W Europie nie ma już ani jednego kraju, gdzie dzietność przekracza 2,15. To właśnie taką wartość uznano za konieczną dla zastępowalności pokoleń. Oznacza to, że w państwach tych nie jest możliwy wzrost ludności w długim terminie bez dodatniego salda migracji.
Ważne jest jednak tempo, w którym postępują procesy depopulacyjne. Są kraje, gdzie dzietność nie wynosi nawet połowy wartości potrzebnej do zastępowalności. Dotychczas problem ten dotyczył głównie państw Azji Wschodniej — Korei Południowej, Chin, Tajlandii, Singapuru czy Tajwanu. Wiele wskazuje jednak na to, że do tego niechlubnego grona dołączy niedługo Polska.
Lata 80. były już czasem spadku liczby urodzeń
Jeszcze na początku lat 80. dzietność w Polsce przekraczała poziom 2,2 dziecka. Rodziło się wtedy nawet 700 tys. dzieci rocznie. Lata 80. były jednak czasem spadku liczby urodzeń. W ciągu 10 lat doszliśmy do poziomu poniżej 500 tys., a dzietności poniżej 2,0.
Początek XXI w. był czasem, gdy bezrobocie dotykało co piątego aktywnego zawodowo Polaka. To właśnie w tamtym okresie dzietność spadła do zaledwie 1,22. Następne lata przyniosły poprawę sytuacji i na chwilę przed kryzysem mieliśmy wartość 1,4. Dobra koniunktura, niskie bezrobocie i wsparcie państwa sprawiły, że w 2017 r. dzietność w Polsce była najwyższa od lat. 90 i wyniosła 1,45. W 2018 r. wkroczyliśmy jednak w nowy, jeszcze bardziej dotkliwy okres spadków.
Przełomem był wybuch pandemii
Z uwagi na czas trwania ciąży zmiany te zaczęły być widoczne pod koniec 2020 r. Jeszcze we wrześniu dzietność za ostatnie 12 miesięcy można było szacować na 1,41. W grudniu było to już 1,38, a w 2021 r. – 1,32. Dalsze spadki w 2023 r. dały rezultat 1,16. To najniższy wynik w historii naszego państwa oraz jeden z najgorszych rezultatów w całej Europie.
W zeszłym roku porównywalny wynik do Polski osiągnęło jedynie kilka państw. Są to: Malta, Hiszpania, Litwa, Włochy i Finlandia. Najnowsze dostępne dane wskazują na stabilizację liczby urodzeń w Hiszpanii (+1 proc.), we Włoszech (-1 proc.) oraz w Finlandii (+2 proc.). Spadki odnotowano za to na Litwie, gdzie liczba urodzeń w pierwszym półroczu spadła aż o 11,6 proc. W Polsce po sześciu miesiącach spadek wyniósł 8,9 proc., ale w ostatnich miesiącach szczególnie przybrał na sile. W czerwcu urodziło się o 19,5 proc. mniej dzieci niż rok wcześniej.
– Tak niska dzietność powoduje, że brakujących urodzeń nie da się skompensować migracjami. Brakujące urodzenia za same lata 1990–2020 to około 5 mln – wylicza demograf Mateusz Łakomy, autor książki „Demografia jest przyszłością”.
Co stoi za tak dużym spadkiem dzietności w ostatnich latach?
Eksperci wskazują na rosnącą niepewność oraz wysoką inflację. Pandemia i wojna na Ukrainie były dla społeczeństwa szokiem. Jak twierdzi mgr Agata Kałamucka, ekonomistka i demograf z Uniwersytetu Warszawskiego, dzietność jest współczynnikiem bardzo wrażliwym na takie wydarzenia.
Kałamucka w rozmowie z DGP zauważa, że odłożeniem decyzji o potomstwie można wpłynąć na odczyt w danym roku, choć niekoniecznie oznacza, że dana kobieta urodzi w swoim życiu mniej dzieci. Po okresach spadków (tak jak miało to już miejsce na przełomie XX i XXI w. oraz w latach 2009–2013), następują wyże kompensacyjne, gdy rodzą się dzieci, które przyszłyby na świat, gdyby nie załamanie gospodarcze.
– W czasach wysokiej niepewności wiele par rezygnuje z potomstwa. Gdy jednak sytuacja się poprawia, następuje wyż kompensacyjny. Rodzą się wtedy dzieci, które nie przyszły na świat z powodu niepewnej sytuacji. Takiego wyżu oczekiwaliśmy po pandemii i wybuchu wojny na Ukrainie. Ten się jednak nie pojawił – zauważa prof. Piotr Szukalski z UŁ.
Pary rezygnują z posiadania dzieci
Badacz twierdzi, że możemy mieć dziś do czynienia ze znacznie głębszymi zmianami, które trwale obniżają liczbę dzieci w Polsce. Jak zauważa ekspert, dzietność nie była wysoka już przed pandemią, mimo że w ostatnich latach wprowadzono wiele reform, które miały na celu podnieść liczbę urodzeń.
– W naszej polityce widzę trzy słabości. Po pierwsze, zaniedbanie dostępu do mieszkań, a to właśnie one zwykle decydują o liczbie dzieci w rodzinie. Drugim obszarem jest brak odpowiednich usług poprawiających stan zdrowia reprodukcyjnego. Polki rodzą coraz później, a wraz z wiekiem płodność spada. Bez odpowiedniego wsparcia wiele par, które chcą mieć dzieci, nigdy się ich nie doczeka. Trzecim obszarem są dysproporcje płciowe w miastach i na wsi. Programy typu „Rolnik szuka żony” nie wzięły się znikąd. To na wsiach mężczyzn w typowym wieku zakładania związków żyje więcej. Z kolei w dużych miastach sytuacja jest odwrotna – na 100 mężczyzn przypada nawet 120 kobiet – komentuje prof. Piotr Szukalski z UŁ. ©℗