Po zakończeniu wojny nowa komunistyczna władza chciała skazać Powstanie Warszawskie na zapomnienie. Jego uczestnicy byli prześladowani – zatrzymywani, brutalnie przesłuchiwani, wtrącani do więzień na długie lata. Ograniczano im możliwość kształcenia, wyboru pracy. Wielu musiało opuścić stolicę, a nawet zamieszkać poza krajem. Podobnym represjom podlegali ich bliscy.
Nie chcąc narażać siebie i rodziny, powstańcy czasem zatajali przynależność do Armii Krajowej i udział w walkach. Często jednak wydarzenia wojenne i wspólnota przeżyć stawały się spoiwem i podglebiem do buntu wobec komunistycznej władzy. Zobowiązaniem do pielęgnowania i popularyzowania prawdziwej historii.
Ojczyzna nie zapomina
Marian Gałęzowski ps. Szeliga z Batalionu Gustaw-Harnaś wrócił do kraju w wieku 96 lat, na kilka miesięcy przed śmiercią w 2013 r. Chciał spocząć wśród swoich.
– Po wojnie w moim kraju nie było dla mnie miejsca, musiałem nauczyć się żyć daleko od tego, co najdroższe. Założyłem tam rodzinę, nie opowiadałem o swoich przeżyciach z Powstania. Obawiałem się, że bliscy nie zrozumieją, to nie była ich historia, nie ich tęsknota – tłumaczył.
Jego żona była z pochodzenia Włoszką, syn przyszedł na świat daleko od ojczyzny ojca.
– Kiedy zaczęło się w Polsce zmieniać, mogłem przyjechać, ale nie znalazłem tu nic z mojej młodości. Spotykałem się z kolegami z Powstania, z nimi mogłem szczerze rozmawiać. (…) Kiedy odejdzie ostatni z nas, 1 sierpnia będzie tylko jedną z dat w historii. Kogo dzisiaj mogłyby zaciekawić stare dzieje… – mówił krótko przed śmiercią.
Marian Gałęzowski, zasłużony m.in. w walkach o kościół św. Krzyża, mylił się. W ostatniej drodze, poza rodziną, żegnały go delegacje szkół, Muzeum Powstania Warszawskiego, kombatanci, przedstawiciele organizacji społecznych i patriotycznych. Kiedy do kościoła wnoszono trumnę, organy zagrały poloneza „Pożegnanie Ojczyzny” Ogińskiego. Do kwatery odprowadziła go wojskowa asysta należna oficerowi. Zagrzmiała honorowa salwa.
Bohater odszedł, ale nie pamięć o nim. Kultywuje ją rodzina, choć dopiero po jego śmierci poznała wojenne i powstańcze losy ojca i dziadka. Syn Piotr, mimo że od urodzenia mieszka za granicą, mówi płynnie po polsku, wnuki interesują się krajem, o który ich dziadek walczył. Przyjeżdżają, odwiedzają miejsca ważne dla niego. Syn, chcąc uczcić pamięć ojca, wpłacił duży datek na renowację grobów powstańczych.
– Przynajmniej w ten sposób mogę podziękować ojcu i innym powstańcom – mówi.
Synowski obowiązek
Rafał Kalinowski, urodzony w latach 60. syn łączniczki Danuty Reinhard ps. Tancred z Harcerskiej Baterii Przeciwlotniczej „Żbik”, od najmłodszych lat słyszał, jak mama opowiadała o bliskich, którzy zginęli w Powstaniu. Ze łzami w oczach wspominała ojca, zabitego 3 sierpnia 1944 r. przez niemieckiego snajpera, matkę Marię i siostrę Halinę ps. Słoneczko, które zginęły 16 września pod gruzami zbombardowanego domu. Danuta rzadko poruszała z dziećmi temat samego Powstania, nie chciała ich narażać na przykrości. Prawdę o jej ogromnym bohaterstwie syn poznał dopiero w 1981 r. po wydaniu książki Józefy Radzymińskiej „Nie zniszczeni przez grom”.
Rafał nie przypomina sobie, żeby w szkole podstawowej nauczyciele mówili o Powstaniu Warszawskim. Sytuacja trochę zmieniła się w liceum, na lekcje zaproszono nawet weterana 1944 r., ale ciągle w oficjalnym przekazie posługiwano się półprawdami.
Mniej więcej w tym samym czasie mama zaczęła zabierać go na spotkania ze swoimi kolegami. Przysłuchiwał się ich rozmowom, razem z nimi składał wieńce na grobach poległych. Stał się częścią powstańczej rodziny, a to nie tylko było powodem do dumy, ale wiązało się z wieloma powinnościami, z kultywowaniem pamięci.
W 2005 r. Danuta Żak-Kalinowska z d. Reinhard zmarła, na jej synach spoczął obowiązek przekazywania wiedzy i wartości, które im zostawiła.
– Muszę robić, co w mojej mocy, żeby nie zapomniano o pokoleniu mojej mamy, o ich walce, bohaterstwie i cierpieniu – mówi Rafał Kalinowski. – Działam w Zarządzie Stowarzyszenia Rodzin Powstańców „Gurta” i „Żbika”. Dzięki naszym staraniom udało się uzyskać zgodę, aby skwerek przy ulicy Złotej nosił nazwę „IV Zgrupowania AK «Gurt»”. Rodziny żołnierzy tych oddziałów kultywują pamięć i przekazują wiedzę młodzieży. Zapraszają do uczestnictwa w uroczystościach 1 sierpnia harcerzy nie tylko z Warszawy – opowiada.
