Polacy krytycznie oceniają start urzędujących ministrów w wyborczym wyścigu do Parlamentu Europejskiego. Mimo to Donald Tusk prze do rekonstrukcji rządu, której ogłoszenie jest przewidywane na 10 maja. Robi to również mimo gorszych partyjnych sondaży Koalicji Obywatelskiej. Mylą się jednak ci, którzy uważają, że jest to działanie nieprzemyślane. Obecny szef rządu ma plan. I nie jest to, jak się oficjalnie mówi, wystawienie najsilniejszej drużyny, która ma wygrać z politykami Prawa i Sprawiedliwości. Oczywiście o zwycięstwo też chodzi w tej grze – to, cytując klasyka, oczywista oczywistość. Ale chodzi tu o coś jeszcze.
W najnowszym sondażu SW Research dla „Rzeczpospolitej” padło pytanie, jak respondenci oceniają fakt, że ministrowie i wiceministrowie rządu Donalda Tuska, który został zaprzysiężony zaledwie pięć miesięcy temu, zamierzają wystartować w eurowyborach. Odpowiedzi są miażdżące. Pozytywnie nastawionych do tego projektu jest zaledwie 25,2 proc. badanych. Negatywnie te plany ocenia aż 43,1 proc. respondentów. Co prawda, 31,7 proc. deklaruje, że jest im to obojętne, to warto zwrócić uwagę na jeszcze dwie liczby wynikające z tego sondażu. Niemal sześciu na 10 badanych (56 proc.) z dochodem powyżej 7 tys. zł na rękę ma bardzo krytyczny stosunek do startu w wyborach świeżych ministrów; podobnie jak co drugi Polak pomiędzy 35. a 49. rokiem życia. Krótko mówiąc, chodzi tutaj o elektorat Koalicji Obywatelskiej.
Dlaczego więc Donald Tusk decyduje się na taki ruch w obliczu spadków popularności jego ugrupowania? Według najnowszego sondażu CBOS, który jest zazwyczaj przychylny partiom władzy, Koalicja Obywatelska zanotowała rekordowy zjazd o 7 pkt proc. i choć wciąż prowadzi w rywalizacji z PiS, to największa partia opozycyjna zyskuje 3 pkt proc. Obecny wynik to 28 do 26 proc. Czy w takich warunkach urzędujący premier może ryzykować zniechęcenie swojego elektoratu?
– To szaleństwo, jak można wystawiać w wyborach do PE Borysa Budkę zamiast Jerzego Buzka, który chciał kandydować, albo wysyłać do Brukseli obecnego szefa MSWiA Marcina Kierwińskiego – dziwi się jeden z ważnych polityków Platformy. Odpowiedź jest jednak dość prosta. Dla Donalda Tuska liczy się przede wszystkim partia. Obecny premier wie, iż bez tego aparatu (nie mówiąc już o tym, że to znakomicie działające przedsiębiorstwo, za pieniądze podatników) nawet najsprawniejszy polityk nie będzie w stanie funkcjonować. Dlatego postanowił dokończyć porządki wewnątrz PO.
Wybory do Parlamentu Europejskiego
Wybory do Parlamentu Europejskiego zawsze były okazją do sprzątania i wysyłania na „słodkie”, czyli dobrze płatne posadki tych, którzy ewentualnie mogliby przeszkadzać w jednowładztwie. Gdy Tusk układał obecny rząd i władze w partii, musiał się liczyć z istnieniem różnych frakcji i obecnością polityków, którzy pod jego nieobecność wyrośli ponad partyjny żywopłot i nieco się usamodzielnili. Oczywiście nieprzesadnie, ale Tusk na wszelki wypadek i dla swojego spokoju postanowił ten żywopłot przyciąć. To stara zasada w polityce. Stąd miejsca na listach zarówno dla byłego szefa PO Borysa Budki, obecnie szefa Ministerstwa Aktywów Państwowych (swoją drogą mającego w KPRM opinię wyjątkowo nieudolnego), jak i sekretarza generalnego Marcina Kierwińskiego, czyli obecnego szefa MSWiA, i kilku innych osób z rządu.
To pozwoli Tuskowi na powrót do stanu z „dobrych lat”, kiedy nie musiał się liczyć w partii z nikim, bo ewentualni buntownicy i tak nie mieliby się wokół kogo gromadzić, a przy okazji mógłby również swoim zwyczajem ogłosić nowe otwarcie. Pamiętamy, jeszcze z poprzedniej kadencji, szumne zapowiedzi wiosennej, letniej, jesiennej czy zimowej ofensywy. Jak to się ma do surowych ocen Polaków, którzy uważają, że desant na Brukselę i związana z nim rekonstrukcja rządu to ucieczka, a nie ofensywa? Czy tym razem Tusk się myli?
Profesor Jarosław Flis mówi DGP, że wyborcy szybko o tym zapomną, bo jedyne rekonstrukcje, które miały znaczenie, to były te z wymianą szefa rządu. – Znaczenie ma nazwisko premiera. Ze wszystkich znanych mi rekonstrukcji te, które coś zmieniały, to były te, w których zmieniał się premier. Kiedy Kazimierza Marcinkiewicza zastąpił Kaczyński, wszystko tąpnęło; kiedy Ewa Kopacz zastąpiła Donalda Tuska, poprawiła oceny rządu do tego stopnia, że niewiele brakowało, aby PO utrzymała się u władzy; kiedy Mateusz Morawiecki zastąpił Beatę Szydło (niezależnie od tego, co na ten temat sądzi zapatrzony w byłą premier lud pisowski), według CBOS zmniejszyło się grono przeciwników rządu. To są trzy znane mi przypadki, kiedy w wyniku rekonstrukcji następuje zdecydowana zmiana, jeśli chodzi o podejście wyborców do rządu. Zmiana polityków niższego szeregu nie przynosi znaczących zmian w ocenach rządu – mówi ekspert.
Po rekonstrukcji Tusk zatem oczyści sobie pole i powróci do tego, co zna i najbardziej lubi. Pozbędzie się z partii tych, którzy mogliby próbować się budować, wtedy, kiedy on jako premier będzie się naturalnie zużywał. Grzegorz Schetyna już wylądował na politycznym marginesie, czyli w Senacie, teraz kolej na następnych. Choć oczywiście perspektywa pobierania ponad 60 tys. zł miesięcznie może im osłodzić to zesłanie. ©℗