W sierpniu 1980 r. na Jasnej Górze prymas Stefan Wyszyński mówił w imieniu narodu, który nie jest bytem chwilowym, lecz ma prawo do trwania na mapie, bo ma za sobą 1000 lat historii. Nie można go narazić na fizyczną likwidację - mówi PAP prof. Jan Żaryn z UKSW.

28 maja mija 35. rocznica śmierci Prymasa Tysiąclecia.

PAP: W pierwszych latach po zakończeniu II wojny światowej w polskim Episkopacie pojawia się pokolenie młodych biskupów, które zakłada, że komunizm w Europie Środkowej będzie trwał jeszcze wiele lat. Czy młodzi hierarchowie, na czele z przyszłym prymasem Stefanem Wyszyńskim, zakładali, że jest jakakolwiek szansa na trwałe porozumienie z komunistami?

Prof. Jan Żaryn: To bardzo dobre pytanie, ponieważ w dyskusjach o historii bardzo często popełniamy grzech prezentyzmu zakładający, że wszystko powinno być wiadome w momencie trwania wydarzeń. Tak jednak nie było. Rzeczywistość tuż powojenna nie była do końca rozszyfrowana z punktu widzenia politycznego. Polscy hierarchowie, niezależnie od różnic pokoleniowych, zdawali sobie sprawę z tego, czym jest bolszewizm i jak wielkie stwarza zagrożenia. Wiedzieli, co działo się w ZSRS przed wojną, gdy chodzi o relacje wyznaniowe i nie skłaniało to do żadnych innych wniosków niż pesymistyczne.

Z drugiej strony komunizm wkraczał na tereny zupełnie dla niego nowe. Europa Środkowa miała swoją własną, wyjątkową kulturę, zróżnicowaną również pod względem wyznaniowym. W związku z tym to bolesne spotkanie nie mogło być tożsame z tym, jakie znano z okresu po 1917 r. w ZSRS. Również inność Kościoła katolickiego od prawosławnego, który od setek lat miał pewien kompleks podległości wobec państwa, skłaniał do takich wniosków.

Powstawało też pytanie, czy komunizm naprawdę zostanie w Polsce zainstalowany. Prymas August Hlond wracając do Polski został obdarowany olbrzymimi pełnomocnictwami papieskimi, które świadczyły, że Watykan zakłada możliwość zerwania łączności pomiędzy Stolicą Apostolską a polskim Kościołem. Hlond był więc przygotowany na długie trwanie komunizmu w Polsce.

Jednocześnie wielokrotnie dawał do zrozumienia, że ta tragedia nie może trwać zbyt długo i Europa musi otrząsnąć się z wyboru podjętego przez Anglosasów zakładających, że jeden totalitaryzm może zostać zniszczony za pomocą drugiego. Stolica Apostolska od początku istnienia sojuszu Zachodu z ZSRS podkreślała, że nie ma lepszego i gorszego totalitaryzmu, ponieważ oba są pogańskie i na równi gwałcą prawa boskie i naturalne. Oznaczało to, że dialog z nimi jest co najmniej trudny, jeśli w ogóle możliwy. Świadczyły o tym nieudane próby podtrzymania przez Stolicę Apostolską struktury Kościoła w ZSRS, legalne i nielegalne, po 1917 r. Polscy biskupi zgadzali się z tą doktryną Watykanu i tą diagnozą rzeczywistości. Kard. August Hlond, do pewnego stopnia wbrew tym założeniom, „zainstalował” w opuszczonych przez niemieckich biskupów diecezjach polskich administratorów apostolskich.

Na pozostałych terenach powołał biskupów należących do młodszego pokolenia, urodzonego na przełomie XIX i XX wieku. Zostali oni predestynowani do udźwignięcia długich, trwających dziesięciolecia rządów komunistycznych. Można powiedzieć, że Kościół polski został przygotowany personalnie na oba warianty. Sam August Hlond uważał, że komunizm zostanie wypchnięty z Europy, ale czynił wszystko, co niezbędne dla sytuacji, w której komunizm miał trwać długo.

PAP: Jak przygotowany był przyszły prymas do kontaktów z totalitaryzmem komunistycznym?

Prof. Jan Żaryn: Przyszły prymas miał tę zaletę, że był najmłodszy spośród biskupów i dawało mu to szansę na długie trwanie na swoim stanowisku. Warto bowiem zauważyć, że będzie to ważne także w kontekście wytrzymałościowym, jak np. w sytuacji trwającej 11 godzin rozmowy z Władysławem Gomułką. Również w czasach stalinowskich rozmowy z funkcjonariuszami bywały bardzo długie, ponieważ wstępem do nich bywał trwający dwie godziny wykład prymasa, którego interlokutorzy nie śmieli przerywać.

