Liderem laburzystów prawdopodobnie pozostanie socjalista Jeremy Corbyn. To źle rokuje tej partii w starciu z konserwatystami. Brytyjska Partia Pracy robi następny krok w kierunku zejścia na margines sceny politycznej. Kończące się właśnie wybory nowego lidera laburzystów najprawdopodobniej nie przyniosą żadnej zmiany, a tylko pogłębią wewnętrzne podziały w partii, która w oczach zdecydowanej większości Brytyjczyków przestaje być alternatywą dla rządzących konserwatystów.
Środa jest ostatnim dniem, w którym ok. 640 tys. uprawnionych do głosowania – członków partii, zarejestrowanych sympatyków i członków afiliowanych związków zawodowych – może oddać głos na jednego z dwóch kandydatów, dotychczasowego lidera Jeremy’ego Corbyna lub Owena Smitha. Nazwisko zwycięzcy zostanie ogłoszone w sobotę, lecz mało kto ma wątpliwości, że będzie nim Corbyn. Według sondażu ośrodka YouGov przeprowadzonego wśród uprawnionych do głosowania popiera go 62 proc. pytanych. Także brytyjscy bukmacherzy nie mają wątpliwości. Za jednego funta postawionego na zwycięstwo Corbyna można wygrać 1–2 pensy, na zwycięstwo Smitha – 12–16 funtów.
Wyraźne zwycięstwo dotychczasowego przywódcy mogłoby sugerować jedność partii i to, że prowadzi on ją w dobrym kierunku. W przypadku laburzystów jednak tak nie jest – rozdźwięk między parlamentarzystami z jednej a szeregowymi członkami partii i związkowcami z drugiej strony jest coraz wyraźniejszy. Pojawiają się spekulacje, że ugrupowanie, które od prawie stu lat jest jedną z dwóch głównych sił politycznych w Wielkiej Brytanii, może się rozpaść. Kryzys Partii Pracy zaczął się po wyborach parlamentarnych w 2015 r., w których nie tylko znów przegrali z konserwatystami, lecz uzyskali najmniejszą liczbę mandatów od 28 lat. Po ustąpieniu Eda Milibanda nowym liderem niespodziewanie został Corbyn, socjalista w starym stylu.
Corbyn w ostatniej chwili zebrał wymaganą liczbę podpisów od członków Izby Gmin, którzy zresztą wcale go nie popierali, lecz chcieli w ten sposób rozszerzyć spektrum debaty. Okazało się, że nie tylko wystartował, ale dzięki masowemu poparciu szeregowych członków partii wygrał w miażdżący sposób. Jako lider partii nigdy nie cieszył się pełnym zaufaniem deputowanych, ale czarę goryczy przelało czerwcowe referendum w sprawie dalszego członkostwa Wielkiej Brytanii w UE. Corbyn niby publicznie popierał pozostanie w Unii, ale robił to bez przekonania, i niezbyt angażował się w kampanię.
Gdy okazało się, że zwolennicy Brexitu wygrali, w ciągu dwóch dni zrezygnowali niemal wszyscy członkowie jego gabinetu cieni, a pod koniec czerwca laburzystowscy posłowie przegłosowali wotum nieufności dla Corbyna. Ten jednak oświadczył, że nie zrezygnuje, bo ma mandat od członków partii, i dopiero gdy formalnie pojawili się pretendenci do roli lidera z wymaganym poparciem posłów, został zmuszony do tego, by stanąć do walki o przywództwo. Ostatecznie jedynym jego rywalem jest Smith, który w laburzystowskich gabinetach cieni był ministrem ds. Walii, a później ministrem pracy i emerytur.
Smith teoretycznie ma potencjał, by wyciągnąć laburzystów z kryzysu. Wskazują na to sondaże przeprowadzane wśród wszystkich Brytyjczyków – w nich to on wygrywa. Jest o całą generację młodszy, a przez to wolny od historycznych obciążeń Corbyna (popieranie jednostronnego rozbrojenia nuklearnego, związki z organizacjami palestyńskimi). Ma też poparcie laburzystowskich deputowanych.
Z drugiej strony Smith różni się od Corbyna bardziej formą niż treścią. On także zapowiedział, że jeśli zostanie premierem, cofnie wprowadzone obniżki podatków, a podczas jednej z debat telewizyjnych zasugerował, że Państwo Islamskie mogłoby brać udział w rozmowach w sprawie Syrii. Bardziej modernizacyjny potencjał Smitha nie przekonuje jednak laburzystowskich wyborców. Corbyn wypłynął na tej samej fali protestu przeciw establishmentowi, co Donald Trump w USA, a dla związków zawodowych jest dodatkowo symbolem powrotu do starych czasów, gdy to one faktycznie rządziły Partią Pracy. Ci, którzy go wybrali, będą go teraz bronić, szczególnie że Corbynowi nie można odmówić konsekwencji i wierności własnym przekonaniom.
Ale ponowny wybór Corbyna powoduje, że Partia Pracy dla większości Brytyjczyków staje się jeszcze bardziej niewybieralna. W sondażach przegrywa z konserwatystami różnicą kilkunastu pkt proc., co według niektórych symulacji oznacza, że ze swojego słabego stanu posiadania mogłaby stracić jeszcze kilkadziesiąt mandatów. Druzgocące są zwłaszcza porównania z premier Theresą May. Na pytanie, kto byłby lepszym szefem rządu, liderkę konserwatystów wskazuje 62 proc. Brytyjczyków, 20 proc. nie ma zdania, a Corbyna wybiera tylko 18 proc. Takiej przepaści między urzędującym premierem a liderem opozycji nie było od wielu lat.