Sukces Doliny Krzemowej bądź izraelskiej sceny technologicznej w dużej mierze opierał się na wydatkach zbrojeniowych oraz poszukiwaniach nowych technologii wojskowych. W świecie globalnej rywalizacji geostrategicznej oraz partnerstwa popartego siłą, kluczowe pytanie brzmi: czy Polska wykorzysta tę szansę?

Armaty czy masło

Dla kraju, który sąsiaduje z Rosją, wydatki na zbrojenia to obecnie konieczność. Ale czy w obliczu rosnącego zagrożenia jesteśmy w stanie uchronić naszą gospodarkę przed zapaścią? Czas zastanowić się nad tym, co zrobić, byśmy wytrzymali wyścig zbrojeń. Wiceszef MON Cezary Tomczyk stwierdził, że co najmniej połowa wydatków na uzbrojenie powinna zostać w rodzimym przemyśle. To pokazuje, że myślenie w kontekście obniżania efektywnego kosztu zbrojeń zaczyna się pojawiać w naszej klasie politycznej.

To dobrze, ale problem jest poważniejszy. Nasz przemysł obronny nie jest w stanie obsłużyć dużej liczby zamówień. Droga do odbudowy rodzimej produkcji jest długa i naznaczona wieloletnimi dotacjami i inwestycjami. Tymczasem zagrożenie jest tuż za progiem – to właśnie Putin przeszedł do konfrontacji, która jeszcze kilka lat temu była trudna do wyobrażenia. Dylemat kupowania na już, dużym kosztem i zza granicy, w obliczu realnego zagrożenia wobec długotrwałej budowy własnego potencjału, jest poważny i wymaga trudnych kompromisów. Nie można zjeść ciastka i mieć ciastko – trzeba się zastanowić, na czym powinien skupić się polski przemysł. Powoływanie się na przykład Turcji, która jest w stanie zaspokoić 80 proc. swoich potrzeb wojskowych, nie bierze pod uwagę uwarunkowań wewnętrznych. Ankara utrzymuje drugą co do wielkości armię NATO i jej zapotrzebowanie potrafi zapewnić efekty skali. Polska nie jest w stanie wygenerować podaży na poziomie 80 proc. potrzebnego sprzętu – nawet gdyby cała gospodarka zajęła się tylko zbrojeniami.

Skoro nie jesteśmy w stanie produkować wszystkiego, musimy zastanowić się, na co chcemy postawić. Mamy samobieżne armatohaubice i moździerze. Mamy też spore doświadczenie w produkcji dronów. Nie musimy więc zaczynać od zera, mając sprzęt przetestowany w warunkach bojowych. Potrzeba natomiast inwestycji w skalę. To zaś wymaga pewności poziomu zamówień lub przejęcia części ryzyka przez państwo.

Podwójne zastosowanie

Elementem strategii rozwoju powinny być inwestycje w technologie podwójnego zastosowania (dual-use technologies) – innowacje, które z powodzeniem mogą być wykorzystywane tak w sektorze wojskowym, jak i cywilnym. Wdrażanie rozwiązań opartych na sztucznej inteligencji, dronach, aparaturze badawczej czy bioinżynierii może otworzyć przed Polską nowe perspektywy rozwoju.

W głośnym artykule „Guns and Growth: The Economic Consequences of Defense Buildups” (Broń i wzrost: ekonomiczne konsekwencje rozbudowy sił obronnych) Ethan Ilzetzki z LSE argumentuje, że w dłuższej perspektywie zwiększone wydatki na obronność mogą przynieść korzyści w zakresie innowacyjności, szczególnie, gdy nakłady na badania i rozwój przynoszą efekt synergii z sektorem prywatnym. Badacz szacuje, że wzrost wydatków wojskowych o 1 proc. PKB może zwiększyć długoterminową produktywność o 0,25 proc. zarówno dzięki efektowi uczenia się poprzez działanie, jak i inwestycjom w badania i rozwój. Przy czym, jak zaznacza, prawie 80 proc. europejskich zamówień obronnych pochodzi obecnie od dostawców spoza UE.

Wszystko wskazuje na to, że pieniądze na inwestycje powinny się znaleźć. Europa wychodzi powoli z dość konserwatywnych zasad budżetowych zarówno na poziomie krajowym, jak i unijnym. Nowy fundusz na dozbrojenie Europy ma ponownie oprzeć się na wspólnym zadłużeniu – co po instrumentach covidowych sugeruje pogłębienie integracji. A nic tak nie spaja małżeństwa jak kredyt – nie inaczej jest z państwami. Jednocześnie obsługa zadłużenia wymagać będzie rozszerzania bazy dochodowej UE, bo w spłatę zadłużenia w całości nie wierzy już chyba zupełnie nikt. Polskę też czeka debata nad konstytucyjnym limitem zadłużenia, choć spodziewać się możemy jego obchodzenia przez rządzących – bo na debatę nad zmianą ustawy zasadniczej nie jesteśmy gotowi.

Czołgi zamiast samochodów

Rosnące poczucie zagrożenia znajduje odzwierciedlenie w danych ekonomicznych. Rheinmetall, największy europejski producent amunicji, pod względem wartości rynkowej wyprzedził Volkswagena – największego dostawcę aut w Europie. Targany coraz większymi trudnościami rynek motoryzacyjny nie jawi się już jako stabilne koło zamachowe gospodarki, generujące nowe miejsca pracy. Czy więc miast produkować samochody zaczniemy wytwarzać czołgi? Rheinmetall zapowiedział gotowość przekształcenia fabryki samochodów Volkswagena w Dolnej Saksonii w zakład produkcyjny pojazdów opancerzonych. Natomiast w lutym 2025 r. francusko-niemiecki koncern producent czołgów KNDS ogłosił przekształcenie fabryki wagonów kolejowych we wschodnich Niemczech w linię produkcyjną czołgów.

W takim otoczeniu Polska winna również utrzymać wszechstronną bazę produkcyjną gotową do przezbrojenia. Opcja realna zawarta w takim parku produkcyjnym może decydować o przyszłości przemysłu w Polsce. Możemy zbudować kompetencje w ramach specjalizacji komplementarnych do produktów już istniejących, najlepiej w zakresie wysokich technologii i oprogramowania. Kluczowe komponenty uzbrojenia pochodzące z Polski stanowić mogą dodatkowy element bezpieczeństwa gospodarczego – podobnie jak „krzemowa tarcza” Tajwanu.

Otwartym pozostaje pytanie, czy klasa polityczna posiada odpowiednie kompetencje i motywację, by takową zmianę wprowadzić. Czasy wymagają polityki gospodarczej, w której bezpieczeństwo jest najważniejszym czynnikiem. Doszukując się rozwoju innowacji dzięki wydatkom na zbrojenia, nikt nie neguje faktu, że te pieniądze mogłyby być wydane na nowe szkoły i szpitale. Jednak w obliczu rosnącego zagrożenia, co może przynieść lepszy zwrot z inwestycji niż ochrona naszych rodzin? ©Ⓟ