Za nami w miarę słoneczne i wietrzne sobota i niedziela. Wiatraki i panele fotowoltaiczne pracowały pełną parą. Teoretycznie powinno to cieszyć, ale po raz kolejny dały o sobie znać bolączki naszego systemu elektroenergetycznego – kiedy nie działają zakłady produkcyjne, a ludzie cieszą się weekendem, zapotrzebowanie na prąd wyraźnie spada i zwyczajnie nie ma komu go kupować. Sytuacja ta pokazuje, że sedno problemu transformacji energetycznej nie leży tylko w samym tempie, w jakim rozwijamy źródła odnawialne, lecz w sposobie, w jakim korzystamy z zielonego prądu.

Widać to na liczbach. Jak podają Polskie Sieci Elektroenergetyczne, operator polskiego systemu przesyłowego, w samą niedzielę wiatr i słońce były w stanie zaspokoić ponad połowę naszego zapotrzebowania na prąd. To jednak zbyt dużo, by system działał stabilnie – OZE mają tę wadę, że są zależne od pogody, i ustanie wiatru czy nagłe zachmurzenie może doprowadzić do awarii i przerw w dostawach. Z tego powodu operator podejmuje decyzje o wyłączaniu poszczególnych instalacji OZE, by ograniczyć produkcję, co ma na celu ustabilizowanie sieci. Według danych PSE w niedzielę do wyłączeń dochodziło w godz. 7–16; w szczytowym momencie, pomiędzy godz. 12 a 13, konieczne było przerwanie pracy instalacji o łącznej mocy 2,6 GW. Dla porównania, pierwsze trzy bloki planowanej elektrowni jądrowej na Pomorzu mają mieć moc 4 GW.

Takie posunięcia są ostatecznością, zazwyczaj poprzedza to eksport maksymalnych wolumenów nadmiarowego, zielonego prądu. Tylko w niedzielę Polska sprzedała za granicę prawie 9 GWh energii, z czego znaczną większość do Niemiec.

Nie są to pierwsze przypadki, kiedy operator, kierując się utrzymaniem stabilności systemu, ogranicza produkcję zielonej energii. Zdarzało się to choćby w zeszłym roku, jednak wtedy miało to miejsce późniejszą wiosną i latem; zdarzyło się nawet i tydzień temu, jednak wtedy PSE kazały przestać pracować tylko farmom słonecznym, a wiatraki kręciły się dalej. Teraz jednak zostały wyłączone zarówno panele, jak i wiatraki, a przecież nawet nie skończyła się zima.

To zła wróżba, ponieważ w Polsce trwa dynamiczny rozwój mocy słonecznych, w tym roku mają wejść w życie regulacje upraszczające inwestycje w energetykę wiatrową na lądzie. Mocy z OZE będziemy mieć coraz więcej, podaż będzie rosnąć, ale warto pamiętać, że system energetyczny to system naczyń połączonych, gdzie nie wystarczy tylko budować szybko i dużo. Trzeba też nauczyć się z nich korzystać, bo przecież w transformacji energetycznej nie powinno chodzić o to, żeby najpierw budować nowe, zielone moce, a potem je wyłączać.

Każda godzina, kiedy są wyłączone OZE, oznacza więcej spalonego węgla, więcej emisji gazów cieplarnianych i na koniec wyższe ceny prądu. Dlatego już teraz tak niezbędne są rozwiązania, które pomogą ujarzmić źródła zależne od pogody, a skoro nie jest możliwe dopasowanie podaży do popytu, jak w prawie wszystkich innych gałęziach gospodarki, trzeba dostosować popyt do podaży.

Dostosowanie popytu do podaży

Jak to zrobić? Jednym z rozwiązań, jakie zostaną wprowadzone już tego lata, będzie tzw. taryfa dynamiczna dla gospodarstw domowych. Cena prądu będzie zmieniała się co kwadrans – wtedy, kiedy w systemie będzie dużo zielonego prądu, sprzedawcy będą zachęcać do korzystania z niego niską ceną. I odwrotnie, w czasach tzw. mrocznej flauty, kiedy będziemy polegać głównie na węglu, cena będzie wyższa.

To pod pewnymi względami atrakcyjne rozwiązanie, ale niepozbawione wad. Aby na tym skorzystać, trzeba używać prądu bardzo świadomie – śledzić na bieżąco poziom cen i w momencie, kiedy prąd jest najtańszy, maksymalnie go wykorzystywać: prać, gotować, być może zagrzać wodę w bojlerze elektrycznym czy naładować swoje elektryczne auto. Jednak zdecydowana większość użytkowników korzysta z prądu wtedy, kiedy im wygodnie, czyli głównie wieczorem, kiedy zachodzi słońce, a prąd na rynku drożeje. Poza tym, dopóki ceny prądu dla gospodarstw są zamrożone, a spółkom nie spieszy się z wymianą liczników na inteligentne, właściwie nie ma o czym mówić.

Pozostają więc różne metody magazynowania energii. Koncerny energetyczne już teraz stawiają lub interesują się elektrowniami szczytowo-pompowymi czy magazynami bateryjnymi, które zbierają nadmiarowy zielony prąd i oddają go do sieci, kiedy znowu jest on potrzebny. Rządzący koniecznie będą musieli jak najszybciej uatrakcyjnić tego typu inwestycje, np. dodatkowymi dotacjami czy uproszczeniem regulacji. Najbliższe lata, a może nawet miesiące, mogą pokazać, że jest to wręcz ważniejsze niż sama budowa nowych źródeł. Sztuka przecież nie polega na tym, żeby stawiać jak najwięcej wiatraków czy paneli, ale na tym, żeby je maksymalnie wykorzystywać. ©℗