Prezydent Andrzej Duda, uzasadniając podpisanie tzw. lex Tusk, dużo miejsca poświęcił rzekomej jawności działania komisji oceniającej wpływy rosyjskie. Jego zdaniem „opinia publiczna powinna sobie sama wyrabiać opinię na temat tego, w jaki sposób działają różni jej przedstawiciele”. Ale odniósł się do czegoś, czego w tych przepisach nie ma.

Uważam, że nie ma większego sensu wchodzić w dyskusję na temat szczegółowych rozwiązań prawnych. Cel działania komisji jest jasno określony, a przepisy mają jedynie służyć realizacji tego celu. Wciągnięcie w rozmowę o szczegółach odwraca uwagę od tego, że to po prostu młot wymierzony w opozycję. Niemniej jednak warto rozprawić się z mitem, że opinia publiczna otrzyma jakąś dodatkową i obiektywną wiedzę.

Komisja bowiem nie będzie działała jawnie, ale pod publiczkę. Jej członkowie będą mogli decydować, które informacje ujawnić, a publicznie dostępna rozprawa jest wyjątkiem, a nie regułą prac komisji. Innymi słowy, będzie można rzucać oskarżenia i insynuacje, natomiast nie będzie obowiązku pełnego wyjaśnienia ich faktycznych podstaw. To kolejny element, który plasuje komisję bliżej sądów kapturowych niż demokratycznych i przejrzystych mechanizmów kontroli życia publicznego.

Już w art. 8 ust. 3 ustawy wyraźnie wskazano, że „dokumentacja zgromadzona w toku postępowania komisji nie stanowi informacji publicznej ani nie podlega udostępnieniu w trybie określonym w ustawie z dnia 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej”. Czyli będziemy wiedzieć, że funkcjonariusz publiczny podejmował decyzje pod rosyjskim wpływem, ale nie poznamy szczegółów, które doprowadziły członków komisji do tej konstatacji.

Posiedzenia komisji zgodnie z art. 33 wyznaczone poza rozprawą są niejawne. Przeprowadzenie jawnego spotkania uzależnione jest więc – jak wskazuje z kolei art. 22 ust. 1 – od tego, czy jej członkowie zdecydują się przeprowadzić rozprawę. Ale ten sam przepis zawiera wiele wyłączeń jawności. Od przyczyn związanych z ryzykiem naruszenia bezpieczeństwa państwa, moralności, aż do prywatności osób wzywanych przez komisję. Nawet jeśli rozprawa jest jawna, to przewodniczący komisji będzie mógł zarządzić wyproszenie mediów z sali, gdy ich obecność może „oddziaływać krępująco na zeznania świadka”.

Mamy więc do czynienia z sytuacją, w której komisja ma nieograniczone możliwości pozyskiwania informacji – również tych tajnych i objętych np. tajemnicą dziennikarską, ale jednocześnie zagwarantowała sobie ograniczone obowiązki udostępniania informacji o swojej działalności opinii publicznej. Możemy się na pewno spodziewać „przecieków” do zaprzyjaźnionych mediów. Ale nawet jeśli będą dotyczyły informacji niejawnych, to członkowie komisji nie będą mogli zostać pociągnięci do odpowiedzialności za swoją działalność wchodzącą w zakres sprawowania funkcji w komisji. W najlepszym razie oceni to prokuratura Zbigniewa Ziobry.

Obowiązki informacyjne komisji sprowadzają się głównie do wydawania i publikowania corocznych raportów ze swych prac. Pierwszy – i nie jest to oczywiście przypadek, bo trzeba przecież nadać sprawie odpowiednią dramaturgię – już 17 września. Co znajdzie się w raporcie? Będzie to m.in. opis stwierdzonych przypadków wywierania wpływu, informacje o wydanych decyzjach administracyjnych i zastosowanych w nich środkach zaradczych. Dość ogólne informacje, które znowuż nie pozwolą opinii publicznej na zrozumienie, na czym polegał ten wpływ i czym „oskarżony” zawinił.

Spodziewając się polemiki whataboutistów, spieszę donieść, że to prawda, że niektóre z tych regulacji są przekopiowane z ustawy o komisji śledczej. Ale to, co proponuje PiS, nie ma nic wspólnego z komisją śledczą, którą znamy chociażby ze sprawy Lwa Rywina. Nie podejmowano tam samodzielnie decyzji o „skazaniu” kogoś na pozbawienie praw publicznych. Nie stworzono też odrębnych ram jej funkcjonowania, a zasadą jej działania (a nie wyjątkiem, jak w tym przypadku) była właśnie jawność.

Ktoś prezydenta oszukał albo ten z premedytacją dopuścił się manipulacji opinią publiczną, cynicznie powołując się właśnie na chęć dostarczenia jej wiedzy o rosyjskich wpływach w Polsce. Brak przejrzystości funkcjonowania komisji to jednak tylko jeden z problemów, z którymi musi zmierzyć się polska demokracja. Jest ich całe mnóstwo. Od naruszenia trójpodziału władzy, poprzez ograniczenie domniemania niewinności, aż do iluzoryczności kontroli sądowej. A jeżeli ktoś liczy na to, że dowie się o faktycznych wpływach rosyjskich w polskiej polityce, to srogo się rozczaruje. ©℗