Dobór pytań zawsze można uznać za narzędzie polityczne – uważają eksperci.
Dobór pytań zawsze można uznać za narzędzie polityczne – uważają eksperci.
Trwa spis powszechny. Według najnowszych danych ankietę wypełniło już 1 619 716 osób z 623 093 mieszkań. Prezes GUS, który zawiaduje przedsięwzięciem, ocenia, że to bardzo dobry wynik. Jednak w miarę spisywania rodzą się też nowe pytania o… pytania. W kontekście zarówno tych, które są – o wyznanie, przynależność etniczną, jak i tych, których zabrakło – o płeć partnera, z którym tworzymy ewentualny związek nieformalny.
Oskar Żyndul, współorganizator akcji „Chcę się liczyć”, wskazuje na pytania dotyczące wyznania. – Nie opierają się na konstrukcji znanej z innych ankiet, gdzie wybór „inne” od razu pozwala na wpisanie odpowiedzi własnymi słowami – mówi. Podaje przykład rozwiązania, jakie znalazło się w trwającym właśnie spisie brytyjskim, gdzie po prostu pada pytanie o przynależność do chrześcijaństwa, buddyzmu, islamu lub „brak wyznania”. ‒ W polskim spisie po wybraniu odpowiedzi „należę do wyznania” pojawia się lista siedmiu z Kościołem rzymskokatolickim i prawosławnym na czele, a także opcja „Inne (podać jakie)”. Wchodząc w nią, trzeba jednak wybrać kolejne pole „inne” i dopiero tu można wpisać coś ręcznie – opisuje Żyndul. Jego zdaniem taka konstrukcja zwiększa szanse wybrania jednej z odpowiedzi wyszczególnionych wysoko, bo gros osób nie zagłębia się w szczegóły ankiety, wybierając pierwszą, względnie pasującą.
Zdaniem organizatorów akcji „Chcę się liczyć” podobnie skonstruowane są inne pytania tożsamościowe, o przynależność narodową, etniczną i język. – Tu też jest lista odpowiedzi z opcją „inna”. Ciekawi natomiast dobór zaproponowanych. Jest: niemiecka, karaimska, ale brakuje śląskiej, kaszubskiej, którą dopiero na kolejnym etapie można wybrać – podkreśla Żyndul. Dobór tym ciekawszy, gdyż jak podkreślają demografowie, w poprzednim spisie ponad 800 tys. osób zadeklarowało przynależność do śląskiej grupy etnicznej, a karaimską reprezentowało ok. 300 osób. ‒ Dlaczego więc ta pierwsza nie znajduje się w grupie pierwszego wyboru i trzeba ją dodawać, wybierając opcję „inna”?
Z kolei Kampania Przeciwko Homofobii wskazuje, że pary osób tej samej płci, które nie mieszkają razem, nie mają możliwości podania, że żyją w związku partnerskim.
Profesor Piotr Szukalski, demograf z Uniwersytetu Łódzkiego, zwraca uwagę, że spis zawsze można uznać za polityczne narzędzie w takim kontekście, że władza publiczna decyduje, jakie ostatecznie pytania się w nim znajdą. ‒ W ramach międzynarodowych zobowiązań mamy minimalną liczbę pytań, która koncentruje się wokół liczby ludności, jej rozmieszczenia terytorialnego. Zadawanie lub nie innych pytań jest właśnie politycznym wyborem ‒ mówi. Dodaje, że na podobnej zasadzie 10 lat temu nie zmodyfikowano, w oparciu o emigrację, liczby ludności, co było jednym z największych mankamentów poprzedniego spisu. ‒ Opieraliśmy się więc na wierze w inne rejestry publiczne, mimo że zaraz po przystąpieniu Polski do UE pojawiła się wielka fala wyjazdowa. Teraz jest szansa na wyłapanie nieobecnych w kraju i urealnienie liczby ludności ‒ podkreśla. ‒ Choć to znów politycznie bolesna sprawa, bo przekłada się na naszą siłę w instytucjach unijnych. Ma też konsekwencje ekonomiczne, bo oznacza wzrost PKB, co na poziomie regionalnym rzutuje na środki z funduszy unijnych.
Potwierdza to prof. Elżbieta Gołata, demografka z Instytutu Informatyki i Ekonomii Ilościowej UE w Poznaniu. Przypomina, że w 2011 r. przez internet spisało się ok. 11 proc. Polaków i, dla porównania, 67 proc. Estończyków. – Dobrze byłoby, gdybyśmy dziś dogonili Estonię – podkreśla. Jako demografa szczególnie interesują ją pytania o gospodarstwo domowe i rodzinę. Dlatego żałuje, że nie znalazło się tu pytanie ani o związki nieformalne tej samej płci, ani o dzietność (to było w poprzednim spisie). Ostatnie dałoby możliwość lepszego poznania zmian dotyczących płodności oraz typów i struktury rodzin, weryfikacji danych z rejestrów. ‒ ONZ, w ramach naszych zobowiązań, wyznacza krajom pewne minimum spisowe, przy zachowaniu którego można następnie porównywać dane z różnych krajów. Są tu podstawowe dane demograficzne i ekonomiczne. Ale już te o dzietność, wyznanie, przynależność etniczną są dodatkowe.
