Ale od początku. 20 grudnia 2020 r. ugrupowania opozycyjne podpisały porozumienie dotyczące wspólnego startu w wyborach. Nowa koalicja przełomem wdarła się do sondażowni, w kilku badaniach wyprzedzając wręcz rządzący sojusz Fidesz-KDNP. Plan opozycji jest prosty: w 106 okręgach jednomandatowych wystawić kandydatów, którzy mają największe szanse na zwycięstwo z przedstawicielami rządzących. Wcześniej w każdym z JOW mają się odbyć prawybory. Skoordynowany start w JOW będzie niezwykle trudny, o czym pisaliśmy na łamach DGP jeszcze w grudniu 2020 r. Parlament znowelizował wówczas ordynację. Aby dane ugrupowanie mogło ubiegać się o mandat z listy krajowej, będzie musiało wystawić kandydatów w co najmniej dwóch trzecich wszystkich JOW. Na razie nie wiadomo, jak opozycja z tego wybrnie.
System prawyborów ma dotyczyć także kandydata na premiera. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Karácsony to tylko jeden z kandydatów. Obok niego o nominację ubiegają się: Klára Dobrev, wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego z Koalicji Demokratycznej, András Fekete-Győr, lider ruchu Momentum, wreszcie Péter Márki-Zay, burmistrz miasta Hódmezővásárhely. Start może jeszcze rozważać Tímea Szabó, popularna posłanka niezrzeszona. Jaki jest problem z powyższymi kandydatami? Przede wszystkim są to – z wyjątkiem Márki-Zaya – kandydaci wielkomiejscy, a w zasadzie wielkobudapeszteńscy. Grają raczej na utrzymanie obecnego poparcia, ale nie mają wielkich zdolności pozyskiwania nowego elektoratu.