Szczerze, marzy nam się sytuacja, w której marszałek Tomasz Grodzki szczepi przeciwkokoronawirusowi byłego marszałka Stanisława Karczewskiego, a potem zmiana i to Karczewski szczepi Grodzkiego. Obaj robią to z uśmiechem, mimo dzielących ich różnic. W obliczu politycznych, a także osobistych podziałów, taki przykład byłby bezcenny.

Wiemy, że trąci to disneyowską fabułą, ale w obliczu słabej chęci Polaków do zaszczepienia się takie przykłady są konieczne. I nie chodzi o zakopanie wzajemnych różnic w poglądach czy w ocenie bieżącej polityki, łącznie z tą zdrowotną prowadzoną przez rząd. Nie chodzi też o tych dwóch polityków, ale o szersze porozumienie. By mimo różnic pokazać, że w kwestii szczepień istnieje ponadpolityczna zgoda.
Szczepionka to dziś jedyny realny masowy lek na chorobę, która sieje olbrzymie spustoszenie. Mamy listopad, rekordowy, jeśli chodzi o liczbę zgonów, a dane z urzędów stanu cywilnego nie wskazują, by w grudniu nastąpiła poprawa. W pierwszych trzech tygodniach umarło ponad 35 tys. osób, wobec 24 tys. w tym samym czasie przed rokiem i niemal 37 tys. w całym grudniu 2019 r. To olbrzymi wzrost liczby zgonów, który – jak pisaliśmy w DGP – wynika i z epidemii koronawirusa, i ze związanego z nią przeciążenia systemu ochrony zdrowia i przesuwania zabiegów planowych czy opóźnień w diagnostyce. Na przykład coraz więcej pacjentów z nowotworami trafia zbyt późno na terapię, a skutki opóźnień są oczywiste. To samo dotyczy chorób serca i innych schorzeń. Już dziś to opóźnienia na lata. Jedyny realny sposób ich nadrobienia to przerwanie danse macabre z COVID-em, a dziś jedyna realna metoda to szczepienia.
Społeczny odzew na akcję szczepionkową to już nie tylko kwestia zdolności PR-owych obecnej administracji. To także egzamin z zaufania obywateli do państwa jako takiego. Bo jeżeli nie przekona większości z nas, że ewentualne powikłania po szczepionce są dużo mniej groźnie niż dobrze nam już znane skutki COVID-19, trudno będzie o bardziej wymowny przykład państwa zdykty.
Za granicą zaszczepiło się już wielu ludzi władzy. Wydawać by się mogło, że to dobry, potencjalnie profrekwencyjny ruch. Tyle że udział polityków w akcji zachęcania do szczepień i świecenie własnym przykładem mogą się okazać ryzykowne. Przy naszym politycznym podziale i tendencji do posądzania adwersarzy o wszystko, co najgorsze, cokolwiek wykona polityk, będzie krytykowane. Do tego dochodzi potoczna, niezbyt pochlebna opinia o całej klasie politycznej. No bo jak jej przedstawiciele zaszczepią się szybko, to będą krytykowani, że wepchnęli się w kolejkę przed bardziej potrzebujących. A jeśli będą zwlekać, staną się celem ataku, że boją się skutków ubocznych i czekają, żeby zobaczyć, jakie będą skutki szczepień innych. Może być trochę jak z tym żartem, który krążył za czasów pierwszych rządów PiS: premier Kaczyński przechadzał się w ciągu dnia wzdłuż Wisły i zobaczył tonącą kobietę. Rzucił się jej na pomoc wraz ze swoimi ochroniarzami. Akcja się udała, kobietę wyłowiono całą i zdrową. Następnego dnia w jednej z gazet pojawił się artykuł, w którym analizowano, co premier robił nad Wisłą w godzinachpracy.
Z dwojga złego lepszą strategią jest chyba to, by politycy wręcz pchali się do szczepionki. Bo to może uwiarygodnić całą operację i zgodnie z zasadami marketingu pokazać szczepionki jako dobro rzadkie i zwiększyć na nie popyt.
Niestety chyba kwestią czasu jest pojawienie się głosów, że tworzymy nową, szczepionkową kastę. Bo z jednej strony szczepienie jest dobrowolne, a z drugiej – tylko ci, którzy nadstawią ramię do ukłucia, będą mogli liczyć na choćby częściowe odzyskanie wolności: uniknięcie kwarantanny po kontakcie z zakażonym czy niewliczanie się do limitów dotyczących spotkań towarzyskich.
Osobisty bilans korzyści – i tych politycznych czy społecznych, a nawet skutków ubocznych w sensie medycznym – to nic w porównaniu z realnymi pozytywnymi skutkami powszechnego szczepienia przeciwko COVID-19 dla zdrowia Polaków, a także dla całej gospodarki.