oddać głos bez konieczności przechodzenia kwarantanny.
Aresztowano także grono aktywistów, którzy namawiali ludzi do bojkotu wyborów lub pozostawienia pustych kart na znak protestu. O ile oddanie nieważnego głosu jest legalne, tak nakłanianie kogokolwiek do takiego ruchu już nie. Zgodnie z nowymi przepisami wyborczymi to przestępstwo, za które grożą kara do trzech lat pozbawienia wolności i grzywna w wysokości 25 tys. dol.