Intelektualnie miał tę przewagę nad innymi hierarchami polskimi, że studiując na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i pracując w diecezji włocławskiej, w której bardzo silne były poglądy lewicowe lub wręcz komunistyczne, bardzo dobrze rozpoznał marksizm i jego praktyki. Dawał temu wyraz w swoich publikacjach w „Ateneum Kapłańskim”, które przed wojną było pismem tej diecezji. Ważne było również jego przygotowanie w sferze znajomości katolickiej nauki społecznej, mogącej być odpowiedzią na ideologię i praktykę komunistyczną.

Jego „Duch pracy ludzkiej” opublikowany w 1946 r. był odpowiedzią na zagrożenia komunizmu już obecnego w Polsce oraz prezentował doktrynę szacunku dla ludzkiej pracy i osoby ludzkiej oraz państwa stwarzającego warunki do rozwoju rodziny. To była jego kontrargumentacja dla deterministycznej ideologii komunistycznej, w której nie było miejsca dla rozwoju społeczno-gospodarczego w oparciu o wartość szacunku dla rodziny, jednostki czy własności.

PAP: W roku 1950 prymas Wyszyński podpisuje kontrowersyjne porozumienie z komunistami.

Prof. Jan Żaryn: No właśnie, biskupi na czele z prymasem Wyszyńskim zakładali, że komuniści polscy mogą dokonywać retuszu praktyki i ideologii komunistycznej. Uważali, że mimo moskiewskiego nadania im władzy w Polsce, trzeba dać drugiej stronie szansę na zbliżenie się do systemu wartości dominującego w podległym im narodzie. Mimo obciążenia doświadczeniem sięgającym lat 1917, 1920 i 1939 oraz obciążenia doktrynalnego, młode pokolenie polskich biskupów nie zakładało, że komunizm w praktyce nie musi być bezalternatywny. W ich opinii należało dać szansę i założyć, że druga strona jest w stanie udźwignąć państwo polskie. Do czasu uwięzienia, Wyszyński daje szanse komunistom wielokrotnie, choć oni stale z tej szansy nie chcieli korzystać, niszcząc struktury Kościoła, gwałcąc prawa katolików, czyli de facto Polaków.

Ta wizja cierpliwego dawania szansy jest szczególnie widoczna w zapiskach „Pro memoria”, ale również w jego kazaniach i korespondencji do Bieruta. W jakimś sensie prymas Wyszyński szanuje Bolesława Bieruta, ponieważ jest człowiekiem, więc należy mu się szacunek i winien być chroniony przed nienawiścią. Z drugiej strony szacunek ten wynikał z tego, że Bierut od 1945 r. do swojej śmierci, mimo różnych tytułów stał na czele państwa i urząd ten wymagał według prymasa szacunku, ale jednocześnie zobowiązywał noszącego go człowieka do odpowiedzialności.

Korespondencja dotycząca prawa narodu do obecności katolicyzmu w przestrzeni publicznej jest pisana właśnie w tym duchu. Pisze w nich, że straszne jest, że wiele lat po wojnie władze zachowują się tak, jakby kontynuowały politykę okupantów niemieckich. Taki język powodował wprawdzie, że druga strona czuła się obrażona, ale z punktu widzenia prymasa skłaniać ją mogła do rewizji swego postępowania. Był to więc dialog suwerena, a nie niewolnika podporządkowującego się regułom gry drugiej strony.

PAP: Z drugiej strony to działanie biskupów i prymasa wywołuje wielkie zdziwienie w Watykanie.

Prof. Jan Żaryn: Dyskusja na ten temat trwa wśród historyków. Sprawa nie jest łatwa do analizy. Faktem jest, że komuniści po przejęciu pełni władzy w 1948 r. dokonują wyraźnego zwrotu w dotychczasowej polityce, stwierdzając, że ich ostatnim silnym przeciwnikiem jest Kościół katolicki. Z tej przyczyny cała rozpędzona machina państwa totalitarnego z Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego na czele zostaje od 1948 r. przekierowana na walkę z Kościołem i jego ludźmi.

Celem było „wypłukanie” katolicyzmu z życia publicznego oraz zwalczanie Kościoła w jego wnętrzu. Jak doradził Stalin Bierutowi sztuką nie jest zabicie lub aresztowanie prymasa, ale zrobienie z niego komunisty. Ta wizja Moskwy od 1948 r. jest dla prymasa dość czytelna, ale wciąż nie jest przekonany, czy Warszawa jest wyłącznie wykonawcą poleceń Kremla. Ta furtka pozostawiona przez prymasa jest jednak coraz bardziej domykana przez samych komunistów.

