Ustalenia międzynarodowego śledztwa dziennikarskiego w sprawie Pegasusa nie zostawiają wątpliwości: szpiegowanie na zlecenie to potężny, tajny rynek usług na globalną skalę, z którego korzystają dyktatorzy i autokraci od Budapesztu przez Rijad po Baku.

Latem 2019 r. spacerowaliśmy z Szabolcsem Panyi i kolegami z krajów wyszehradzkich po starówce czeskiej Pragi, dyskutując o nadchodzącej publikacji na vsquare.org – Szabolcs jest jednym z ojców portalu, który publikuje wyniki wspólnych śledztw dziennikarzy z regionu. Razem z partnerami z małych, dziennikarskich centrów (Direkt36, Investigace.cz, Atlatszo, Centrum im. Jana Kuciaka) kończyliśmy właśnie pracę nad serią artykułów o wpływach rosyjskiego banku w regionie. Szabolcs zajmował się tematem na łamach węgierskiego Direkt36 już od wielu tygodni, na początku kwietnia wysłał w tej sprawie e-maile do kilku węgierskich instytucji.
Jak się dziś okazuje, w odpowiedzi na pytania do rządu Orbána telefon Szabolcsa został zainfekowany złośliwym oprogramowaniem, cyberszpiegowskim Pegasusem. Od tej chwili węgierskie służby mogły śledzić każdy krok dziennikarza. Dodajmy – nielubianego przez władzę, który od dawna odsłania kulisy działania węgierskiego rządu, którego współpracownicy premiera oskarżają o „orbanofobię”. Telefon Panyi’ego był atakowany jeszcze kilkanaście razy w ciągu kilku kolejnych miesięcy – za każdym razem, gdy dziennikarz wysyłał niewygodne dla rządu pytania.
Fakt inwigilacji Szabolcsa udowodniło międzynarodowe śledztwo „Pegasus Project” z udziałem dziennikarzy organizacji Forbidden Stories i Organized Crime and Corruption Project, a także redakcji „Washington Post”, „The Guardian”, „Süddeutsche Zeitung” i innych. Reporterzy z całego świata przeanalizowali wyciek tysięcy numerów telefonów, które były obiektem ataków szpiegowskiego oprogramowania. Sprzęt kilkunastu reporterów, w tym Szabolcsa Panyi, zbadali narzędziami forensic eksperci z Amnesty Tech i Citizen.Lab.
– To była nieco dziwna sytuacja, w której śledziłem własną inwigilację. Jednak o wiele bardziej bolesne dla mnie niż ta inwigilacja byłoby, gdybym nie brał udziału w śledztwie, odkrywającym jedno z najpoważniejszych nadużyć władzy w historii demokratycznych Węgier – podsumowuje Panyi na stronie occrp.org.
Śledztwo wykazało, że na zlecenie rządów i reżimów autorytarnych Pegasus inwigilował dziennikarzy, aktywistów, prawników i polityków opozycyjnych od Azerbejdżanu, Arabii Saudyjskiej, Meksyku, Maroka po Indie czy Kazachstan. Na liście inwigilowanych numerów telefonów znajdowali się m.in. członkowie rodziny Jamala Kashoggiego – wkrótce po tym, jak dziennikarz „Washington Post” został zamordowany w Turcji.
Za Pegasusem stoi izraelska firma NSO Group, która przez lata zbywała pytania o kulisy działania szpiegowskiego oprogramowania, przekonując, że służy ono w szczytnych celach takich jak „łapanie przestępców i terrorystów”. Po publikacji wyników dziennikarskiego śledztwa firma wydała oświadczenie, twierdząc, że „nie ma dostępu do danych celów swoich klientów”.
Wokół działania Pegasusa, diabolicznej zabawki w rękach służb specjalnych i autorytarnych rządów, wątpliwości narastały od dawna – już w 2018 r. ukazał się raport Citizen.Lab alarmujący, że ślady działań szpiegowskiego oprogramowania można znaleźć nawet w 45 krajach, w tym w Polsce.
Teraz wreszcie mamy pewność, że Pegasus rzeczywiście stał się narzędziem do niszczenia demokracji i cyberszpiegowania aktywistów, dziennikarzy i polityków na całym świecie.
Czy kiedykolwiek korzystał z niego także polski rząd, który w wielu dziedzinach wzoruje się na działaniach Orbána? Do tej pory służby ignorowały takie pytania, choć jednocześnie minister Ziobro chwalił się, że w sprawie Sławomira Nowaka śledczy dysponowali m.in. zapisami z aplikacji Whats app i Signal. O tym, że polskie służby korzystały z Pegasusa, donosił dziennikarz śledczy TVN24.pl Robert Zieliński.
Już w 2020 r., podczas zatrzymywania Nowaka, dziennikarze TVN24.pl ujawnili, że Polska może mieć Pegasusa – miała go kupić za 25 mln zł i używać od 2017 r. – Polska nie ma żadnego masowego systemu inwigilacji Polaków – zapewniał w 2019 r. Piotr Müller, rzecznik prasowy rządu (choć Pegasus nie jest systemem „masowej” tylko celowanej inwigilacji). Rządzący nigdy nie powiedzieli jednak, że Pegasusa nie kupili. Dziś opinia publiczna ma jeszcze więcej powodów, by pytać: czy i do jakich spraw władza używa Pegasusa? Czy wyłącznie kryminalnych? Czy – jak u Orbána – do podsłuchiwania dziennikarzy i poszukiwania ich źródeł?
Ustalenia śledztwa w sprawie Pegasusa nie zostawiają wątpliwości, że szpiegowanie na zlecenie to potężny, tajny rynek usług na globalną skalę, z którego korzystają dyktatorzy i autokraci od Budapesztu przez Rijad po Baku.
Czy to znaczy, że w starciu z globalną cyberszpiegowską technologią w rękach służb jesteśmy bezradni, a prawo do informacji, prywatności i wolnych procesów demokratycznych to fikcja?
Niezupełnie.
To w końcu dziennikarze, z pomocą zaawansowanej technologii, właśnie odkrywają i udowadniają niewygodne dla przynajmniej kilku rządów tajne operacje, wycelowane w aktywistów i reporterów. Projekt Pegasus dopiero się rozkręca. A wiedza o tym, do czego Pegasus posłużył w Polsce, pojawi się zapewne równie nieuchronnie jak kolejne wycieki z poczty ministra Dworczyka. ©℗