- Macron nie jest już kandydatem antysystemowym i to mu nie pomaga. Ale Zemmour i Le Pen też mają spory elektorat negatywny - mówi Célia Belin, ekspertka amerykańskiego Brookings Institution, była doradczyni ds. relacji transatlantyckich we francuskim MSZ.

Nabierająca rozpędu kampania będzie dla Emmanuela Macrona trudniejsza niż ta z 2017 r.?
Tak, bo Macron nie jest już kandydatem antysystemowym, a tendencje populistyczne wciąż cieszą się we Francji dużą popularnością. Prezydent nie wychodzi ze zbyt odważnymi postulatami. Jednakże polityczny krajobraz mu sprzyja, na jego korzyść grają podziały opozycji. Próg wejścia do drugiej tury będzie niski, przekroczy go pewnie ktoś z prawicy czy ze skrajnej prawicy, być może Marine Le Pen albo Éric Zemmour.
Macrona nie będzie kusiło, by pod presją rywali skręcić w prawo?
On od dawna skręca w prawo. W 2017 r. wygrał z programem wyważonym między prawicą i lewicą. Zebrał głosy wielu zawiedzionych zwolenników republikanów i socjalistów oraz niemal całe, pokaźne we Francji centrum. Tym razem kalkuluje, że lewica nie odegra większej roli, więc pozycjonuje się w centrum z lekkim skrętem na prawo. Odzwierciedla się to w mocnym języku dotyczącym bezpieczeństwa i suwerenności. Z centro -prawicowych pozycji prezydent zapowiada reformy policji i sądownictwa. Nie przejmuje się lewicą czy ruchami ekologicznymi, choć wspiera rozwój energetyki odnawialnej i jądrowej.
Jakie miejsce w programie Macrona, często grającego kartą reformatora Europy, odgrywa UE?
On szczerze wierzy, że Europa to mnożnik mocy Paryża, a jeśli w przyszłości Francja będzie coś znaczyła, to dzięki pozycji w UE. W kampanii cztery lata temu Unia stanowiła jego kościec, a nie było to politycznie komfortowe, korzystniej było narzekać na Brukselę. Na poziomie europejskim ma listę osiągnięć: pakiet solidarnościowy, kampanię szczepionkową, postęp w dążeniach do autonomii strategicznej.
W trakcie przyszłorocznej francuskiej prezydencji w Radzie UE Macron zapewne zintensyfikuje starania o realizację swojej wizji. Co będzie sukcesem?
Macronowi zależy, by sukcesy osiągnąć na początku prezydencji, już w styczniu czy lutym. Paryż będzie chciał pójść do przodu z europejską autonomią strategiczną, ale nie będzie to tak nazywane. Francuzi zdają sobie sprawę, że pomysł ten nie jest przez wielu Europejczyków mile widziany. Chodzi jednak nie tylko o rozwój infrastruktury obronnej, lecz także o cyfrową suwerenność czy ochronę przed dezinformacją pochodzącą spoza UE.
Do tych sceptyków należy wielu mieszkańców Europy Środkowej, którzy obawiają się, że plany Francji mogą osłabić NATO. Czy słusznie?
Francja jest zaangażowana w obronę wschodniej flanki NATO. Chodzi o komplementarność z Sojuszem. Nie w opozycji, ale we współpracy z USA, które coraz mocniej interesują się Azją. Waszyngtonowi może się znudzić ciągłe narzekanie, że UE nie rozwija własnych zdolności obronnych. A dzięki rozwojowi autonomii strategicznej USA będą miały w Europie silnego sojusznika, gotowego bronić swojego terytorium. Oczywiście do pewnego poziomu. W przypadku zagrożenia rosyjskiego rola Amerykanów pozostaje kluczowa.
Do spraw, w których Warszawa i Paryż mają różne oceny sytuacji, należy też spór o praworządność. Jak francuscy politycy komentują decyzję polskiego Trybunału Konstytucyjnego dotyczącą hierarchii norm?
Kandydaci tradycyjnej i skrajnej prawicy mocno jej bronili. Mówili, że Polska postawiła się UE i Francja powinna zrobić tak samo. Także skrajna lewica, jako zadeklarowani przeciwnicy Brukseli, twierdzi, że rację ma polski rząd. Rywale prezydenta wykorzystują moment, by odróżnić się od Macrona, który jest blisko związany z UE. Jego otoczenie uważa polską decyzję za błędną i podkreśla, że wartości europejskie dotyczą każdego państwa.
Od kilku lat mieszka pani głównie w USA. Czy społeczeństwo francuskie jest spolaryzowane tak jak amerykańskie?
Widzę podobieństwa do kampanii w USA w 2016 r.: mowę nienawiści, demonizowanie przeciwnika, uznawanie go za niegodnego dyskusji. Antysystemowi kandydaci mówią o ruinach francuskiej cywilizacji, blisko im do argumentacji Donalda Trumpa w sprawach tożsamości. Dodatkowo COVID-19 spowodował, że wielu Francuzów jest posępnych i zmęczonych.
To chyba największy problem na Północy, która ostatnio była bastionem Marine Le Pen.
To zróżnicowany region, który przechodzi ze skrajnej prawicy do skrajnej lewicy. Na jego problemy musimy patrzeć nie tylko pod kątem pandemii, lecz także ruchu żółtych kamizelek. Był to protest przeciwko centralizacji, nierównościom, zanikającej ofercie publicznej. We Francji są wyraźne różnice między bogatymi miastami i prowincją, która stara się związać koniec z końcem. To paliwo dla antysystemowców. Warto jednak podkreślić, że Le Pen ani Zemmour nie są popularnami kandydatami. Owszem, mają za sobą sprawne ruchy, ale także wielki negatywny elektorat. I o ile niczego nie zmienią, szybko osiągną swój sufit. We Francji cicha większość ma poglądy centrowe.