Dla partii politycznych – zwłaszcza małych, jak ugrupowanie Zbigniewa Ziobro – takie wyjątkowe wybory w środku kadencji to okazja do przypomnienia o własnej tożsamości – mówi Ewa Leniart.

Stolica Podkarpacia stała się areną walki głównych sił politycznych. Dla opozycji to szansa odegrania się za przegrane poprzednie wybory, dla PiS potwierdzenie, że nadal wygrywa. Startuje pani w wyborach lokalnych czy faktycznie ogólnopolskich?
Chcę zostać prezydentem Rzeszowa. Wszystko inne traktuję jako próbę wtłoczenia mnie w wymiar ogólnopolski.
A jaki cel stawia pani prezes Kaczyński? Cel minimum to II tura?
Jak każdy lider ugrupowania chce, żeby kandydat, którego popiera, odniósł zwycięstwo. Nie mam celu minimum.
W ostatnim sondażu IBRIS kandydat opozycji miał ponad 40 proc. wskazań, pani ma 24, a Marcin Warchoł – 16–17 proc.
Ten wynik tylko mobilizuje mnie i mój sztab do intensywnej pracy. Dołączyłam do wyścigu później niż moi koledzy. Myślę, że przy tempie pracy, jaki sobie narzuciłam, w ciągu dwóch tygodni nadrobię różnicę do lidera.
Wyborcy Zjednoczonej Prawicy mają do wyboru dwoje kandydatów. Nie jest to dla pani utrudnienie?
Dla partii politycznych – zwłaszcza małych, jak ugrupowanie Zbigniewa Ziobro – takie wyjątkowe wybory w środku kadencji to okazja do przypomnienia o własnej tożsamości. Dla wyborców – im większy wybór, tym lepiej.
Dlaczego dla prawicowych wyborców miałaby być pani lepszą opcją niż pan Warchoł – namaszczony przez poprzedniego prezydenta?
W Polsce stanowisko prezydenta nie jest dziedziczne. Wyborcy mnie znają, bo od sześciu lat jestem wojewodą na Podkarpaciu. Wiedzą, że potrafię skutecznie zarządzać.
Pan Warchoł jest spadochroniarzem?
Do niedawna był kandydatem na posła z powiatu niżańskiego. Całą karierę zawodową spędził w Warszawie. Do Rzeszowa w tym czasie przyjeżdżał na zakupy. To fakt, że teraz bywa znacznie częściej.
PiS też stosuje podobne metody – Jacek Sasin startował do Sejmu z Chełma, robiąc tym samym więcej miejsca dla min. Błaszczaka w Legionowie.
W parlamencie uchwalane jest prawo dla całego kraju. W przypadku wyborów samorządowych lokalność jest szczególnie ważna, bo daje gwarancję zrozumienia problemów mieszkańców.
To ta lokalność spowodowała, że pani nie startuje pod sztandarami PiS oficjalnie?
Startuję z własnego komitetu, bo chcę współpracować z wieloma środowiskami, bez względu na upodobania polityczne. Chcę, by Rzeszów, który jest tolerancyjny i różnorodny, zachował taką formułę.
Mówi się, że odsunięcie terminu wyborów i wydłużenie kampanii pod pretekstem epidemii służy najbardziej pani?
Wydłużenie kampanii jest kłopotliwe dla każdego kandydata. Bo to oznacza, że nasza aktywność musi być rozłożona na dłuższy czas i to w realiach pandemii. Podkarpacie zostało bardzo mocno dotknięte trzecią falą zachorowań, to była skala, jakiej nie doświadczyliśmy od marca ubiegłego roku.
Jakie postulaty programowe zdecydują o wyborze prezydenta Rzeszowa? Co jest ważne dla mieszkańców?
Rozwijam swój program wokół trzech filarów. Pierwszy to zielony ład miejski. Drugi – nowa jakość komunikacji. Trzeci – tętniące życiem miasto. Zielony ład to spełnienie postulatu mieszkańców, likwidacja chaosu urbanistycznego odziedziczonego po poprzednim prezydencie. Harmonijny rozwój, w którym jest miejsce na budownictwo wielorodzinne, ale z poszanowaniem już istniejącej zieleni i tworzeniem nowej. Na przykład na osiedlu małych domków nagle wydano pozwolenie na budowę 22-piętrowego bloku. Ani drogi nie są tam przygotowane na przyjęcie tylu nowych mieszkańców, ani infrastruktura towarzysząca – przedszkola, żłobki, szkoły. Mieszkańcy oczekują transparentności wydawania pozwoleń na budowę. Chcą mieć tereny zielone, chcą, by ścieżki rowerowe tworzyły zwartą całość. Chcą rewitalizacji istniejących parków.
