Rok 2020 minął pod znakiem pandemii. Także dla Wojska Polskiego. Liczba zadań, które realizowały Wojska Obrony Terytorialnej, była naprawdę imponująca, a zręczne działania PR-owe sprawiały, że „terytorialsi” niemal wyskakiwali z lodówki.

Ciszej było za to o „normalnym” wojsku, które nie podlega bezpośrednio ministrowi obrony, czyli o wojskach operacyjnych. Jeśli spojrzymy na to, jakie zdolności udało się pozyskać, to niestety w minionym roku niewiele się zmieniło. Poza trwającymi już wcześniej dostawami armatohaubic Krab i moździerzy samobieżnych Rak nie ruszliśmy specjalnie do przodu. Nie ma już nawet co kolejny raz pisać o braku nowych zamówień na okręty dla Marynarki Wojennej – wydaje się, że czas zaakceptować tę, świadomą bądź nie, decyzję polityków Prawa i Sprawiedliwości, że de facto likwidujemy naszą marynarkę. A to, że prezydent Andrzej Duda co pewien czas przypomni, jak bardzo mu ta kwestia leży na sercu, pokazuje tylko jego faktyczne miejsce w obozie rządzącym. Tak jak polscy marynarze, wpłynął na mieliznę.
Najbardziej spektakularne, ale też mocno kontrowersyjne było w 2020 r. podpisanie umowy na zakup samolotów F-35. Kontrakt wart 20 mld zł trafi tak jak zwykle do Stanów Zjednoczonych, a pierwsze samoloty powinny dolecieć nad Wisłę za około sześć lat. Problem w tym, że przesłanką do realizacji tego zakupu nie były potrzeby wojska, a potrzeby polityczne ministra Mariusza Błaszczaka, który chciał medialnie „przykryć” katastrofę Migów-29. Tryb, w jakim wydano olbrzymie pieniądze podatników, na pewno kiedyś, zapewne po zmianie władzy, wzbudzi zainteresowanie prokuratury. Innych większych zamówień sprzętu dla Wojska Polskiego się niedoczekaliśmy.
Tymczasem różni generałowie i eksperci od lat powtarzają, że dla bezpieczeństwa Polski kluczowe jest pozyskanie zdolności do obrony nieba. W uproszczeniu chodzi o to, by móc zestrzelić statki powietrzne przeciwnika i pociski, którymi nas zaatakuje. Albo przynajmniej ich część. To dlatego jeszcze za czasów Tomasza Siemoniaka, w ramach kampanii podczas walki o reelekcję prezydenta Bronisława Komorowskiego, wybrano do zakupu system średniego zasięgu Patriot. Za czasów ministra Antoniego Macierewicza przeprowadzono negocjacje, a minister Błaszczak umowę podpisał i zadeklarował, że niezwłocznie przystąpi do negocjacji w sprawie zakupu kolejnych baterii Patriot. To było prawie trzy latatemu.
Niestety od tego czasu w materii pozyskiwania kolejnego sprzętu do obrony naszego nieba w programie Wisła (Patrioty) niewiele się wydarzyło. Można by to zrozumieć, gdyby minister obrony rzucił wszelkie dostępne zasoby na program Narew, czyli tarczę o zasięgu krótkim. To program komplementarny. Jeśli chodzi o zdolności Wojska Polskiego, równie, a może nawet bardziej istotny. Zgadza się z tym i państwowa, i prywatna zbrojeniówka. Tymczasem nic takiego się nie stało. Przypomnę, że tzw. FAK (nie z angielskiego), czyli faza analityczno-koncepcyjna dla programu Narew trwa od 2013 r. W 2019 r.minister dostał wszystkie wymagane dokumenty do podjęcia decyzji. Ale decyzji podjąć nie chciał i poprosił o kolejne analizy. Kilka tygodni temu znowu dostał komplet dokumentów. I chociaż tym razem sprawą zainteresowała się też centrala partii rządzącej przy ul. Nowogrodzkiej, to decyzji, w którą stronę ruszyć z tym wartym co najmniej kilkanaście miliardów złotych programem, wciąż nie ma. Podkreślę, że w żaden sposób nie przesądzam, jak Narew powinna być budowana, z jak dużym zaangażowaniem przemysłu polskiego, z jakimi partnerami zza granicy itd. Te analizy są niejawne, nie widziałem ich, nie jestem specjalistą od przechwytywania celów latających. Jednak jestem pewien, że ta decyzja jest potrzebna, by powiększać zdolności Wojska Polskiego w tym obszarze.
Wiem, że to nie jest tak spektakularne jak chwalenie się liczbą wymazów, które pobrali „terytorialsi”, czy pozowanie do zdjęć z żołnierzami jednostek specjalnych. Albo ogłaszanie budowy szpitala czy nowej drogi we własnym okręgu wyborczym. Niemniej jednak, jeśli chcemy być faktycznie bezpieczni, a nie tylko o tym mówić, to w resorcie obrony czy gdziekolwiek, gdzie zapadają decyzje, powinna być podjęta ta o ruszeniu z programem Narew. Bo budowanie takich zdolności to kwestia długich lat. I o ile dziś bezpieczeństwo w naszym regionie wydaje się stabilne, to warto mieć w pamięci, jakim zaskoczeniem był rosyjski atak na Krym. A czasu straconego przez państwo, co niestety widzimy przy okazji pandemii, nadrobić się nieda. ©℗