Rafał jest dumny, że we wszystkich działaniach wspiera go syn Krzysztof, z zamiłowania fotograf. Dokumentuje wszystkie ważne wydarzenia, w czasie pandemii organizował internetowe pokazy filmów z uroczystości 1 sierpnia.
– Zostawię godnego następcę – mówi z dumą Rafał Kalinowski.
Co roku na Powązkach
– Od kiedy pamiętam, w domu mówiło się o Powstaniu Warszawskim. Od najmłodszych lat, żeby nie powiedzieć od urodzenia, stawiałem się 1 sierpnia na cmentarzu Powązkowskim z tatą i żyjącymi jeszcze wtedy uczestnikami walk o naszą wolność, stryjkiem i ciocią. To byli moi bohaterowie. Mam 49 lat i w rocznicę Powstania nie byłem na cmentarzu Powązkowskim trzy razy w życiu. Pamiętam pewien pobyt w Grecji. Mama zadzwoniła specjalnie o godz. 17, abym słyszał wyjące syreny. Stałem wtedy na baczność na hotelowym balkonie, ale całym sercem byłem w Warszawie – wspomina Michał Makarczyk, urodzony w latach 70.
Jest wnukiem Kazimierza Makarczyka, żołnierza z Batalionu „Kiliński”. W Powstaniu z jego bliższej i dalszej rodziny walczyło kilkanaście osób, również stryj Wacław Makarczyk i dwie ciotki: Irena Lipska ps. Lenka i Hanna Lipska ps. Lala. Hanna zginęła kilka dni przed końcem walk.
Przewodnikiem i nauczycielem Michała był tata Tomasz Makarczyk-Rodkiewicz. W czasie Powstania miał sześć lat, był zbyt mały, żeby walczyć. Ale jak wiele dzieci wówczas chciał mieć swój wkład w walkę – za zgodą swojej mamy położył cegłę na ostrzeliwanej przez Niemców barykadzie przy Śniadeckich.
Rodzinny grób Makarczyków znajduje się blisko pomnika Gloria Victis. Michał pamięta czasy, kiedy nie było żadnych obchodów, a pod tym pomnikiem zbierały się grupki rodzin i żyjących powstańców. Najczęściej z oddali towarzyszyli im „smutni panowie” z aparatami fotograficznymi, tworzący kartoteki „niepokornych”.
– Pamiętam, miałem wtedy może 5–6 lat, jak przyglądało się nam paru funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa i wujek Wacek z pełnym spokojem powiedział: „Ułatwmy panom pracę”, i wszyscy obróciliśmy się do zdjęcia – wspomina Michał Makarczyk.
Wtedy trudno było uwierzyć, że kiedyś będzie inaczej. Michał cieszy się, że jednak się zmieniło, docenia to, że jego tata i żyjący Powstańcy mogą oficjalnie świętować, modlić się przy powstańczych grobach. Bardzo się stara, żeby rodową spuściznę zaszczepić dzieciom. Dba o to, żeby były z całą rodziną na obchodach. Uważa, że mają już wystarczającą wiedzę, by samodzielnie wyciągać wnioski. Jest spokojny o to, co one przekażą swoim dzieciom.
Sztafeta pokoleń
Ewa Protaziuk-Suska urodziła się w latach 80., wtedy o Powstaniu mówiono już otwarcie, ale w jej rodzinie pamięć tych wydarzeń była szczególna. Babcia Maria Protaziuk z d. Kącka ps. Mańka często wspominała swoich braci: Antoniego, Mariana i Józefa. Walczyli w Powstaniu, na skutek zdrady zostali rozstrzelani przez Niemców już po kapitulacji.
– Babcia działała w środowisku „Garłucha”, od najmłodszych lat zabierała mnie ze sobą na spotkania, obchody, uroczystości. Poznałam wielu powstańców przyjaźniących się z babcią, wtedy nie myślałam o nich jak o bohaterach, byli mi bliscy. Henryk Jerzy Chmielewski „Papcio Chmiel” (powstaniec i twórca komiksów, m.in. „Tytusa, Romka i Atomka” – red.) rysował dla mnie małpki – wspomina Ewa Protaziuk-Suska. – Ze względu na pełnione funkcje babcia często na obchodach czy spotkaniach zabierała głos. Przygotowywała się do każdego wystąpienia, pisała je ręcznie, a ja przepisywałam, początkowo na maszynie, a potem na komputerze. Rękopisy ułożone w segregatorach są dla mnie bezcenną pamiątką – opowiada.
Maria Protaziuk całe powojenne życie starała się kultywować pamięć o Powstaniu, wspierali ją w tym mąż i syn. Teraz przyszła kolej na wnuczkę Ewę i jej męża Bartosza, który również w rodzinną historię ma wpisane Powstanie Warszawskie.
– Chcę, żeby moje dzieci miały świadomość, że wolna Polska, w której żyją, istnieje dzięki temu, że pokolenie ich prababci stanęło do walki, tysiące ludzi oddało życie – mówi Ewa.
1 sierpnia rodzina od dawna ma swój własny świąteczny rytuał. Spacerują ulicami Warszawy, zatrzymują się przy tablicach upamiętniających ofiary 63 dni walki. Odwiedzają Cmentarz Wojskowy na Powązkach, zapalają znicze nie tylko na grobach bliskich. Wieczór to zawsze wspólne śpiewanie (nie)zakazanych piosenek na pl. Piłsudskiego. W tym roku będzie ono wyjątkowe, ponieważ Ewa Protaziuk-Suska dołączyła do Chóru Warszawiaków.
Bartosz Suski jak co roku pobiegnie w Biegu Powstania Warszawskiego, na ramieniu będzie miał opaskę z imionami i nazwiskami bliskich powstańców.