Profesor Gołata zwraca uwagę, że choć pandemia sprzyja prowadzeniu spisu drogą internetową, kiedy musieliśmy nauczyć się tej formy komunikacji, to jednak może mieć wpływ na odpowiedzi na niektóre pytania. Choćby dotyczące miejsca wykonywania pracy. ‒ Teraz gros ludzi przeszło na tryb zdalny. W kwestionariuszu powinno więc znaleźć się zdanie doprecyzowania, że nie dotyczy to pracy zdalnej w obecnych warunkach. Inne pytanie dziś dotyczy naszego rozmieszczenia terytorialnego. Co w sytuacji, gdy mamy dwa mieszkania w różnych województwach? Przydałoby się doprecyzowanie, że chodzi o to, gdzie spędzamy np. więcej wolnego czasu poza pracą ‒ ocenia. Dodaje, że jest mocne przekonanie, iż spisy dają najpełniejszy i najdokładniejszy obraz. Trzeba jednak pamiętać, że jak inne badania nie są wolne od błędów. I tak np. w 1988 r. brakowało 30 proc. kobiet o najkrótszym stażu małżeńskim, które nie meldowały się w miejscu zamieszkania. Z błędami wiązały się też pytania o wyznanie i narodowość. Tak było w poprzednich spisach, kiedy rachmistrz pytał o to głowę rodziny, która odpowiadała często w imieniu wszystkich, również dorosłych dzieci. Dziś, skoro każdy może spisać się sam przez internet, ma to szanse się zmienić.
Profesor Szukalski nie jest też krytyczny, jeśli chodzi o samo sformułowanie pytań. – Nad przełożeniem merytorycznej zawartości na słowa, tak by były zrozumiałe dla respondenta, pracują eksperci. Muszą wypośrodkować między określeniami uznawanymi niekiedy za przestarzałe (jak panna, kawaler) a zbyt nowoczesnymi dla innej części populacji – opisuje, powołując się na anegdotę sprzed 100 lat. W pierwszym spisie po odzyskaniu niepodległości pojawiło się pytanie o stan cywilny. Gros osób odpowiadało „cywilny”. Bo w XIX w. oznaczało to tyle co cywil. W odróżnieniu od wojskowego.
Zapomnisz? Zadzwoni do ciebie rachmistrz
dr Dominik Rozkrut, prezes GUS
Spodziewa się pan, że Polacy masowo się spiszą?
Stan na poniedziałek wieczór pokazywał 1,4 mln spisanych. To znaczy, że w święta gros osób znalazło czas na wypełnienie ankiety. Jak na pierwsze dni spisu, to dobry wynik, choć zdaję sobie sprawę, że po początkowym zainteresowaniu zaangażowanie w akcję może się obniżyć. Dlatego zbudowaliśmy system monitorowania. Jeśli będzie taka potrzeba, rachmistrzowie będą dzwonić, przypominać, przeprowadzać wywiady spisowe. Ważne, by zrozumieć, że nie jest to jedynie obywatelski obowiązek. Zebrane dane są podstawą przy analizowaniu wszelkich innych informacji, jak wzrost cen, poziom inflacji, PKB, faktyczny obraz rodzin i gospodarstw domowych.
Dlatego dobór pytań jest tak ważny. Padają zarzuty, że zabrakło m.in. tych, które pozwoliłyby jasno określić, ile osób żyje w związkach jednopłciowych.
Przygotowując spis, zrobiliśmy założenie, że kwestionariusz musi być możliwie krótki. I ten taki właśnie jest – najkrótszy w historii polskich spisów. To założenie jest niezbędne, jeśli opieramy się na samospisie robionym przez internet. Dziś wypełnienie ankiety zajmuje ok. 5 minut. Każde dodatkowe pytanie oznaczałoby nawet o kilka procent mniej odpowiadających. Spis nie służy temu, by rozwiązać wszystkie kwestie funkcjonujące w dyskursie publicznym. Daje odpowiedzi niezbędne do tworzenia kolejnych badań z pytaniami.
Na ile to narzędzie polityczne w myśl zasady: o to pytamy, o to już nie?
Choć samo określenie „polityka” nabrało pejoratywnego znaczenia, to jeśli sięgniemy do definicji słowa, to rzeczywiście jest to narzędzie służące do osiągniecia wspólnego dobra. Służy temu, by dostać referencyjne informacje, ile osób mieszka na danym terenie. Na tej podstawie przyznawane są środki publiczne. Jest to sprawa kluczowa, jeśli spojrzymy na kraj nie z perspektywy centralnej, ale właśnie lokalnej. To dlatego gminnymi komisarzami są dziś burmistrzowie, wójtowie. Od tego, czy i jak dopilnują spisu, zależy również przyszłość ekonomiczna ich okolicy.
Spis kosztuje budżet państwa ok. 386 mln zł. To dużo?
Poprzedni spis z 2011 r. był najtańszy, o ile nie w skali świata, to na pewno krajów naszego regionu. Przy organizowaniu tego założyliśmy, że nie przekroczymy tamtej kwoty wydatków. Co, jeśli uwzględnimy inflację, oznacza spadek kosztów. Sprzyja temu opcja internetowa, choć należy zaznaczyć – są wprowadzane dodatkowe rozwiązania umożliwiające spisanie się osobom ze szczególnymi potrzebami (np. niewidomym, niesłyszącym).
A jeśli ktoś spisać się nie zamierza?
Oczywiście mamy rejestr takich przypadków. Na poziomie wojewódzkich urzędów statystycznych będziemy decydować, co dalej. Poczynając od coraz intensywniejszego namawiania do spisu po sankcję w postaci zgłoszenia takiej osoby do sądu, który może nałożyć grzywnę do 5 tys. zł. Dokładnie taki sam mechanizm działał przy poprzednim spisie i się sprawdził.
Rozmawiała Paulina Nowosielska
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama