Dzisiaj w Paryżu rozpoczyna się kolejna, prawie dwutygodniowa i już 21. z kolei konferencja klimatyczna. Wezmą w niej udział najwyższej rangi przedstawiciele 195 państw, w tym m.in. prezydenci Stanów Zjednoczonych, Chin i Rosji. Cel konferencji jest ważny i ambitny, chodzi bowiem o wypracowanie strategii umożliwiającej skuteczne rozdzielenie zasadniczych czynników warunkujących globalny rozwój gospodarczy od czynników powodujących wzrost emisji gazów cieplarnianych.
Dzisiaj w Paryżu rozpoczyna się kolejna, prawie dwutygodniowa i już 21. z kolei konferencja klimatyczna. Wezmą w niej udział najwyższej rangi przedstawiciele 195 państw, w tym m.in. prezydenci Stanów Zjednoczonych, Chin i Rosji. Cel konferencji jest ważny i ambitny, chodzi bowiem o wypracowanie strategii umożliwiającej skuteczne rozdzielenie zasadniczych czynników warunkujących globalny rozwój gospodarczy od czynników powodujących wzrost emisji gazów cieplarnianych.
Te dwa procesy od początku epoki industrializacji były ze sobą ściśle związane, a krzywe wzrostu obu wielkości są zadziwiająco podobne. Próby rozdzielenia tych procesów jawią się w tej sytuacji jako wyzwanie o kolosalnym stopniu trudności. O ile bowiem w zasadzie wszystkie państwa deklarują dzisiaj gotowość do podjęcia działań na rzecz ograniczania emisji, to zróżnicowanie uwarunkowań panujących w tej sprawie w poszczególnych krajach stawia możliwość znalezienia kompromisowych rozwiązań pod wielkim znakiem zapytania.
Sytuacja Polski akcentującej w swoim żywotnym interesie ekonomicznym konieczność kontynuowania rozwoju energetyki węglowej nie jest tu bynajmniej najbardziej znamiennym przykładem kłopotów. Głównym problemem są bowiem kraje rozwijające się z ich trudnym do obalenia zasadniczym argumentem. Jeśli państwa bogate – pytają przedstawiciele krajów na dorobku – przez wieki budowały swój dobrobyt, zanieczyszczając atmosferę nieograniczonymi niczym emisjami, to jak można dzisiaj wymagać od nas, abyśmy rezygnowali z podążania tą samą drogą rozwoju?
Albo inaczej – możemy zaangażować się na wielką skalę w proces ograniczania emisji, ale ktoś (czyli oczywiście ci, którzy w przeszłości najbardziej atmosferę zanieczyścili) musi za to zapłacić! Ponieważ nie ma zbyt wielu chętnych do ponoszenia olbrzymich w skali globalnej kosztów takich działań, problem dalszych losów polityki klimatycznej pozostaje trudny do rozwiązania. Zadeklarowany sześć lat temu na konferencji klimatycznej w Kopenhadze fundusz w wysokości 100 mld dol. rocznie na potrzeby walczących z ociepleniem państw rozwijających się jest realizowany w niewielkim zakresie.
To zła wiadomość, ale na szczęście są także dobre wieści. Sygnałem, że coś się zmienia, jest np. to, iż mimo wzrostu światowej gospodarki w 2014 r. o 3,4 proc. globalna emisja gazów cieplarnianych nieco się zmniejszyła. Wiele krajów chce dawać dobre przykłady. Wielka Brytania ogłosiła zamiar zamknięcia w 2025 r. swojej ostatniej kopalni węgla. Oporne dotychczas w sprawie polityki klimatycznej Stanów Zjednoczonych próbują aktywnie znaleźć najlepszy dla siebie model niskoemisyjnego rozwoju. Prezydent Barack Obama zadeklarował nawet, że jego kraj ma ambicje przewodzenia całemu światu w przyjaznej środowisku transformacji energetyki, a spośród zamiarów bardziej szczegółowych można wymienić Kalifornię, której władze podjęły decyzję o 10-proc. redukcji emisji w transporcie w ciągu najbliższych pięć lat.
Niemcy – mimo wielu podnoszonych wątpliwości – próbują wytrwać przy swojej Energiewende, czyli zasadniczej zmianie udziałów poszczególnych pierwotnych nośników energii w ogólnym jej bilansie, zaś cała Unia Europejska z dumą stara się utrzymać miano antyemisyjnego lidera. Do działań dołączają się także globalne korporacje. Microsoft na przykład wprowadził dla wszystkich podległych mu oddziałów specjalne opodatkowanie zachęcające do oszczędzania energii, inwestując zebrane środki w projekty związane z promocją trwałego rozwoju.
