Silniejszy bombarduje słabszego, z premedytacją w terrorystyczny sposób ostrzeliwuje cele cywilne. Giną kobiety i dzieci. Gwałtownie pogarszają się warunki życia, ludzie masowo migrują ze swoich domów. Agresor odmawia ofierze prawa do jej tożsamości, do bycia narodem, z pogardą do prawa międzynarodowego zamierza nakreślić nowe granice. Jego urzędnicy i media po świecie rozsiewają propagandę, czasem prymitywną, czasem wysublimowaną, inwestują w armie botów. Najeźdźca popełnia zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości, te zatwierdzane są przez najwyższe władze. Żołnierze w przerażających filmikach sami publikują je w mediach społecznościowych, ze swoich czynów są dumni, czują się bezkarni.

Powyższy akapit mógłby dotyczyć Rosji i napadniętej Ukrainy, wszystko się zgadza. Pisząc go jednak, myślałem o Izraelu i Palestynie. I o tym, jak zuchwale zachodnia społeczność międzynarodowa, na czele z USA, nabierała wody w usta, zamykała oczy, ignorowała fakty. Działo to się nie na briefingach Mariji Zacharowej, ale Departamentu Stanu za Joego Bidena. Były to kuriozalne widowiska, rzecznicy Matthew Miller i Vedant Patel nie potrafili stwierdzić, czy Izrael celowo blokuje dostawy pomocy humanitarnej, przy pytaniach o zbrodnie za każdym razem bezradnie rozkładali ramiona, mówiąc, że dowodów to w sumie nie ma. A dostawy bomb z USA do Izraela trwały nieprzerwanie, tak samo jak nieprzerwanie Binjamin Netanjahu pozorował rozmowy o zawieszeniu broni.

Mroczną stronę USA mieliśmy przed naszymi oczami tu i teraz.Nie musieliśmy sięgać do przeszłości, do masakry w My Lai z czasów wojny w Wietnamie. Rozumiejąc mroczne karty amerykańskiej historii, również tej niedawnej, łatwiej możemy zrozumieć, skąd bierze się terytorialne rozbójnictwo Donalda Trumpa, roszczenia względem Kanady, Panamy, Grenlandii. Łatwiej zrozumieć, dlaczego Waszyngton nie potępił dokonanego przez Rosjan rakietowego ostrzału cywilów w Sumach. Nie powinno to dziwić, skoro Amerykanie poważnie traktują takich ludzi jak doradca Netanjahu Ron Dermer, który mówił że „nie będzie kryzysu humanitarnego w Gazie, jeśli nie będzie tam cywilów”.

Zaskoczeni możemy być natomiast czymś innym. Tempem zwijania państwa przez ekipę Trumpa, skalą pogardy do instytucji. Lubiliśmy myśleć, że Ameryka opiera się na silnych instytucjach, jest prężna, profesjonalna i zorganizowana. Teraz okazuje się, że instytucje to ludzie, nie bliżej nieokreślone maszyny. „Instytucją” jest ten konkretny urzędnik, który zadecyduje o wpuszczeniu lub nie do resortu próbujących uzyskać wrażliwe dane współpracowników Elona Muska. Ten, który zorientuje się (taki się nie znalazł wśród kilkunastu najwyższych rangą), że omawianie planów wojennych na Signalu, to nie jest najlepszy pomysł. Ten, który zauważy, że wyjazd solo do Moskwy Steve’a Witkoffa, bez doradców, tłumaczy i wsparcia wywiadowczego, nie jest szczytem profesjonalizmu.

Takich ludzi brakuje, bo w Waszyngtonie dominuje strach. Mało kto się wychyla, mało kto ma odwagę, by w swojej wypowiedzi pominąć znaną nam z czasów szczęśliwie minionych czołobitność względem prezydenta. To żer dla różnej maści dziwnych postaci, jak podróżująca samolotem z Trumpem Laura Loomer (jej zdaniem 11 września to inside job, a część masowych strzelanin jest fingowanych). To raj dla co sprawniejszych biznesmenów traderów, zarabiających na wahaniach rynków i spekulacjach. Dla nich USA to już jest parapaństwo. Łatwe do rozegrania i przy tym dość wulgarne, z resortami upstrzonymi portretami Trumpa, z sądownictwem abdykującym przed władzą wykonawczą, z narzucaniem przez rząd uniwersytetom linii politycznych.

Nieporadność państwa wznoszona jest na kolejny poziom. A warto pamiętać, że Biden poprzeczkę w tej kwestii postawił naprawdę wysoko. Niech przykładem będzie pomost z Gazy.

W trakcie blokowania przez Izrael pomocy humanitarnej demokrata wpadł na pomysł, by zamiast wywierać presję na Netanjahu, wojsko USA wybudowało wielki pomost u wybrzeży enklawy. Taki, którym do Palestyńczyków dochodziłyby towary pierwszej potrzeby, z pominięciem Izraela. Konstrukcja stała przez dwa miesiące, warty ponad 300 mln dol. cud amerykańskiej inżynierii rozpadł się na wzburzonym morzu. Coś mi każe sądzić, że za Trumpa, przy daleko posuniętej abdykacji państwa, dusznym nastroju, szemranych doradcach, cięciach w wydatkach na urzędnikach w Pentagonie, służbach i Departamencie Stanu, czekać będzie nas jeszcze więcej takich amerykańskich prowizorek nieporadności. ©℗