Od kilkunastu dni, czyli odkąd burmistrz Budapesztu Gergely Karácsony potwierdził chęć ubiegania się o urząd premiera w planowanych na 2022 r. wyborach, część mediów stwierdziła, że oto pojawił się wspólny kandydat zjednoczonej opozycji. Sęk w tym, że tonieprawda.

Ale od początku. 20 grudnia 2020 r. ugrupowania opozycyjne podpisały porozumienie dotyczące wspólnego startu w wyborach. Nowa koalicja przełomem wdarła się do sondażowni, w kilku badaniach wyprzedzając wręcz rządzący sojusz Fidesz-KDNP. Plan opozycji jest prosty: w 106 okręgach jednomandatowych wystawić kandydatów, którzy mają największe szanse na zwycięstwo z przedstawicielami rządzących. Wcześniej w każdym z JOW mają się odbyć prawybory. Skoordynowany start w JOW będzie niezwykle trudny, o czym pisaliśmy na łamach DGP jeszcze w grudniu 2020 r. Parlament znowelizował wówczas ordynację. Aby dane ugrupowanie mogło ubiegać się o mandat z listy krajowej, będzie musiało wystawić kandydatów w co najmniej dwóch trzecich wszystkich JOW. Na razie nie wiadomo, jak opozycja z tegowybrnie.
System prawyborów ma dotyczyć także kandydata na premiera. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Karácsony to tylko jeden z kandydatów. Obok niego o nominację ubiegają się: Klára Dobrev, wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego z Koalicji Demokratycznej, András Fekete-Győr, lider ruchu Momentum, wreszcie Péter Márki-Zay, burmistrz miasta Hódmezővásárhely. Start może jeszcze rozważać Tímea Szabó, popularna posłanka niezrzeszona. Jaki jest problem z powyższymi kandydatami? Przede wszystkim są to – z wyjątkiem Márki-Zaya – kandydaci wielkomiejscy, a w zasadzie wielkobudapeszteńscy. Grają raczej na utrzymanie obecnego poparcia, ale nie mają wielkich zdolności pozyskiwania nowegoelektoratu.
W mojej opinii języczkiem u wagi jest kandydat Jobbiku, obecny lider tego ugrupowania Péter Jakab. W ostatnich latach Jobbik przeszedł transformację od skrajnej prawicy do centrum, nie rezygnując z elementów tożsamościowych, acz wyzbywając się haseł ekstremistycznych. Jakab byłby przynajmniej w stanie w jakimś stopniu poszerzyć bazę wyborczą, dotychczas skupioną głównie wokół Budapesztu. Dla bardziej liberalnych zwolenników Fideszu byłaby to postać bardziej do zniesienia niż – ujmując wprost – znienawidzeni liberałowie. Dlatego Jakabowi poświęca się tak wiele uwagi w medialnych seansach nienawiści w telewizjipublicznej.
Chociaż prawybory to pomysł z gruntu demokratyczny, niosą ze sobą istotne zagrożenie: trollowanie procesu przez zwolenników Fidesz-KDNP. W prawyborach będzie mógł wziął udział każdy obywatel. Fidesz jest w stanie bez większego trudu zachęcić zwolenników do udania się na nie i wyboru mniej groźnych kandydatów. Opozycji trudno będzie wybrnąć z takiego ośmieszenia prawyborów. Pytanie brzmi też, o co gra opozycja. W jej własnym przekazie, rzecz jasna, o zwycięstwo. W mojej opinii zwycięstwo byłoby wskazane, ale nie w 2022 r., lecz cztery lata później. Na razie opozycja ma szansę pozbawić Fidesz większości konstytucyjnej, co można byłoby osiągnąć już w 2018 r., gdyby już wówczas partiom antyrządowym udało sięporozumieć.
Przyjmijmy, że opozycja uzyska 90 mandatów w 199-osobowym parlamencie. Fidesz-KDNP będzie miał związane ręce. Partia władzy każdą strategiczną nowelizację ustawy okrasza klauzulą, że do jej kolejnej zmiany jest wymagana większość konstytucyjna. Gdyby taka arytmetyka zaistniała, doszłoby do paraliżu państwa, w którym jedyną szansą na uchwalanie ustaw i obsadzanie ważnych urzędów byłaby pomoc opozycji. Wówczas istniałby cień szansy na realizację przez opozycję części jej programu. Chodzi np. o pojawienie się opozycji w sądownictwie czy mediach. W efekcie w 2026 r. opozycja mogłaby na równiejszych zasadach wystartować w kolejnych wyborach, pokazując jednocześnie, co z jej programu (którego jeszcze nie ma) udało sięzrealizować.
Wariant odwrotny, czyli zwycięstwo opozycji, ale bez uzyskania większości konstytucyjnej, doprowadzi do paraliżu państwa i obstrukcji ze strony Fidesz-KDNP. Po wyborach w 2022 r. nowy parlament wybierze prezydenta. Choć jego pozycja ustrojowa jest na Węgrzech bardzo słaba, byłaby to szansa na wciągnięcie na ten urząd kandydata obecnej opozycji. Historia zna takie przypadki, kiedy w 2005 r. pozostający w opozycji Fidesz był w stanie doprowadzić do zaprzysiężenia pod rządami lewicy i liberałów László Solyóma. Tak czy inaczej gra o przywództwo w opozycji się nie zakończyła. A pochopne wyciąganie odwrotnych wniosków nieraz prowadziło do zaskoczeń, jak wtedy, gdy w 2018 r. wysoka frekwencja miała doprowadzić do pokonania ViktoraOrbána.