Czy to nie jest sprzeczne z tym, że miasto musi budować, by się rozwijać?
Rozwój musi być jednak uporządkowany. W Rzeszowie jedynie ok. 17 proc. powierzchni objęte jest planami zagospodarowania, a np. w Krakowie 65 proc. Mieszkańcy oczekują, że jeżeli za ciężko zarobione lub pożyczone z banku pieniądze wprowadzają się do domku jednorodzinnego albo do bloku w niskiej zabudowie, gdzie mają wokół teren zielony, to nie będą musieli się obawiać, że za rok czy dwa pojawi się tam blok.
A monorail – jednoszynowa kolejka (najczęściej nadziemna), którą chciał budować były prezydent? To jego „projekt życia” poparty przez pana Warchoła. Pani jest entuzjastką tego pomysłu?
Duża inwestycja transportowa – monorail, tramwaj czy pociąg – jest w mieście potrzebna, ale to projekt wieloletni. Mój konkurent forsuje efektowną zabawkę, która nie rozwiązuje żadnego z istniejących problemów komunikacyjnych. Ja proponuję stworzenie ringu wokół centrum miasta, który będzie obsługiwany szybko jeżdżącym pociągiem lub tramwajem. Ważne, by w porozumieniu z włodarzami gmin ościennych stworzyć centra przesiadkowe i tak zorganizować komunikację, aby jak najmniej pojazdów wjeżdżało do centrum.
Rzeszów mógłby skorzystać z Krajowego Planu Odbudowy?
Przede wszystkim w inwestycjach związanych z infrastrukturą drogową. Projekt tzw. drogi południowej z nową przeprawą mostową to koszt prawie 500 mln zł, gdy cały bud żet inwestycyjny miasta zamyka się w kwocie ok. 400 mln zł. Ważna dla Rzeszowa i regionu jest sprawa uruchomienia szpitala uniwersyteckiego. Można by go stworzyć na bazie jednego ze szpitali marszałkowskich, ale to będzie wymagało dofinansowania.
Pani przeciwnicy podkreślają, że Konrad Fijołek to samorządowiec. Wojewoda bywa stawiany w opozycji jako namiestnik rządu, który tłamsi samorządność. Nie boi się pani, że to może pani szkodzić?
Jako wojewoda mam nieustanny, dobry kontakt z samorządami. Teraz je nadzoruję, ale byłam też radną w sejmiku podkarpackim. Jestem z wykształcenia prawnikiem, więc samorządy doskonale znam też od strony przepisów. Wiem, jak skutecznie zawiadywać urzędem. Zarządzałam różnymi zespołami, od małych, przez oddział IPN, gdzie pracowało blisko 100 osób, po urząd wojewody z ok. 700 urzędnikami bezpośrednio podległymi; drugie tyle było w administracji zespolonej. Do tego zarządzanie budżetem. Żaden z moich kontrkandydatów nie może wykazać się podobnym doświadczeniem.
Czy jako prezydent byłaby pani za miejskim programem in vitro?
To kwestia ideologiczno-etyczna. Rozumiem dramatyczną sytuację par, które bezskutecznie poszukują sposobu, by mieć własne dziecko. Rozumiem ich cierpienie i ból. Uważam, że niemożność zajścia w ciążę jest dziś problemem cywilizacyjnym. Pytanie, czy to samorząd powinien się angażować w te sprawy finansowo, ale na pewno powinien być otwarty na problemy osób, które poszukują wsparcia w tym zakresie.
A jeżeli będzie wniosek o paradę równości w mieście?
Równość oznacza równe prawo do szacunku dla wyznawanych poglądów, dla wszystkich stron ideologicznych sporów. Jako prezydent będę stała na straży tego prawa. Będę również bronić gwarantowanych polską konstytucją swobód religijnych. Każda legalna, pokojowa demonstracja jest możliwa, pod warunkiem że nie stwarza zagrożenia bezpieczeństwa, choćby ze strony kontrdemonstracji. Nie będzie mojej zgody na dewastację przestrzeni miasta czy obrażanie uczuć religijnych jego mieszkańców.
To kwestia wolności słowa, kto to ma rozsądzić?
Prawo w tej kwestii jest jasne. To organizator manifestacji musi zapewnić, że będzie się odbywała z poszanowaniem przepisów, że nie dojdzie do ekscesów, które mogą zagrozić bezpieczeństwu.