Elementem tego procesu jest porozumienie z 1950 r., które z jednej strony ma być namiastką dialogu, ale pod niesłychanie brutalną presją wywieraną na Kościół przez reżim. Rozmowy są prowadzone od sierpnia 1949 r. do kwietnia 1950 r., a w tym samym czasie władze tworzą setki lub tysiące przepisów blokujących istnienie Kościoła – od ustaw gwałcących wolność sumienia, poprzez zabraniające tworzenia stowarzyszeń i wszelkich zgromadzeń religijnych poza procesją Bożego Ciała, likwidujące szkoły katolickie i zmuszające do zdejmowania krzyży w miejscach publicznych. W 1949 r. rozpoczynają się również aresztowania wybranych kapłanów, np. szkolnych prefektów, mające być przestrogą dla innych.

Największym ciosem w tym okresie jest wejście funkcjonariuszy bezpieki i NIK do wrocławskiego Caritasu i jego magazynów. Później, tzn. w styczniu 1950 r., wywołano propagandową burzę przykrywającą faktyczną kradzież tej organizacji w skali całego już kraju. Po raz pierwszy aresztowano biskupa chełmińskiego Kazimierza Kowalskiego oraz zagrożono aresztowaniem biskupa katowickiego Stanisława Adamskiego. Pieczęcią mającą potwierdzić zniewolenie Kościoła i zapewnić podpisanie deklaracji w wersji wygodniejszej dla władz był zabór mienia, czyli powtórka dekretów nacjonalizacyjnych z lat 1944-1946 r. w formie przejęcia tzw. dóbr „martwej ręki”.

Są to ciosy, które mają skłonić Episkopat do porozumienia, czyli złożenia swoistego hołdu władzy. Komuniści pokazywali, że mają w ręku broń i sugerowali, że druga strona nie ma żadnych argumentów. Powstawało więc w łonie Kościoła pytanie, jak tę sprawę rozwiązać. Kardynał Adam Stefan Sapieha wychodził z założenia, że z komunistami należy rozmawiać i niczego nie podpisywać. Jego zdaniem ta taktyka miała amortyzować ciosy. Praktyka pokazała, że to założenie jest nieprawdziwe i tylko rozpędza machinę komunistycznego państwa. Prymas Wyszyński był zwolennikiem tezy, że należy doprowadzić do niekompromitującego dla Kościoła porozumienia i zyskać czas na oddech w tej walce oraz sprawdzić na ile będzie to możliwe, by wspólna deklaracja stała się bazą odwoławczą, gdyby władza podejmowała wrogie działania.

Ta koncepcja autorstwa prymasa zwyciężyła, mimo że kardynał Sapieha i starsza część episkopatu nie była do niej przekonana. Nie wyobrażali sobie, że najeźdźcy z 1920 r. mogą być partnerem do porozumienia. Kontrowersyjne było również porozumiewanie się ze stroną, która ma zapisaną w swojej doktrynie walkę z Kościołem. Można się zastanawiać również dzisiaj, która droga do ratowania polskiego katolicyzmu była skuteczniejsza. Prymas w swoich zapiskach więziennych zapisał, że musiał cały swój autorytet położyć na stole podczas obrad Episkopatu i Komisji Stałej Episkopatu i przeważyć głosy niechętne.

Stolica Apostolska bardzo źle przyjęła ten dokument, który otrzymała nie tylko w formie właściwej, ale głównie w formie burzy propagandowej, którą on spowodował. Zaistniała w niej wyłącznie interpretacja komunistów.

Możemy zastanawiać się, czy sukcesem Episkopatu było przyjęcie gwarancji dla Kościoła w takich sprawach jak nauczanie religii w szkołach i dalsze istnienie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, czy swobodnego kontaktowania się ze Stolicą Apostolską. Można powiedzieć, że dla podstawowego celu Kościoła jakim dla polskich katolików było trwanie we wspólnocie Kościoła powszechnego, te gwarancje były bardzo istotne. Nie były one spotykane wcześniej w warunkach kontaktów pomiędzy państwem komunistycznym a jakimkolwiek Kościołem. Z tej perspektywy był to sukces.

Z drugiej strony, czyli sprawy niepodległości Polski zapisy, według których Kościół miał zaprzestać działalności wspierającej podziemie antykomunistyczne były kontrowersyjne. Wprawdzie zapis ten stworzony był tak, aby każda strona mogła go interpretować po swojemu, to jednak w odczuciu społecznym było to odejście od wpierania ludzi marzących o niepodległości. Był to szczególnie trudny moment dla emigracji niepodległościowej.

W porozumieniu był również zapis, że Kościół nie sprzeciwia się spółdzielczej formie własności pod warunkiem jej dobrowolności. Strona komunistyczna interpretowała to jako przyzwolenie na kolektywizację. Chłopi skonfrontowani nie z zapisem porozumienia, ale z propagandową interpretacją komunistów, odczytali to jako zgodę hierarchów na wygonienie ich z gospodarstw.

To były zapisy, które wciąż można interpretować jako wyraz pewnej konieczności dziejowej lub jako wyraz nadmiernej uległości.

PAP: Jak zareagował na to Watykan?

Prof. Jan Żaryn: Stolica Apostolska w pierwszej chwili ewidentnie odczytała ten dokument poprzez pryzmat tej drugiej interpretacji. Uważano również, że Episkopat Polski w stanie niewolnym podpisał tę deklarację, a z tej przyczyny jest to dokument niewiążący.

Prymas bardzo mocno przeciwstawił się takiej interpretacji. Wiosną 1951 r. doszło do pierwszego spotkania prymasa z Ojcem Świętym Piusem XII. Dopiero wówczas komuniści naciskani przez Wyszyńskiego zgodzili się na jego wyjazd do Watykanu. Wcześniej nie był w stanie wytłumaczyć swoich racji, gdy podpisywał ten dokument. Była to celowa taktyka komunistów, którzy chcieli, aby opinia watykańska była o nim jak najgorsza.

Wyjazd ten zmienił o 180 stopni widzenie prymasa w Stolicy Apostolskiej. Nawet jeśli niektórzy wyżsi urzędnicy Sekretariatu Stanu tacy jak późniejszy kardynał Domenico Tardini wyrażali (z wzajemnością) dystans wobec prymasa, to jednak inni urzędnicy tacy jak Giovanni Montini, czyli przyszły papież Paweł VI, byli zauroczeni kardynałem Wyszyńskim.

Co jednak najważniejsze, prymasowi udaje się dotrzeć do papieża. Ta audiencja i rozmowa wedle relacji ambasadora rządu RP na uchodźstwie Kazimierza Papée została odebrana przez Watykan jako wyraz wierności Kościoła polskiego wobec Stolicy Apostolskiej. Papież miał powiedzieć po spotkaniu: „Polonia fara da se”, czyli Polska w osobie prymasa da sobie sama radę i Watykan nie będzie wtrącał się, ponieważ taka interwencja bez pełnej wiedzy na temat sytuacji w Polsce mogłaby tylko zaszkodzić. Prymas został obdarzony wyjątkowymi pełnomocnictwami.

Był to wielki sukces Wyszyńskiego również w sprawie Ziem Odzyskanych. Papież wbrew Episkopatowi Niemieckiemu zgodził się, aby administratorzy apostolscy, zarządzający na Ziemiach Zachodnich z nadania prymasa Hlonda opuszczonymi diecezjami, zostali nominowani tytularnymi biskupami. Podnosiło to ich rangę i stanowiło dla komunistów bardzo niewygodną sytuację. Z tej przyczyny nie pozwolili na powrót administratorów do ich diecezji. Oznaczało to również, że celem komunistów żądających od prymasa ustanowienia wbrew Stolicy Apostolskiej stałych diecezji na Ziemiach Zachodnich, nie było dojście do kompromisu, ale stałe korzystanie z istnienia niewykonalnego zadania.

PAP: Dokonajmy skoku do okresu narodzin Solidarności. 25 sierpnia 1980 r. schorowany prymas Wyszyński spotyka się z I sekretarzem KC PZPR Edwardem Gierkiem. Przywódca PRL jest roztrzęsiony i błaga kardynała Wyszyńskiego o pomoc w rozwiązaniu kryzysu spowodowanego strajkami na Wybrzeżu. Jakie wnioski wyciągnął prymas z tej rozmowy i jaki wpływ miała na jego homilię na Jasnej Górze wygłoszoną następnego dnia?

Prof. Jan Żaryn: Prymas Wyszyński z powodu swojej niezłomności w okresie stalinowskim i wielkiego sukcesu, jakim były program Wielkiej Nowenny i Milenium był traktowany bardzo indywidualnie przez Kościół powszechny i uważany za człowieka chroniącego polskość i katolików przed komunistami. Jego autorytet rósł szczególnie w czasie długiego pontyfikatu Pawła VI. W tej atmosferze doszło do wyboru Karola Wojtyły na papieża. Ojciec Święty od samego początku będzie podkreślał, że nie byłoby jego pontyfikatu bez drogi Prymasa Tysiąclecia. Pobyt i sukces papieża w Polsce w 1979 r. zmusił do refleksji także niektórych przedstawicieli władzy.

