Wywołanie fałszywego alarmu bombowego w samolocie pasażerskim i zmuszenie go do lądowania na lotnisku w Mińsku pod groźbą zestrzelenia tylko po to, by wywlec zeń niewygodnego blogera, szokuje bezczelnością, ale mieści się w standardach stosowanych przez białoruskie służby.

Pogróżka niekoniecznie musiała być czcza. W przeszłości władze w Mińsku strzelały już do cywilnych obiektów przelatujących nad ich terytorium. W 1995 r., w roku urodzin porwanego w niedzielę blogera Ramana Pratasiewicza, białoruska obrona przeciwlotnicza zestrzeliła balon uczestniczący w wyścigu o Puchar Gordona Bennetta. W efekcie zginęło dwóch obywateli Stanów Zjednoczonych. Ludzie Alaksandra Łukaszenki najpierw tłumaczyli, że Amerykanie wykonywali zadania szpiegowskie nad jednostką wojskową w Berezie, a potem – że sportowcy zmarli z braku tlenu jeszcze przed zestrzeleniem. Ostatecznie Łukaszenka przeprosił prezydenta USA Billa Clintona.
W 2017 r. kagebiści zatrzymali w Homlu 19-letniego studenta Pawła Hryba, który przyjechał na Białoruś, by spotkać się z poznaną w internecie dziewczyną. Hryb jest synem ukraińskiego oficera, kapelana wojskowego na wojnie w Zagłębiu Donieckim. Białorusini przekazali go Rosjanom, którzy oskarżyli chłopaka o przygotowywanie zamachu terrorystycznego. Zwolniono go we wrześniu 2019 r. w ramach największej jak dotychczas wymiany jeńców przeprowadzonej z inicjatywy prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Podobna współpraca mogła mieć miejsce przy porwaniu Pratasiewicza. Bloger mówił, że już na lotnisku w Atenach był fotografowany przez nieznanych mu ludzi, a wśród pasażerów Ryanaira, którzy po międzylądowaniu zostali w Mińsku zamiast odlecieć do Wilna, byli obywatele Rosji.
O tym, że białoruskie służby są gotowe pójść śladem rosyjskich sojuszników i organizować skrytobójstwa przeciwników Łukaszenki na terenie państw trzecich, świadczą ujawnione w styczniu nagrania z 2012 r. Na naradzie z udziałem ówczesnego szefa KGB Wadzima Zajcaua omawiano możliwość mordowania wrogów m.in. za pomocą bomb podkładanych pod samochodami. Padły nazwiska byłego szefa aresztu w Mińsku Aleha Ałkajeua, który ujawnił udział władz w zabójstwach opozycjonistów na przełomie 1999 i 2000 r., oraz dziennikarza Pawła Szaramieta. Ałkajeu od lat mieszka w Niemczech pod ochroną tamtejszych służb. Szaramiet w 2016 r. zginął w opisany sposób w Kijowie. Ukraińcy wciąż nie ustalili sprawców. Sprawdzany jest m.in. wątek białoruski.
Białoruskie służby przez lata wykorzystywały do nękania opozycjonistów także procedury stosowane przez Interpol do ścigania przestępców. W ostatnim czasie Interpol stał się bardziej wyczulony na takie praktyki, ale wcześniej normą były zatrzymania opozycjonistów na granicach, ponieważ ich nazwiska zostały wpisane przez Mińsk na listę poszukiwanych gangsterów. W grudniu 2011 r. na warszawskim lotnisku został zatrzymany Aleś Michalewicz, rok wcześniej kandydujący w wyborach prezydenckich. W przypadku znanych działaczy takie historie – jak w przypadku Michalewicza – zwykle kończą się kilkugodzinnym zatrzymaniem i wstydliwymi komunikatami władz konkretnych państw. Większe ryzyko grozi mniej znanym opozycjonistom. Ich łatwiej łapać, bo nie są ani rozpoznawalni, ani dobrze chronieni, czego Pratasiewicz stał się najlepszym przykładem.
Działania operacyjne bywają też wymierzone w obywateli UE. Opublikowany w marcu raport litewskich służb za 2020 r. opisuje historię 34-letniego Tomasa, który pojechał do Grodna świętować urodziny znajomego. W barze stał się obiektem zainteresowania atrakcyjnej Białorusinki imieniem Alena. Po upojnej nocy z nią został zatrzymany przez bezpieczniaków. Według nich kobieta miała zostać tej nocy okradziona, a Tomas był głównym podejrzanym. Mężczyźni dali mu do zrozumienia, że przekażą jego żonie zdjęcia wykonane w mieszkaniu Aleny, jeśli – w zamian za wynagrodzenie – nie stworzy dla nich charakterystyk kolegów z pracy. Po powrocie na Litwę za namową znajomych Tomas zgłosił sprawę litewskiemu kontrwywiadowi.
Państwo białoruskie wielokrotnie wykazywało, że jest w stanie sięgać po kreatywne metody, by osiągać cele zgodne z aktualną linią propagandy. Wczoraj wstrzymało lot Lufthansy z Mińska, oficjalnie ze względu na kolejną informację o bombie, co wyglądało na szukanie alibi na skandal z Ryanairem. „A może pewni zachodni działacze mogliby poszukać wśród swoich, kto wysłał wiadomość o bombie, żeby zrzucić niepotrzebny balast?” – pisał w niedzielę Puł Pierwogo. To kolejna zasada rządząca białoruską polityką: nie ma takiego skandalu wywołanego przez Łukaszenkę, za który nie można byłoby obarczyć winą zewnętrznego wroga.