Emilijan Gebrew to postać znana w niewielkim w sumie świecie handlarzy bronią. Od lat jest zadrą i problemem dla niektórych Rosjan. Przed aneksją Krymu i separatyzmem na Donbasie powiązana z nim w nieprzejrzysty sposób fabryka pod graniczącym z Rumunią miastem Ruse zaopatrywała najróżniejsze formacje zbrojne i regularne oddziały w Azji i Afryce.

Po 2014 r. biznesmen zbroił jednostki walczące na Donbasie z separatystami. Pośrednikami bywali Czesi i czasami Polacy. Za pomocą przecieków w bułgarskich i serbskich mediach Rosjanie próbowali przedstawić ten proceder w niekorzystnym świetle, o czym w grudniu 2019 r. szczegółowo pisaliśmy w DGP. Gebrew zaangażował się też w dozbrajanie wspieranych przez Stany Zjednoczone formacji walczących z reżimem Baszara al-Asada w Syrii. Norma, jeśli chodzi o pracę w tej branży.
Jeszcze przed wielką geopolityczną grą wokół Krymu i Bliskiego Wschodu Bułgar wyprowadzał z równowagi rosyjskich pułkowników i oligarchów, którzy na lewo, za pośrednictwem schematów korupcyjnych, próbowali dorabiać we wspomnianej wcześniej Azji czy Afryce. W efekcie zaszkodził Federacji Rosyjskiej na dwóch płaszczyznach. Bruździł w ważnych operacjach ekspedycyjnych (Ukraina i Syria) i psuł prywatne interesy, przez co kilku ważnych wojskowych nie mogło postawić sobie np. trzeciej daczy w położonym nad ‒ nieodległymi od Moskwy ‒ atrakcyjnymi akwenami Puszkino, gdzie w latach 20. swój letni dom miał Władimir Majakowski.
Te wszystkie zniewagi wymagały odpowiedzi. Najpierw, jesienią 2014 r., w powietrze dwa razy wyleciały zapasy Gebrewa w magazynach niedaleko czeskiego Zlinu. W 2015 r. próbowano go otruć. Krytyczny obiad Gebrew zjadł – no właśnie – z Polakami w restauracji w centrum Sofii 27 kwietnia 2015 r. po południu. Niewykluczone, że mogło chodzić o wmontowanie ich w całą sprawę. Zalegendowanie otrucia jako rzekomego sporu biznesowego. Wątek ten szybko odrzuciła bułgarska prokuratura i sam Gebrew, który stwierdził, że nie ma konfliktu z Polakami i traktuje ich jako sprawdzonych partnerów.
Udział w obiedzie jest ważny również z innego powodu. Nasi rodacy nie mieli żadnych objawów zatrucia, co specjalistom od chemikaliów kazało przyjąć hipotezę, że w ataku zastosowano dioksyny (według pisma „Lancet” użyto ich również wobec Wiktora Juszczenki w 2004 r.) lub substancje na bazie fosforu, a nie słynnego nowiczoka. Kolejnego dnia po podaniu trucizny Gebrew – już chory – spotkał się z kolejnymi partnerami biznesowymi z Polski. Kilka godzin później znów rozmawiał z Rosjanami. Ostatecznie tego samego dnia nieprzytomny trafił do szpitala.
Szybko ustalono personalia oficera jednostki funkcjonującej w ramach rosyjskiego wywiadu wojskowego GUGSz (wówczas jeszcze pod nazwą GRU), który stał za otruciem. Był nim Dienis Siergiejew vel Siergiej Fiedotow, który kilka lat później – według portalu Bellingcat – brał udział w próbie otrucia byłego oficera rosyjskich służb specjalnych Siergieja Skripala. Czeski magazyn „Respekt” wiąże go też z atakiem na magazyny we Vrběticach pod Zlinem.
Siergiejew to absolwent elitarnej Wojskowej Akademii Dyplomatycznej, tzw. Konserwatorium GRU, do której wstąpił w szarży kapitana. Wiemy o tym ze śledztwa Bellingcata. Najbardziej ostrożnie przyjmuje się, że dziś jest podpułkownikiem. Niektóre źródła podają, że po atakach w Czechach, Bułgarii i Wielkiej Brytanii może być jednak pułkownikiem lub nawet generałem brygady (najwyższy stopień w służbach wywiadowczych). Bellingcat, który na czarnym rynku zdobył dokumenty Siergiejewa, podaje, że jest on udziałowcem firmy konsultingowej Loreven Style Ltd. To oznacza, że zdarza mu się pracować bez przykrycia dyplomatycznego i immunitetu, a po ewentualnym zatrzymaniu mógłby stanąć przed sądem w państwie, przeciwko którego interesom działał.
Z historii jego bułgarsko-czeskiej działalności płynie kilka ważnych wniosków. Rosjanie w ciągu ostatnich pięciu, sześciu lat rozbestwili się nie tylko na terenie byłego ZSRR, lecz także w całej Europie Środkowej. Region zaczynają traktować jak swoje podwórko, a w ich operacjach giną ludzie. W Czechach Rosjanie wysadzili magazyn z bronią. W Bułgarii próbowali otruć człowieka, a ich ambasada hurtem werbowała do współpracy wojskowych, polityków i urzędników państwowych.
Z Finlandii Rosjanie wykradli próbki chemikaliów, które zostały użyte przeciw Gebrewowi. W Czarnogórze, na krótko przed przyjęciem tego państwa do NATO, za pomocą najemników próbowali zabić premiera i wywołać zamieszki (swoją drogą tą operacją dowodził były zastępca attaché wojskowego w Warszawie, wyrzucony na wniosek polskiego kontrwywiadu, Eduard Szyszmakow vel Szyrokow). W Niemczech Rosjanie zabili Gruzina, którego deportacji wcześniej domagał się Kreml.
Skoro skala działalności Rosji jest tak szeroka, najprawdopodobniej decyzja Czechów o wydaleniu 16 proc. składu ambasady rosyjskiej i zlikwidowanie w ten sposób zaplecza logistycznego dla dywersji ma sens. Przeprowadzona w skali całej Europy Środkowej znacznie ograniczyłaby możliwości Kremla. Nie chodzi o to, że Rosjanie osiągają tu jakieś spektakularne sukcesy. Skala ich wpadek i dekonspiracji jest ogromna. Ważne jednak, by nie czuli się jak u siebie. Aby ich praca nie była tak zuchwała ibezczelna.