Gdy prymas spotkał się po pielgrzymce Jana Pawła II do Polski z jednym ze światlejszych komunistów prof. Janem Szczepańskim, zasiadającym w Radzie Państwa, to od niego dowiedział się wprost, że marksizm się skompromitował i nie ma żadnej siły oddziaływania na społeczeństwo. Co więcej przyznał, iż nie ma żadnej władzy komunistów w Polsce i że to prymas jest jedynym interrexem. Tego nie mówił katolik, lecz człowiek obozu władzy. To jest symbol drogi prymasa od czasów rządów Bolesława Bieruta do ostatnich lat jego posługi za czasów pontyfikatu Jana Pawła II. Słowa Szczepańskiego są jednoznacznym przyznaniem się komunistów do totalnej porażki.

Jeśli spojrzymy z tej perspektywy, to wybuch strajków sierpniowych w 1980 r. jest dowodem na to, że państwa nie ma i jedyną władzę ma interrex. Komuniści wiedzą, że tylko do niego mogą się odwołać, aby uratować to, co można uratować.

Prymas zdaje sobie jednak sprawę z obowiązywania doktryny Breżniewa, równoznacznej z ryzykiem interwencji sowieckiej w Polsce. Jest to zarazem powód, dla którego Wyszyński zgadza się na rozmowę z Gierkiem, po tym gdy prosi go o to Stanisław Kania. Dochodzi wówczas w Klarysewie do dramatycznej rozmowy, w trakcie której prymas może zobaczyć, że władzy w Polsce rzeczywiście nie ma. Partia i jej I sekretarz ma pełnię władzy, a jednocześnie sytuacja go przerosła. Edward Gierek jest w depresji i nie ma żadnego pomysłu na wyjście z kryzysu, w który wprowadził za sprawą swoich decyzji społeczeństwo i PRL.

Prymas jest od niego człowiekiem starszym, schorowanym, ale jednocześnie ma natychmiast wiele pomysłów. Wie, że istnieje realne ryzyko wejścia wojsk sowieckich do Polski, a zatem mówi Gierkowi, że musi pojechać na Wybrzeże, spotkać się z robotnikami i przyznać im prawo do samorządnych związków zawodowych, ponieważ ludzi mają prawo do tej formy zrzeszania się. To jest plan prymasa mający zabezpieczyć Polskę przed niebezpieczeństwem biologicznej eliminacji narodu w momencie agresji sowieckiej. Gierek nie potrafi podjąć takiej decyzji.

To wyjaśnia, dlaczego następnego dnia na Jasnej Górze Prymas wygłasza homilię de facto występując w roli interrexa. Jest jedyną osobą wypełniającą lukę, wynikającą z nieobecności totalnej władzy. Gdy prymas w swoich zapiskach będzie oceniał swoją homilię na Jasnej Górze i negatywną reakcję strajkujących na swoje słowa, to napisze, iż nie mówił do robotników czy władzy, ale w imieniu narodu, który nie jest bytem chwilowym lecz ma prawo do trwania na mapie, bo ma za sobą 1000 lat historii. Nie można go narazić na fizyczną likwidację. Z jednej strony więc tonował słuszne aspiracje robotników, co było przez nich interpretowane jako wezwanie do powrotu do pracy, ale z drugiej strony bardzo głęboko analizował przyczyny strajków i uważał, że są one skutkiem działań władz.

Kazanie to zostało poćwiartowane w medialnym przekazie peerelowskiej propagandy i wydobyto z niego te akcenty, które były wygodne dla władzy. Wyszyński w zapiskach „Pro memoria” z poczuciem humoru zauważył jednak, że pomimo „poszatkowania” jego wystąpienia, stał się kolejny cud nad Wisłą, że prymas mógł zaistnieć w mediach państwowych. Poprzednio zdarzyło się to tylko raz, w 1956 r.

PAP: Ciężko w jednej rozmowie omówić wszystkie wątki kontaktów kardynała Wyszyńskiego z władzami.

Prof. Jan Żaryn: Jest to ogromny, wielowątkowy temat. Mówimy bowiem o człowieku niezwykłym, niesamowicie pracowitym, podejmującym codziennie ogromną ilość działań i wyzwań. O każdym szczególe jego służby można mówić wiele godzin.

Rozmawiał Michał Szukała (PAP)