Przy całym swoim wspomnianym wyżej krytycyzmie także kraje rozwijające się próbują znaleźć najwłaściwsze dla siebie sposoby stawiania czoła wyzwaniom klimatycznym. Skalę problemów widać tu jednak na przykładzie Indii. Z jednej strony deklarują one wolę szybkiego rozwoju na poziomie 8 proc. PKB rocznie, co w połączeniu z ponad 300 mln ludzi niemających tam dostępu do elektryczności wydaje się przesądzać o konieczności rozbudowy ekonomicznie najkorzystniejszych tam dzisiaj tradycyjnych elektrowni węglowych. Według planów, nawet zakładając rozwój energetyki jądrowej i odnawialnej, do połowy wieku będą one musiały pokrywać co najmniej 60 proc. szybko rosnących potrzeb, zużywając wtedy trzykrotnie więcej węgla niż dzisiaj.
Władze Indii wiedzą, że historia gospodarcza świata nie zna, niestety, przypadku szybkiego rozwoju kraju biednego, który nie wymagałby zasadniczego wzrostu zużycia taniej energii. Z drugiej jednak strony Indie ponoszą olbrzymie straty w wyniku anomalii klimatycznych, których widocznym obrazem jest np. zwiększająca się liczba ludzi niemających w tym kraju dostępu do wody pitnej (dzisiaj to ponad 100 mln osób). Indie są także poddawane silnym naciskom ze strony społeczności międzynarodowej, odwołującej się do artykułowanej w wielu eksperckich opracowaniach konieczności daleko idącej dekarbonizacji produkcji energii elektrycznej największych gospodarek świata do 2050 r. W sumie czyni to ze strategii rozwoju tego kraju wyjątkowo trudne wyzwanie.
Uczestnicy szczytu w Paryżu, z pewnością świadomi trudności i znający historię negocjacyjnych porażek w przeszłości, deklarują pragmatyzm w rozmowach. Poszczególne państwa nie są proszone o przyjęcie formalnie obowiązujących ograniczeń emisyjnych, a jedynie o wyartykułowanie własnych zamierzeń w tym zakresie. Dotychczas swoje plany przedstawiło już 129 krajów odpowiadających za ponad 90 proc. globalnych emisji.
Niestety trudno być na ich podstawie optymistą. Sumując zamierzenia, eksperci szacują, że ich pełna realizacja doprowadziłaby do wzrostu temperatury na Ziemi w 2100 r. o około 3 stopnie Celsjusza, czyli istotnie więcej niż słynne 2 stopnie określane jako górna granica umożliwiająca w miarę normalne funkcjonowanie społeczeństw najbardziej narażonych na negatywne konsekwencje globalnego ocieplenia. W dodatku niełatwo jest uwierzyć w realność składanych obietnic, jeśli np. Chiny, deklarujące wolę znacznego ograniczenia emisji, tylko w tym roku wydały zgodę na budowę 155 nowych elektrowni węglowych.
W świetle powyższych uwag jedno wydaje się pewne: aby ustalenia szczytu w Paryżu okazały się długofalowym sukcesem, niezbędne będzie skuteczne pogodzenie ambicji wzrostu gospodarczego poszczególnych krajów z nieuniknionymi w polityce klimatycznej zmianami we wszystkich wysokoemisyjnych sektorach gospodarki. Stanowiska negocjacyjne uczestników szczytu z pewnością będą determinowane chęcią zachowania konkurencyjności wiodących gałęzi gospodarki w poszczególnych państwach.
Kluczem do sukcesu będzie zaś z pewnością znalezienie akceptowalnego przez znaczącą większość państw, w tym przez głównych emitentów gazów cieplarnianych, kompromisu dotyczącego zakresu podejmowanych globalnie działań, tworzenia przeznaczonego na ten cel funduszu i sposobu dystrybucji zebranych środków. A także skuteczność wprowadzanych w poszczególnych państwach na bazie tych ustaleń systemów różnorodnych zachęt stymulujących zielony wzrost z jednej strony, a odważne poszukiwanie i wdrażanie nowych niskoemisyjnych technologii z drugiej. Czy porozumienie w Paryżu będzie znaczącym krokiem w tym kierunku, zobaczymy 12 grudnia.
Niełatwo jest uwierzyć w realność składanych obietnic, jeśli Chiny, deklarujące wolę znacznego ograniczenia emisji, tylko w tym roku wydały zgodę na budowę 155 nowych elektrowni węglowych
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama