Choć rośnie liczba osób sprzeciwiających się stosowaniu kar fizycznych wobec dzieci, nadal często pozostajemy biernymi świadkami przemocy wobec najmłodszych – pokazuje najnowszy raport Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.

W Polsce systematycznie wzrasta odsetek przeciwników karania fizycznego dzieci. Od 2017 r. przybyło osób, które są za prawnym zakazem stosowania takich kar przez rodziców. Jak pokazują badania FDDS, dziś popiera go 70 proc. respondentów wobec 52 proc. pięć lat temu. Co jednak ciekawe, tylko 57 proc. badanych wie, że taki zakaz w krajowych przepisach już istnieje.
Z raportu „Postawy wobec kar fizycznych i ich stosowania” widać, że przeważająca część badanych opowiedziała się za prawnym zakazem uderzeń w twarz, mocnego bicia ręką, pasem lub innym przedmiotem, potrząsania lub popychania. Ale…
– Gdy spytaliśmy o konkretne formy krzywdzenia, to już np. odsetek osób sprzeciwiających się dawaniu klapsów wyniósł 50 proc. (w 2017 r. – 34 proc.). To oznacza, że połowa pytanych nadal je dopuszcza. Co więcej, nie każdy uznaje klaps za formę przemocy fizycznej, usprawiedliwiając i bagatelizując temat – opisuje Katarzyna Makaruk, socjolożka, specjalistka ds. badań w Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.
I faktycznie: najczęstszą metodą dyscyplinowania dziecka z użyciem siły było karcenie właśnie klapsem. Do ich wymierzania przyznaje się 36 proc. badanych.
– Klaps nie jest postrzegany jako coś złego. Poza tym nie bardzo znamy alternatywę, która pomogłaby w osiągnięciu celu. Pokutuje mała wiedza z zakresu wychowywania dzieci – ocenia Lucyna Kicińska z Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego oraz zespołu roboczego ds. prewencji samobójstw i depresji przy Radzie ds. Zdrowia Publicznego Ministerstwa Zdrowia.
Do częstego siłowego karania przyznało się 6 proc. rodziców. Natomiast więcej niż raz w ciągu roku karę fizyczną wymierzyło 39 proc. rodziców. Zdecydowanie więcej było jednak zwolenników reprymend słownych, ograniczeń i zakazów (po 70 proc.).
Na pytanie, dlaczego w ogóle dorośli szarpią, uderzają i ciągną, padały tłumaczenia: z powodu silnego zdenerwowania. To z kolei było usprawiedliwiane m.in. brakiem czasu, by pogodzić wszystkie obowiązki, zmęczeniem wynikającym z łączenia życia zawodowego z domowym. Pytani wskazywali również na własne doświadczenie. Dla niektórych wspomnienie tego, że sami byli tak karani, skutkowało traumą. Inni twierdzili, że nie pozostawiło na nich śladu emocjonalnego. Jednak, jak wskazują eksperci, to, czy i jaki wpływ na postawy dorosłych miało ich doświadczenie sprzed lat, jest mocno subiektywne, a przez to mało miarodajne.
Badacze zwracają natomiast uwagę na znaczące różnice w podejściu do karania między ojcami a matkami. Ci pierwsi wyraźnie częściej: krytykowali swoje dzieci (51 proc. wobec 35 proc.), grozili im (31 proc. wobec 23 proc.) czy bili ręką (17 proc. wobec 11 proc.). Znajdywali też chętniej uzasadnienie dla stosowania kar fizycznych. Tłumaczyli je: skutecznością, koniecznością, bo „z dziećmi nie da się inaczej”, i dobrem dziecka.
Co istotne, przeszło połowa respondentów była w ciągu ostatniego roku świadkiem karcenia słownego dzieci, a 39 proc. ich fizycznego dyscyplinowania. Niestety, znaczna część pozostała wobec tych zachowań bierna.
Katarzyna Makaruk powtarza, że to efekt braku wiedzy. – Choćby o tym, że od 2010 r. zakaz stosowania kar cielesnych został wpisany do kodeksu rodzinnego i opiekuńczego (art. 96). Czyli istnieje od 12 lat, a nadal potężne grono ludzi nie ma o nim pojęcia – opisuje. Co istotne, na brak wiedzy wskazywali też ci, którzy przyznali się do podniesienia ręki na dziecko. – Mówili, że nie wiedzieli, jak zareagować inaczej. I to jest ogromne pole do działania, także dla organizacji pozarządowych: by edukować, także poprzez kampanie społeczne, o istniejących przepisach, o tym, w jaki sposób podjąć skuteczną interwencję, gdzie szukać pomocy, i o tym, że nigdy nie ma sytuacji bez wyjścia – dodaje Katarzyna Makaruk.
Także Lucyna Kicińska ma swoją teorię dotyczącą bierności. – Przyjęliśmy zasadę, zgodnie z którą każdy wychowuje swoje dzieci, jak chce. A my nie reagujemy, bo nie chcemy kłopotów. Obawiamy się, że złość wymierzona w kierunku dziecka zostanie przekierowana na nas – opisuje. Tymczasem to właśnie takie zachowanie sprzyja normalizacji przemocy. ©℗