Setki uczestników antywojskowych protestów w Birmie, otoczonych w nocy przez siły bezpieczeństwa na jednym z osiedli w Rangunie, we wtorek były w stanie opuścić kryjówki – przekazali działacze. O ich uwolnienie apelowały zachodnie rządy i ONZ.

Siły bezpieczeństwa zamknęły w poniedziałek po południu dzielnicę Sanchaung w Rangunie, odcinając drogę ucieczki setkom osób, które uczestniczyły w prodemokratycznych marszach w Dniu Kobiet. Były to kolejne masowe demonstracje przeciwko zamachowi stanu z 1 lutego.

W nocy funkcjonariusze strzelali z broni palnej i używali granatów hukowych, grożąc, że przeszukają mieszkania i ukarzą wszystkie osoby spoza dzielnicy oraz mieszkańców, którzy je ukrywają.

Sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres wezwał do „maksymalnej powściągliwości” i zaapelował o „bezpieczne uwolnienie wszystkich osób bez użycia przemocy i aresztowań”. Do uwolnienia otoczonych osób wezwało też m.in. biuro ONZ w Birmie, przedstawicielstwo UE oraz ambasady USA i Wielkiej Brytanii.

W innych częściach Rangunu, mimo obowiązującej godziny policyjnej, tysiące osób wyszły na ulice, żądając uwolnienia uwięzionych w dzielnicy Sanchaung. Siły bezpieczeństwa próbowały rozbijać demonstracje przy użyciu broni palnej i granatów hukowych – podał Reuters.

Blokada dzielnicy zakończyła się we wtorek około godz. 4 nad ranem czasu miejscowego (godz. 22.30 w poniedziałek czasu polskiego), ale część demonstrantów czekała w kryjówkach do świtu w obawie, że władze zastawiły na nich pułapkę – przekazała agencja EFE, powołując się na protestujących.

Tymczasem w poniedziałkowych demonstracjach na północy Birmy i w delcie rzeki Irawadi zginęło trzech protestujących – podała agencja Reutera, powołując się na świadków i miejscowe media. Łącznie w toku protestów zabitych zostało już ponad 50 osób.

Wojskowa junta cofnęła w poniedziałek licencje pięciu niezależnym mediom, które relacjonowały protesty i strajki po zamachu stanu – wynika z informacji przekazanych przez kontrolowaną przez wojsko państwową telewizję MRTV.

Również w poniedziałek żołnierze i policjanci przeprowadzili nalot na redakcję portalu Myanmar Now w Rangunie, zabierając komputery, drukarki i elementy serwera. W budynku nie było wówczas dziennikarzy – przekazał ten portal.

„Doszliśmy do punktu, w którym dalsze wykonywanie naszej pracy niesie ryzyko uwięzienia lub zabicia. Jedno jest pewne, nie przestaniemy opisywać olbrzymich zbrodni, które reżim popełnia w całym kraju” – oświadczył redaktor naczelny portalu Swe Win.

Protesty odbywają się codziennie od ponad miesiąca. Ich uczestnicy domagają się uwolnienia demokratycznie wybranej przywódczyni, noblistki Aung San Suu Kyi oraz przywrócenia obalonego rządu Narodowej Ligi na rzecz Demokracji (NLD). Wojskowe władze postawiły Suu Kyi szereg zarzutów kryminalnych, za które grozi jej wieloletnie więzienie.

NLD odniosła wysokie zwycięstwo w listopadowych wyborach parlamentarnych. Armia twierdzi jednak, że wybory były sfałszowane, mimo że komisja wyborcza nie dopatrzyła się nieprawidłowości.

Junta ogłosiła stan wyjątkowy na okres roku i zapowiedziała kolejne wybory. Wielu Birmańczyków nie wierzy jednak w te zapowiedzi i obawia się, że zamach stanu będzie zaledwie początkiem długotrwałej, opresyjnej dyktatury wojska.