Prawo i Sprawiedliwość było gotowe wydać na wybory korespondencyjne prawie 700 mln zł.

DGP zapoznał się z treścią raportu pokontrolnego Najwyższej Izby Kontroli, datowanego na 23 kwietnia br., dotyczącego przygotowań do zeszłorocznych wyborów prezydenckich. Finalna wersja dokumentu ma być przedstawiona 18 maja, niemniej ustalenia kontrolerów już docierają do opinii publicznej. Onet przytaczał już m.in. opisywane przez NIK wątpliwości prawne, jakie towarzyszyły wydaniu przez premiera decyzji z 16 kwietnia ub.r., na mocy których Poczta Polska i Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych miały przygotować się do wyborów korespondencyjnych (po uprzednim zawarciu umów z właściwymi ministrami, do czego nigdy nie doszło).
Z dokumentu dowiedzieć się można także o kosztach, jakie wiązały się z forsowanymi przez PiS wyborami w wersji korespondencyjnej. NIK ustaliła, że 21 kwietnia minister aktywów państwowych Jacek Sasin poprosił Ministerstwo Finansów (MF) o wskazanie źródła pokrycia wydatków na przygotowanie elekcji. Jednocześnie poinformował, że Poczta Polska określiła wstępnie szacunki kosztów na ponad 698 mln zł.
– Wskazując taką kwotę, Poczta musiała najwyraźniej przewidzieć wszystkie koszty, także diety członków komisji – zastanawia się nasz rozmówca. To suma ponad dwa razy wyższa niż wyniósł faktyczny koszt organizacji wyborów prezydenckich.
Wątpliwości Sasina
Ostatecznie, mimo odejścia od koncepcji wyborów korespondencyjnych, Poczta zawarła pięć umów na ponad 71 mln zł brutto, a ich realizacja kosztowała 66,9 mln zł brutto. Skompletowanie pakietów wyborczych pochłonęło 46,5 mln zł, zakup materiałów do zabezpieczenia procesu zbierania i transportowania pakietów wyborczych to 6 mln zł.
O zwrot kosztów Poczta wnioskowała wpierw do resortów aktywów państwowych i finansów, Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, a ostatecznie do Krajowego Biura Wyborczego. To jednak zakwestionowało część wykazanych przez Pocztę wydatków, w związku z czym Poczta otrzymała w ramach rekompensaty 53,2 mln zł.
– Poczta Polska nie odnosi się do treści wystąpień pokontrolnych, które nie zostały upublicznione – ucina Justyna Siwek, rzeczniczka spółki.
Z kolei PWPW twierdzi, że zobowiązanie tej spółki do wydrukowania kart wyborczych nie było w decyzji premiera uzależnione od zawarcia umowy. – Co więcej, decyzja ta posiadała rygor natychmiastowej wykonalności – wskazuje PWPW w stanowisku przesłanym DGP.
Ustalenia NIK pokazują, kto z decydentów czuł, że forsowanie wyborów kopertowych jest wątpliwe prawnie. Według Izby zarysy słynnej decyzji premiera, na mocy której PWPW i Poczta miały zacząć przygotowania do wyborów, de facto powstały w MAP, kancelaria premiera analizowała je i ostatecznie wydała decyzję 16 kwietnia 2020 r. Mimo to potem – jak zarzuca NIK – ani szef MAP, ani szef resortu spraw wewnętrznych i administracji (nadzoruje PWPW) nie realizowali decyzji premiera: nie podpisywali umów z podległymi im spółkami, by mogły na tej podstawie szykować wybory.
– Przygotowania w trybie obiegowym się toczyły, ustawa była wówczas uchwalona przez Sejm, ale jeszcze nie przez Senat. Rola dla ministra aktywów państwowych przewidziana w ustawie, która weszła 9 maja, zaczynała się dopiero po wejściu w życie ustawy. Dlatego Jacek Sasin nie podpisał umowy z Pocztą – tłumaczy osoba z otoczenia Sasina. Dziś ocenia, że raport NIK w pewien sposób stanowi alibi dla wicepremiera. – Wszyscy uważają, że te 70 mln zł wydanych na pakiety wyborcze to robota Sasina. A przecież wcale tak nie jest, a teraz NIK to potwierdza – dodaje nasz rozmówca.
NIK generalnie ocenia aktywność całej strony rządowej negatywnie: zwraca uwagę, że organizacja wyborów należy do zadań PKW. Z raportu wynika, że to KPRM i sam Mateusz Morawiecki wzięli na siebie odpowiedzialność za próbę przeprowadzenia wyborów korespondencyjnych. Kluczowe były decyzje premiera z 16 kwietnia. Negatywne opinie w tej sprawie zgłaszały Departament Prawny KPRM oraz Prokuratoria Generalna (kancelaria premiera zamówiła zewnętrzne opinie, które miały uzasadnić zgodność z prawem decyzji szefa rządu). Jak zauważa NIK, ustawa o wyborach korespondencyjnych weszła w życie dopiero 9 maja, podczas gdy kluczowa decyzja premiera wydana została wcześniej, a więc bez podstawy prawnej. KPRM odwołuje się wprawdzie do zapisów ustawy antycovidowej, ale zdaniem NIK ponieważ decyzja premiera wyłączała normy kodeksu wyborczego, to powinna mieć umocowanie ustawowe.
Zasady praworządności
KPRM nie komentuje raportu. – Zaczekajmy na oficjalne wyniki, nie na przecieki – mówił w piątek szef kancelarii Michał Dworczyk. W kwietniu z otoczenia premiera można było usłyszeć, że za wydaniem decyzji przemawiały racje państwowe, gdyż inaczej groził paraliż procesu wyborczego. NIK zwraca uwagę, że już po wydaniu decyzji KPRM nie monitorowała, czy są wykonywane. We wnioskach mówi o konieczności wdrożenia rozwiązań zapobiegających sytuacjom, w których działania organów państwa „będą naruszały zasady praworządności”, oraz podjęcia działań zapewniających sprawną realizację przez ministrów „poleceń, wydawanych zgodnie z obowiązującym prawem przez premiera”.
Kontrolę przeprowadził Departament Administracji Publicznej. Jego szef Bogdan Skwarka jest długoletnim urzędnikiem NIK. Kieruje departamentem od dawna, więc trudno mu zarzucić w tej sprawie, że to porachunki między szefem NIK a Prawem i Sprawiedliwością, które stara się go usunąć. Wcześniej dyrektor Skwarka zwracał np. uwagę na naciski wiceprezesa NIK Tadeusza Dziuby na kontrolerów zajmujących się działalnością Beaty Kempy jako ministra odpowiedzialnego za pomoc humanitarną.
NIK czeka jeszcze na reakcję opisanych instytucji. Osobną kwestią jest to, czy wobec wskazanej skali nieprawidłowości Izba nie zdecyduje o złożeniu zawiadomień do prokuratury.