Bułgaria i Rumunia są pogrążone w kryzysie wywołanym pandemią koronawirusa. To największe wyzwanie, z jakim będą musiały się zmierzyć nowe władze obu państw

Rumuńska Partia Narodowo-Liberalna (PNL) osiągnęła porozumienie ze swoimi rywalami z Partii Socjaldemokratycznej (PSD) oraz Demokratycznym Związkiem Węgrów w Rumunii (UMDR). Układ zakłada koalicję ze zmiennym premierem, która ma dotrwać do wyborów parlamentarnych w grudniu 2024 r. Politycy chcą w ten sposób zakończyć kryzys polityczny, który wybuchł po tym, jak we wrześniu rozpadła się dotychczasowa koalicja. Na jej czele od grudnia 2020 r. stał Florin Cîțu z PNL.
Głosowanie nad wotum zaufania dla nowego rządu ma się odbyć w czwartek. Na jego czele przez pierwsze półtora roku ma stać były minister obrony Nicolae Ciucă, a później zastąpi go nominowany przez socjaldemokratów Marcel Ciolacu. PSD będzie kontrolować resorty finansów, rolnictwa, obrony i transportu, a PNL, która wygrała ubiegłoroczne wybory, otrzyma ministerstwa energii, sprawiedliwości, spraw wewnętrznych i zagranicznych. Pierwotnie liberałowie sprzeciwiali się połączeniu sił z PSD. Ostatecznie obie strony doszły do wniosku, że kraj potrzebuje stabilnego rządu w dobie pandemii. Rumunia od tygodni ma jedne z najwyższych wskaźników infekcji i zgonów na świecie. To ogromne wyzwanie dla tamtejszej ochrony zdrowia. Szczególnie że odsetek zaszczepionych obywateli znacząco odbiega od średniej światowej. Pełną dawkę w Rumunii przyjęło zaledwie 30,7 proc. mieszkańców (światowy poziom wyszczepienia wynosi 42,4 proc.). - Rumuni oczekują, że dostarczymy rozwiązań, które pomogą w walce ze skutkami pandemii i kryzysu energetycznego - powiedział Ciucă. Rząd skupi się także na problemach społecznych. PSD dąży do podwyższenia emerytur i dodatków rodzinnych, które mają złagodzić skutki inflacji.
Z podobnymi wyzwaniami mierzy się Bułgaria. Jej mieszkańcy są zmęczeni korupcją, rosnącymi kosztami energii i wysoką liczbą zgonów wywołanych pandemią. Poziom zaszczepienia jest w Bułgarii jeszcze niższy niż w Rumunii; pełną dawkę otrzymało tam zaledwie 24,4 proc. mieszkańców. W niedzielę w Bułgarii odbyła się druga tura wyborów prezydenckich, a tydzień wcześniej - wybory parlamentarne. Na kolejną kadencję wybrany został prorosyjski wojskowy Rumen Radew. Były dowódca sił powietrznych podbudował swoją popularność w 2020 r. po poparciu masowych protestów, których uczestnicy domagali się dymisji premiera Bojka Borisowa. Sofia wpadła w spiralę kryzysu politycznego; niedawne wybory parlamentarne odbyły się w tym roku już po raz trzeci. Zwyciężyła w nich nowo powstała partia Kontynuujmy Przemiany (PP), utworzona przez dwóch przedsiębiorców, członków rządu technicznego powołanego pod patronatem Radewa po poprzednim, zakończonym patem głosowaniu.
Teraz będą musieli zbudować stabilną koalicję rządową. Ugrupowanie obiecuje przeprowadzenie reform, które miałyby zmienić system oligarchiczny. Radew budzi jednak spore kontrowersje. W 2016 r. prowadził kampanię na rzecz zniesienia zachodnich sankcji wobec Rosji. Przekonywał też, że Bułgaria musi utrzymywać pragmatyczne więzi z Moskwą i nie powinna postrzegać jej jako wroga. - Sankcje nałożone z powodu sytuacji na Krymie i Ukrainie nie przynoszą żadnych rezultatów - komentował podczas debaty przedwyborczej ze swoim centroprawicowym przeciwnikiem Anastasem Gerdżikowem. - Półwysep Krymski jest obecnie rosyjski - stwierdził. Spadła za to na niego fala krytyki ze strony Stanów Zjednoczonych oraz Ukrainy, a przedstawiciele MSZ musieli prostować jego słowa i podkreślać, że Sofia - podobnie jak inne zachodnie stolice - uważa Krym za integralną część Ukrainy, nielegalnie anektowaną przez Rosję w 2014 r.
W czwartek ma powstać rząd wielkiej koalicji w Rumunii