Dzisiaj mija 100 dni Joego Bidena w Białym Domu. Cezura ta ma dla amerykańskich prezydentów wymiar głównie symboliczny. Jako pierwszy posłużył się nią Franklin Delano Roosevelt w przemówieniu radiowym z 24 lipca 1933 r., chcąc podsumować pracowity początek swojej kadencji, w tym 15 poważnych inicjatyw skupionych na walce z wielkim kryzysem.

Dla Bidena był to przede wszystkim czas zmagań z pandemią, ale też stopniowego przedstawiania swojej wizji Ameryki. Pierwszy był pakiet ratunkowy dla gospodarki o wartości 2 bln dol., w ramach którego do wielu gospodarstw domowych powędrowały bezzwrotne czeki o wartości nawet 1400 dol. Kolejny był pakiet infrastrukturalny, który ma sprzyjać redukcji emisji gazów cieplarnianych przez USA o połowę do 2030 r.
Wczoraj z kolei prezydent przedstawił ostatni element układanki, plan dla amerykańskich rodzin. Obejmuje on zwiększenie nakładów na edukację przedszkolną i opiekę nad seniorami, darmową edukację w publicznych koledżach, a także stworzenie federalnego programu płatnych urlopów macierzyńskich. Wszystkie pomysły, z których część ma być sfinansowana z podwyżek podatków dla firm i najlepiej zarabiających Amerykanów, tworzą lewicowy program, którego Waszyngton nie widział od czasów Wielkiego Społeczeństwa Lyndona Johnsona w latach 60.
Otwarte pozostaje jednak pytanie o szanse wprowadzenia tych zamiarów w życie. Demokraci mają większość w Izbie Reprezentantów, ale w Senacie już nie cieszą się pełną swobodą. Dla pewnej części pomysłów muszą znaleźć więc poparcie wśród republikanów, o co będzie trudno. Lider republikańskiej większości w izbie wyższej Mitch McConnell już mówi w mediach, że administracja Bidena nie ma społecznego mandatu, aby wprowadzać tak lewicową agendę.
Alternatywą dla demokratów jest zmiana zasad działania izby wyższej. Pozwoliłoby to przyjmować tam prawo zwykłą większością głosów, 50 zamiast obecnych 60. Stanowiłoby to jednak niebezpieczny precedens, podobnie jak pomysł zwiększenia liczebności Sądu Najwyższego. O ponadpartyjność, o której tak dużo mówił Biden, trudno. To funkcja szerszych procesów zachodzących w społeczeństwie. Jak widać na wykresach zamieszczonych obok, ostatni prezydenci cieszyli się ogromnym poparciem wśród zwolenników swoich partii i głęboką niechęcią wśród zwolenników opozycji. W takich warunkach trudno o kompromis.
Lewicowość Bidena ma jednak granice. Pokazała to debata o wprowadzeniu federalnej minimalnej stawki w wysokości 15 dol. za godzinę pracy. Pomysł był mocno popierany przez lewe skrzydło Partii Demokratycznej, ale prezydent go porzucił, kiedy stało się jasne, że budzi on opór wśród reszty członków jego ugrupowania. Bardziej konserwatywni demokraci będą też temperowali inne co bardziej progresywne pomysły. Na razie Bidenowi opłaca się takie manewrowanie. Po 100 dniach demokrata jest równie popularny, co Bill Clinton i George W. Bush, bardziej niż Donald Trump i mniej niż jego były szef Barack Obama. Pierwsze 100 dni to jednak dopiero początek, a jak powiedział kiedyś poprzednik Bidena, dynamit czai się za każdymi drzwiami.
Notowania Joego Bidena na tle poprzednich prezydentów