Rozliczanie rządów PiS, oprócz doprowadzenia do konkluzji w postaci np. zawiadomień do prokuratury, ma zaspokoić głód odwetu wyborców dotychczasowej opozycji.

Trzy komisje śledcze

Dziś Sejm rozpoczyna prace nad powołaniem trzech komisji śledczych, które mają rozliczyć rządy Prawa i Sprawiedliwości. Miałyby się one zająć zbadaniem wyborów kopertowych z 2020 r., mechanizmów inwigilacji obywateli m.in. przy użyciu systemu Pegasus oraz afery wizowej w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.

– Chodzi o rzeczy zasadnicze i takie, które da się ocenić po zeznaniach świadków i dokumentach. I w przypadku których da się udowodnić, że mieliśmy do czynienia nie tylko z głupotą, lecz także ze złą wolą rządzących – mówi polityk Koalicji Obywatelskiej. Inny dodaje, że komisje powinny ruszyć szybko, ale po zaprowadzeniu nowych porządków w mediach publicznych. – Nie chodzi o to, byśmy robili komisje sami dla siebie, ludzie muszą mieć szansę dowiedzieć się o aferach rządów PiS – tłumaczy.

Komisje mają sprawnie rozpocząć prace i działać równolegle. Ale, jak słyszymy, na tych trzech sprawach może się nie skończyć. W KO trwają bowiem rozważania na temat powołania trzech kolejnych takich gremiów. Czwarta komisja miałaby się zająć aferą grantową w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, piąta – funkcjonowaniem państwowych funduszy (zwłaszcza Funduszu Sprawiedliwości, który nadzorowali ziobryści), a szósta – polityką covidową rządu PiS (w tym sprawą zakupu respiratorów).

Na tym nie koniec, bo swoje postulaty mają ludowcy – mówią o konieczności powołania komisji do zbadania fuzji Orlenu z Lotosem czy sprawy ukraińskiego zboża.

Pozostali koalicjanci takich apetytów nie mają. – Na razie nie mamy pomysłów na kolejne komisje – przyznaje polityk Lewicy. Podobne sygnały wysyła Polska 2050. – Konsultujemy się. PiS ma dużo za uszami, ale chciałbym uniknąć przedobrzenia – mówił w wywiadzie dla DGP marszałek Sejmu Szymon Hołownia.

Nowa większość zakłada, że najsprawniej pójdą prace komisji ds. wyborów kopertowych, przed którą mieliby zeznawać premier Mateusz Morawiecki czy szef MAP Jacek Sasin. PiS nazywa tę inicjatywę „polityczną hucpą”, ale możliwe, że też oddeleguje ludzi do prac w komisjach.

Inflacja komisji

Politycy z Prawa i Sprawiedliwości przekonują, że komisje śledcze – zwłaszcza w liczbie planowanej przez nową sejmową większość – będą służyć jedynie celom PR-owskim. – Niech zrobią od razu dziesięć komisji, po co się tak ograniczać? Taka inflacja komisji przyniesie im więcej szkód niż korzyści. Z praktycznego punktu widzenia nic im to nie da – zapewnia nas rozmówca z otoczenia Mateusza Morawieckiego.

Z tą oceną nie zgadza się Jan Grabiec z Koalicji Obywatelskiej. – Po pierwsze, to zgodne oczekiwanie elektoratu opozycyjnego, by to rozliczenie nie trafiło na jakieś „dolne półki”. Po drugie, nie myślimy o efektach PR-owskich i celebrowaniu tych komisji. Chodzi o wyniki: by za parę miesięcy pojawiły się konkretne wnioski do prokuratury i konkluzje – tłumaczy poseł.

Z ostatnich badań fokusowych pracowni sondażowej Ibris wynikało, że na dziś wyborcy dotychczasowej opozycji będą usatysfakcjonowani tego rodzaju „igrzyskami” w parlamencie, a kwestie realizacji obietnic wyborczych na ten moment są dla nich wtórne. Pytanie, jak długo ten stan się utrzyma i kiedy wyborcy zaczną oczekiwać od polityków czegoś więcej niż rozliczeń. Marcin Duma z Ibris uważa, że „nie stanie się to dopóki sytuacja materialna się nie zmieni lub wyborcy nie stracą wrażenia, że kontrolują rzeczywistość”.

Drzwi na salony

Jeszcze nie zdecydowano, kto miałby trafić do składów poszczególnych komisji śledczych. – Zapewne będą to osoby zaangażowane w tropienie tych afer, a to głównie byli nasi posłowie. Ci, którzy nie wejdą do rządu, będą w komisjach – mówi jeden z polityków KO.

