Sztab generalny dołączył do opozycyjnych żądań dymisji premiera obwinianego o klęskę na wojnie z Azerbejdżanem

Rząd Nikola Paszinjana pokłócił się z wojskiem o to, kto odpowiada za klęskę w wojnie z Azerbejdżanem, w wyniku której Ormianie stracili kontrolę nad większą częścią samozwańczej Republiki Górskiego Karabachu i musieli zgodzić się na wkroczenie rosyjskich sił pokojowych.
Najnowsza odsłona kryzysu zaczęła się od komentarzy na temat wykorzystania systemów rakietowych typu Iskandier. Najpierw prezydent Serż Sarkysjan, wywodzący się z wrogiego Paszinjanowi obozu politycznego, wyraził zdziwienie, że wojsko nie wykorzystało rosyjskich rakiet natychmiast po wybuchu starć. Paszinjan odparł w wywiadzie dla serwisu 1in.am, że zestawy rakietowe są niskiej jakości, a podczas działań zbrojnych pociski „nie wybuchały albo wybuchały tylko w 10 proc.”. Te słowa zdementowali wice szef sztabu gen. Tiran Chaczatrjan i rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow, który powiedział, że „rosyjski sprzęt niejednokrotnie demonstrował swoją skuteczność w różnych częściach świata”.
W środę Paszinjan zdymisjonował gen. Chaczatrjana oraz szefa sztabu gen. Onika Gasparjana, jednak Sarkysjan odmówił podpisania tych decyzji. Nazajutrz sztab generalny zażądał od premiera dymisji i oskarżył, że nie jest zdolny do podejmowania odpowiednich decyzji w sytuacji kryzysowej. Nad Erywaniem pojawiły się samoloty bojowe. Szef rządu nazwał te działania próbą przewrotu i zwołał manifestację swoich zwolenników, a w jego otoczeniu pojawiły się zapowiedzi impeachmentu głowy państwa. W stolicy zebrali się też przeciwnicy rządu. – Budujemy barykady, żeby zmusić parlament do odwołania premiera – wezwał jeden z liderów opozycji Wazgen Manukjan. Odpowiedziały mu okrzyki „Nikol zdrajca”. Gdy zamykaliśmy to wydanie DGP, protest wciąż trwał. – Paszinjan stracił już władzę w Armenii – przekonywał przywódca innej partii opozycyjnej Iszchan Saghateljan.
Paszinjan doszedł do władzy w 2018 r. w wyniku pokojowej rewolucji przeciwko skorumpowanym rządom Republikańskiej Partii Armenii, z której wywodzi się prezydent Serż Sarkysjan, pochodzący zresztą z Górskiego Karabachu. Paszinjan przypieczętował sukces przedterminowymi wyborami, w których jego partia Mój Krok zdobyła 70 proc. głosów i niekwestionowaną większość w parlamencie. Moskwa, najważniejszy sojusznik Erywania, z dystansem podeszła do zmiany władzy. Mimo to po czwartkowej rozmowie Paszinjana z prezydentem Władimirem Putinem Kreml oświadczył, że „sytuacja powinna pozostać w polu konstytucyjnym”, co zinterpretowano jako wsparcie dla premiera. Amerykański Departament Stanu wezwał wojskowych, by nie mieszali się do polityki. Działania wojska potępił też Mevlüt Çavuşoğlu, minister spraw zagranicznych Turcji, którą Ormianie zasadniczo uznają za swojego wroga numer jeden.
Klęska w Górskim Karabachu znacząco obniżyła poziom poparcia Mojego Kroku. Sondaże wskazują zarazem, że Ormianie nie chcą powrotu republikanów do władzy ani nie widzą przekonującej alternatywy dla rządów Paszinjana. Według przeprowadzonego w połowie lutego badania Mój Krok wciąż może liczyć na 33 proc. głosów, gdy druga pod względem popularności Kwitnąca Armenia – jedynie na 4 proc. Pod koniec 2020 r. obóz rządzący nie wykluczał rozpisania przedterminowego głosowania powszechnego, które Mój Krok wciąż mógłby wygrać, choć już nie z takim poparciem, jak w 2018 r. W ostatnich tygodniach Paszinjan zaczął się jednak wycofywać z tych zapowiedzi. Według konstytucji kolejne wybory powinny się odbyć jesienią 2023 r.