Prawo i Sprawiedliwość liczy się z utratą części pieniędzy budżetowych. Ma nadzieję, że ewentualną niekorzystną decyzję PKW uchyli Sąd Najwyższy.

Państwowa Komisja Wyborcza podejmie dziś trzecią próbę rozliczenia ubiegłorocznej kampanii wyborczej PiS. W lipcu dwukrotnie odraczała przyjęcie uchwały, bo jej członkowie są podzieleni w kwestii tego, czy kodeks wyborczy w obecnym kształcie pozwala na ukaranie partii Jarosława Kaczyńskiego za wykorzystywanie na potrzeby agitacji m.in. pieniędzy rządowych.

– Mam nadzieję, że prawnik Kalisz zwycięży w starciu z politykiem Kaliszem – podkreśla w rozmowie z DGP poseł PiS Bartłomiej Wróblewski, nawiązując do licznych wypowiedzi medialnych byłego posła i ministra w rządach lewicy, który dziś zasiada w PKW, a w ostatnich tygodniach wziął na siebie tłumaczenie poczynań Komisji.

Wróblewski, który sam jest prawnikiem, przekonuje, iż nie ma podstaw do zakwestionowania sprawozdania wyborczego jego partii. – Zgodnie z opinią biegłego rewidenta sprawozdanie Prawa i Sprawiedliwości powinno być zaakceptowane. Zarzuty, które są formułowane, są zarzutami politycznymi. Analogiczne można formułować wobec innych komitetów – czy to Koalicji Obywatelskiej, czy Lewicy, że w różny sposób korzystały ze wsparcia instytucji publicznych – rządowych czy samorządowych – przekonuje poseł PiS.

PiS liczy na Sąd Najwyższy

Zarówno Wróblewski, jak i skarbnik PiS, były wicepremier Henryk Kowalczyk, zapowiadają, iż w razie niekorzystnej decyzji PKW partia odwoła się do Sądu Najwyższego. – Nie chcę na razie niczego przesądzać, ale przysługuje nam wówczas odwołanie – podkreśla Kowalczyk.

Gdyby do SN trafiło odwołanie PiS, wówczas rozpatrzy je nieuznawana przez obecną władzę i dużą część środowiska prawniczego utworzona w czasach rządów PiS Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Nieoficjalnie od polityków PiS można usłyszeć, iż liczą na to, że zasiadający tam sędziowie podzielą argumentację PiS. – Pod względem prawnym sprawa jest jasna, nie ma podstaw do tego, żeby odbierać nam choćby część pieniędzy budżetowych – mówi nam jeden z polityków PiS.

PKW, odraczając 31 lipca przyjęcie uchwały w sprawie rozliczenia PiS, zwróciła się o dodatkowe dokumenty do Rządowego Centrum Legislacji oraz NASK (Naukowej i Akademickiej Sieci Komputerowej). Chodzi o wyliczenia, które mają dowieść, że PiS w nielegalny sposób pozyskał, przyjął lub wydał przynajmniej 1 proc. całej kwoty przeznaczonej na kampanię wyborczą. Tego typu uchybienie, zgodnie z kodeksem wyborczym, mogłoby stanowić podstawę do zakwestionowania sprawozdania finansowego PiS i ukarania jej pozbawieniem części środków z budżetu.

Co zawierały dokumenty wysłane przez PKW do RCL i NASK?

W ostatnich dniach część mediów, m.in. portale Money.pl i Onet, informowała, iż materiały nadesłane do PKW przez RCL i NASK obejmują kwotę znacznie wyższą niż 1 proc. wydatków PiS (ok. 400 tys. zł). W przypadku Rządowego Centrum Legislacji chodziło o zatrudnienie przez jego ówczesnego szefa Krzysztofa Szczuckiego dodatkowych pracowników, którzy pracowali nie dla ówczesnej Rady Ministrów, ale na rzecz jego kampanii wyborczej, a NASK – zamówione w czasie kampanii wyborczej badania dotyczące wiarygodności PiS.

Politycy Prawa i Sprawiedliwości konsekwentnie odrzucają tego typu argumentację, powołując się przede wszystkim na analizę Krajowego Biura Wyborczego, która powstała jeszcze w lipcu. W dokumencie, który opisywaliśmy w tekście z 29 lipca („Zwrot w sprawie dotacji Prawa i Sprawiedliwości”), napisano m.in., iż kontroli PKW podlegają tylko działania komitetów wyborczych. „Nie może być zatem podstawą odrzucenia sprawozdania ani wskazania uchybienia obiektywny wpływ działań innego podmiotu na polepszenie szans wyborczych komitetu wyborczego, o ile działania te dokonywane były bez porozumienia z komitetem” – wskazuje KBW.

Niektórzy nasi rozmówcy z PiS przyznają, że partia przesadziła z promocją swoich kandydatów w ramach aktywności rządowych. Liczą się przy tym z możliwością utraty jakiejś części subwencji i dotacji budżetowej. – Katastrofa to nie będzie, ale nawet ubytek rzędu kilku milionów może być dla nas kłopotem. Mamy na utrzymaniu siedzibę partii, pracowników, płacimy też za ochronę prezesa Kaczyńskiego – wskazuje nasz rozmówca. ©℗