Choć powyborcze protesty przygasły, antyrządowe nastroje na Białorusi nie osłabły

Dzisiaj w Mińsku, dokładnie pół roku po sfałszowanych wyborach prezydenckich, ruszy proces dwóch dziennikarek Biełsatu oskarżonych o „organizowanie działań naruszających porządek publiczny”. Kaciarynie Andrejewej i Darji Czulcowej, które zostały już uznane przez organizacje obrony praw człowieka za więźniów politycznych, grożą trzy lata więzienia.
Andrejewa ma 27, a Czulcowa – 23 lata. Obie pracowały dla Biełsatu, białoruskojęzycznego kanału nadającego z Warszawy. Andrejewa wspólnie z mężem Iharem Iljaszem napisała też dobrze odebraną książkę „Biełorusskij Donbass” (Białoruski Donbas) o tamtejszych kontekstach wojny w Zagłębiu Donieckim. Obie od początku protestów relacjonowały wydarzenia na ulicach, m.in. prowadząc streamy, czyli długie wejścia na żywo. Białoruskie MSZ nie wydaje współpracownikom Biełsatu akredytacji pozwalających na pracę, więc nie uznaje ich za dziennikarzy. Według szefowej kanału Agnieszki Romaszewskiej-Guzy w 2020 r. jej dziennikarzy zatrzymywano 162-krotnie.
Śledczy imputują reporterkom, że nie tylko uczestniczyły 15 listopada 2020 r. w protestach upamiętniających zamordowanego demonstranta Ramana Bandarenkę, lecz także nimi kierowały. Prokuratura wyliczyła, że Andrejewa i Czulcowa swoimi działaniami miały doprowadzić do zatrzymania ruchu 13 linii autobusowych, trzech trolejbusowych i trzech tramwajowych, przez co miejska spółka Minsktrans straciła 11,6 tys. rubli (16,3 tys. zł). Kobiety zostały wówczas zatrzymane i od tego czasu przebywają w areszcie. Obrońcy praw człowieka określają zarzuty mianem absurdalnych; ambasada USA wezwała do uwolnienia dziennikarek.
Sprawa Andrejewej i Czulcowej będzie jednym z pierwszych procesów politycznych związanych z wyborami 2020 r. W sumie od sierpnia zatrzymano ponad 30 tys. Białorusinów, wszczęto też ponad 1800 postępowań karnych, z których część może się skończyć wyrokami pozbawienia wolności. 217 osób uznano za więźniów politycznych. Wśród nich są także byli i niedoszli kandydaci na prezydenta: Wiktar Babaryka, Siarhiej Cichanouski i Mikałaj Statkiewicz, lider opozycyjnej chadecji Pawieł Siewiaryniec, szefowa sztabu Babaryki Maryja Kalesnikawa czy kierownictwo Press Clubu Belarus z jego założycielką Juliją Słucką na czele.
Pewne sygnały wskazują na to, że władze dopuszczają uwolnienie części więzionych opozycjonistów w zamian za ocieplenie w relacjach z Zachodem. Komunista Juryj Waskrasienski, który w czasie kampanii wyborczej pomagał Babaryce, za co trafił do aresztu, po uwolnieniu otrzymał od władz misję konsultowania planowanych zmian w konstytucji, a ostatnio przedstawił listę kandydatów do wyjścia na wolność. Komentatorzy potraktowali ją jako balon próbny, który ma wybadać reakcję Zachodu i środowisk antyrządowych.
– Mam nadzieję, że państwa europejskie tym razem na to nie pójdą. Wszyscy albo nikt. Handel więźniami jest niedopuszczalny – mówiła w ubiegłotygodniowej rozmowie z DGP liderka opozycji Swiatłana Cichanouska, żona Siarhieja. Cichanouskiej, którą zmuszono do wyjazdu na Litwę, udało się powołać kilka struktur opozycyjnych, cieszących się szerokiem uznaniem wśród przeciwników Alaksandra Łukaszenki. Poza biurem Cichanouskiej powstała Rada Koordynacyjna, przypominająca parlament, oraz Ludowy Zarząd Antykryzysowy pod wodzą eksministra kultury Pawła Łatuszki, który ma pełnić funkcje rządu.
Cichanouska przekonywała DGP, że właśnie brak odpowiednich struktur storpedował plany zorganizowania pod koniec lata strajku generalnego. Protesty do końca nie wygasły, jednak w ostatnich tygodniach frekwencja na nich jest zdecydowanie słabsza. – Łukaszence udało się pałkami nieco powstrzymać protesty, ale zmienić ludzi w ten sposób się nie da – mówiła nam liderka opozycji. Przeciwnikom władz nie udało się za to przełamać więzów lojalności łączących urzędników z Łukaszenką. Poza Łatuszką próżno szukać znanych nazwisk, które by po 9 sierpnia 2020 r. przeszły na drugą stronę barykady.
Jednakże pękła zmowa milczenia. Coraz częściej dochodzi do wycieku informacji, dokumentów i nagrań z instytucji państwowych. Są one publikowane przez telegramowy kanał Nexta, będący głównym źródłem informacji dla przeciwników władzy, doradcę Cichanouskiej Franaka Wiaczorkę, media zachodnie i rosyjskie. Dzięki przeciekom poznaliśmy w ostatnim czasie niezrealizowane plany władz dotyczące mordowania przeciwników politycznych za granicą czy budowy obozów koncentracyjnych dla zatrzymywanych manifestantów, liczebność poszczególnych struktur MSW, wreszcie zaangażowanie struktur państwowych w przemyt papierosów do Rosji.
Po ubiegłorocznych wyborach znacznie pogorszyła się międzynarodowa pozycja Łukaszenki. Po szacunku ze strony Zachodu, na który białoruski przywódca zapracował swoim zaangażowaniem w doprowadzenie w latach 2014–2015 do zawieszenia broni na Donbasie, nie ma już śladu. Europejskie i amerykańskie sankcje nałożone na Białoruś pozostawiły Mińsk w sytuacji sam na sam z Moskwą. Na razie Rosjanie nie próbowali dociskać Łukaszenki, obawiając się najwyraźniej, że straci władzę, jednak ich oczekiwania są od wielu tygodni jasno artykułowane.
Mińsk ma znowelizować konstytucję, zwiększając rolę parlamentu, co pozwoliłoby na wejście do gry prorosyjskich partii politycznych. Wiceszef rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa Dmitrij Miedwiediew wrócił też ostatnio do planów przyspieszonej integracji, zakładającej m.in. rezygnację z własnej waluty. Łukaszenka zdecydowanie niemal dokładnie przed rokiem odrzucił tego typu pomysły, a teraz próbuje się wycofać ze złożonych latem obietnic ograniczenia własnych prerogatyw. Najważniejsze pytanie brzmi, czy ze względu na wybuch społeczny nie jest już zbyt słaby, by oprzeć się tego rodzaju naciskom. ©℗
Pewne sygnały wskazują na to, że władze dopuszczają wypuszczenie części więzionych opozycjonistów w zamian za ocieplenie w relacjach z Zachodem