To oznacza, że do jednej z obecnie planowanych lub przyszłych komisji trafią Dariusz Joński i Michał Szczerba, którzy zasłynęli licznymi kontrolami poselskimi w resortach czy instytucjach powiązanych z PiS.

Rozmówca z KO wskazuje też, że klub Polski 2050 to „w dużej mierze nowi ludzie”, a formacja Tuska „raczej będzie opierać się na doświadczeniu” posłów. Z kolei ludowcy, pytani o swoich kandydatów, wstępnie wymieniają nazwiska Krzysztofa Hetmana, Mirosława Adama Orlińskiego czy Krzysztofa Paszyka (ten ostatni wcześniej zasiadał w komisji ds. afery Amber Gold). Nawet w PiS słychać głosy, że należałoby kogoś oddelegować do komisji, mimo że partia postrzega te inicjatywy jako „hucpę polityczną”. – Lepiej kontrolować, co tam się dzieje – tłumaczy rozmówca z PiS.

Komisje śledcze ruszające na początku kadencji będą na pewno okazją, by wejść na polityczne salony dla nowych posłów lub tych, którzy do tej pory pozostawali w cieniu swoich kolegów, obecnie wybierających się do rządu. Dlatego zapewne w klubach –zwłaszcza tych, w których jest dużo nowych posłów – będzie presja na to, by do takich komisji trafić.

Dwie były przełomowe

Pomysły obecnej większości to kolejna próba podejścia do reanimacji idei komisji śledczych. Także PiS w pierwszej kadencji samodzielnej większości w latach 2015–2019 próbował rozliczać poprzednią władzę PO-PSL za pomocą komisji. Powstały dwie: do spraw VAT oraz Amber Gold. Wzywano przed nie czołowych polityków PO czy PSL, w tym Donalda Tuska, byłego wicepremiera Waldemara Pawlaka czy byłego ministra finansów Jacka Rostowskiego. Przed komisję Amber Gold trafił syn Donalda Tuska, Michał. Jednak politycznie nie miały one wielkiego znaczenia.

Od początku działania komisji przełomowe okazały się dwie, obie w czasach rządów SLD w kadencji 2001–2005. Były to komisje w sprawie afery Rywina oraz tzw. orlenowska. Ich waga polegała na tym, że po pierwsze, były wówczas zupełnie nowym zjawiskiem, a po drugie, na skutek rozpadu koalicyjnego rządu SLD-PSL rządzący stracili w nich większość, z czego skorzystała opozycja, punktując polityków lewicy i ukazując mechanizmy władzy. Komisje w następnych kadencjach, jak np. bankowa w kadencji 2005–2007 czy ds. afery hazardowej w czasach rządów PO-PSL, nie budziły już takich emocji, ponieważ były kontrolowane przez ówczesną większość.

Kopertowa najłatwiejsza

Politycy koalicji większościowej przyznają, że spośród trzech komisji, nad którymi dziś będzie obradować Sejm, najsprawniej mogą pójść prace tej mającej zbadać wybory kopertowe. – Ta sprawa jest najlepiej zbadana, są konkretne dokumenty i wydane decyzje, np. przez premiera Morawieckiego – zauważa nasz rozmówca z KO. To też komisja, przed której obliczem mieliby stanąć Morawiecki, ale też szef Ministerstwa Aktywów Państwowych Jacek Sasin.

Ten drugi jest wyjątkowo mocno kojarzony z wyborami kopertowymi (słynne „pakiety Sasina”, na które wydano 70 mln zł), jednak – jak zauważa rozmówca z KO – w trakcie przygotowań do nich wydawał jedynie polecenia ustne, a w przedmiocie umowy z Pocztą Polską na dystrybucję 30 mln pakietów wyborczych wyraził jedynie „gotowość” do jej podpisania. Wówczas było to interpretowane właśnie jako próba uniknięcia późniejszej odpowiedzialności przez Sasina.

Ale dziś słyszymy zapewnienia, że to i tak nie uchroni go przed konsekwencjami. – Ustne polecenie jest wystarczające dla komisji śledczej. Najwyżej wezwie się na przesłuchanie prezesów poczty, którzy będą musieli zeznawać pod przysięgą i zdecydować, czy bardziej zależy im na losie ich samych i ich rodzin, czy na losie Sasina, który już nic nie może – mówi polityk KO.

Sam zainteresowany nie obawia się konfrontacji z posłami. – Jestem gotowy na to przesłuchanie. Na szczęście to nie komisje w Polsce oskarżają i stawiają zarzuty, mogą kierować najwyżej wnioski. Z tego, co wiem, w Polsce od oskarżania są prokuratury – mówił polityk wczoraj w TVN24. ©℗