Zwycięstwo Bloku Petra Poroszenki domyka trwający od ośmiu miesięcy proces wypełniania próżni władzy po zbiegłym do Rosji Wiktorze Janukowyczu. Zarówno Rada Najwyższa, jak i głowa państwa mają mandat do rządzenia
Choć większość deputowanych należy do partii, które w minionej kadencji jeszcze nie istniały, system funkcjonowania Rady Najwyższej nie zmieni się nawet o centymetr. Deputowani jak dawniej należą zarówno do oficjalnych partii, jak i nieoficjalnych grup kierowanych przez wielki biznes. Jest on zresztą reprezentowany przez te same osoby, które brylowały w czasach Janukowycza. Na parlament mają wpływ najważniejsi oligarchowie.
Jest więc grupa związana z gazowym magnatem Dmytrem Firtaszem i jego politycznym partnerem Serhijem Lowoczkinem, który za czasów Janukowycza był szefem jego administracji. Oraz grupa największego biznesowego przeciwnika Firtasza, Ihora Kołomojskiego, który obecnie pełni funkcję gubernatora Dniepropetrowska. Znacznie mniejszy wpływ na Radę będzie miał za to największy przegrany wojny na Wschodzie, doniecki magnat Rinat Achmetow.
Podziały partyjne mają się nijak do podziałów biznesowych. Zgodnie z zasadą portfolio czołowi oligarchowie starają się mieć własnych reprezentantów we wszystkich ugrupowaniach. W zamian za wpisanie swoich ludzi na listy partyjne oferują pieniądze i wsparcie medialne posiadanych przez nich kanałów telewizyjnych.
I tak np. Lowoczkin, choć sam kandydował z grupującego dawnych współpracowników Janukowycza Bloku Opozycyjnego (BO), zdecydowanie wspierał także Radykalną Partię Ołeha Laszki (RPL), retorycznie znajdującą się na drugim biegunie sceny politycznej. Laszko w podróżach po kraju korzystał z prywatnego odrzutowca Lowoczkina. BO i RPL miały też tego samego rosyjskiego PR-owca.
Co ważniejsze, Lowoczkin ma swoich ludzi także wśród kandydatów Bloku Petra Poroszenki (BPP). Fizycznie są to jego dawni menedżerowie, współpracownicy, a nawet przyjaciele. Tak jak Natalija Ahafonowa, nowo wybrana deputowana BPP, prywatnie najlepsza przyjaciółka siostry Lowoczkina Julii. Własną, choć mniejszą pulę w partii ma też Wiktor Pinczuk, zięć eksprezydenta Łeonida Kuczmy, znany ze swoich prozachodnich poglądów. Wśród nich jest szefowa jego fundacji Iwanna Kłympusz-Cyncadze.
Obecność ludzi Lowoczkina nie przeszkadza jego osobistemu wrogowi Kołomojskiemu umieszczać na listach BPP własnych kandydatów. Wśród nich najważniejszy jest Ihor Pałycia, który wcześniej był dyrektorem należącej do Kołomojskiego Ukrnafty, a potem z jego polecenia został gubernatorem Odessy. Miasta, którego utrzymanie przez siły wierne Kijowowi było kluczowe dla obalenia planu Moskwy oddzielenia od Ukrainy całego Południowego Wschodu.
Poroszenko zawdzięcza swój podwójny sukces (po rozgromieniu przeciwników w pierwszej turze wyborów prezydenckich 25 maja) osobistej popularności. Prezydent ma wizerunek człowieka zdolnego do powstrzymania wojny z Rosją. Z kolei w obietnice zdecydowanych reform, które miałyby postawić na nogi ukraińską gospodarkę i wykorzenić systemową korupcję, wierzy coraz mniej Ukraińców. Jedną z przyczyn jest właśnie zastosowanie oligarchicznej zasady portfolio w konstruowaniu list wyborczych.
W sytuacji, w której Lowoczkin i Kołomojski kontrolują najważniejsze kanały telewizyjne (Inter i 1+1), trudno jednak byłoby im wypowiedzieć otwartą wojnę. Ostatnią nadzieją są nowe twarze szanowanych działaczy społecznych, wojskowych i dziennikarzy.
W przypadku BPP są to np. dziennikarze Mustafa Najjem i Serhij Łeszczenko, autorzy setek artykułów śledczych poświęconych korupcji czasów Janukowycza. Na listach są też Olha Bohomołeć, która kierowała lekarzami podczas Majdanu, lider Tatarów Krymskich Mustafa Dżemilew i płk Julij Mamczur, wojskowy, który dał się poznać z dobrej strony jako niepoddający się prowokacjom dowódca podczas rosyjskiej inwazji na Krym.
Poroszenko liczy, że po wyborach uda mu się samodzielnie sformować większość parlamentarną. W takim wypadku szefem rządu byłby zapewne Wołodymyr Hrojsman, obecny wicepremier. Jak mówią nasi ukraińscy rozmówcy, lojalny współpracownik Poroszenki pozbawiony własnych ambicji politycznych. – Wówczas prezydent pozbyłby się najważniejszego konkurenta w wyborach prezydenckich 2019 r., dzisiejszego premiera Arsenija Jaceniuka – wskazuje publicystka Sonia Koszkina.
Taka sytuacja da Poroszence pełnię władzy nad krajem. Przeciwnicy obawiają się, że wywoła to u prezydenta zamiar wprowadzenia rządów silnej ręki. Reszta sił wspierających Majdan ma więc nadzieję, że Poroszence nie uda się zebrać samodzielnej większości i będzie zmuszony do zawarcia koalicji. W tym kontekście oczywistym kandydatem jest Front Ludowy Jaceniuka, który nie ukrywa swoich ambicji kontynuowania pracy na stanowisku premiera.
„Nowa partia władzy wygląda na kolektyw przypadkowych polityków, którzy mogą zniweczyć dowolne reformy” – pisze wpływowy tygodnik „Nowoje wiremia”. Opozycja i rozpolitykowane społeczeństwo będą się uważnie przyglądać losom obiecanych zmian. A jest ich sporo – w ramach Strategii 2020, programu zmian Poroszenki, są i uproszczenie systemu podatkowego, i wdrożenie umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską, i dokończenie rozliczeń z na wpół kryminalnym systemem władzy Janukowycza.
Kontrola nad największym klubem parlamentarnym daje mu komfort pracy, jakiej nie miał zwycięzca pomarańczowej rewolucji Wiktor Juszczenko. Jeśli ze względu na opór oligarchów reformy mu się nie powiodą, nie będzie mógł zrzucić winy na przeciwników politycznych. Wówczas w najlepszym razie grozi mu los Juszczenki, dziś piszącego wspomnienia z politycznej emerytury. W najgorszym – los Janukowycza, który musiał uciekać z kraju w warunkach ludowego powstania.